Po tamtej stronie lustra, czyli o miłości silniejszej niż śmierć.



Jadę na cmentarz. Jestem tam, niemal co dzień. Obiecuję. Mówię mu, że jeśli do nas wróci. Wszystko w sobie zmienię. Nigdy już nie wybuchnę. Będę bardziej dbała o dom. Przestanę być bałaganiarą. Zaczynam chodzić do kościoła, tylko po jedno. Żeby ubić interes z Bogiem. Przysięgam Mu, różne rzeczy. Wyrzekam się wszelkiego zła. Za jeden dzień z Łukaszem. Za jedną godzinę. Za jeden jego dotyk. Za jeszcze jedno, spojrzenie w moje oczy. Błagam. Myślę, czy nie oddać duszy diabłu. Za ułamek sekundy. Jeszcze jeden, wspólny ułamek sekundy. Negocjuję, z kim się da.*


(…)



Szczecinek, maj 2006.

- To twój balast, powiedział stanowczo. Twój, rozumiesz? Nie mój…

Wiesz, że dzieci można nazwać balastem? Można. Wiesz, że to jest najpiękniejszy balast, jaki tylko przytrafił mi się w życiu. Najpiękniejszy… 

(…)

Kiedyś miałam marzenia, wiesz? Dom, rodzina. A później trzaskając za sobą drzwiami wpadła do mnie rzeczywistość. Trudna. Poplątana. 

Byłam zniszczona psychicznie i fizycznie, bałam się ludzi, własnego cienia nawet. Przez ponad trzy lata od rozwodu i pozbawienia władzy rodzicielskiej mieszkałam z dziećmi u rodziców, którzy wtedy bardzo mi pomogli i na nowo uczyliśmy się żyć, przestawaliśmy się bać, uczyliśmy się ufać ludziom. To był taki czas, kiedy tak trudno było zwyczajnie i optymistycznie patrzeć w przyszłość. Ale wiesz co? Tak bardzo się cieszę, że każde jutro przynosi jakąś niewiadomą. I tę nadzieję… Bez niej przecież, nie było by nic. Prawda?

Prawda.

Mówią, że ojcem, zostać bardzo łatwo. Trudniej, nim być. A często zdarza się tak, że ten prawdziwy, biologiczny. Nie chce, swoich dzieci. Z różnych, bardziej lub mniej, zrozumiałych przyczyn. Czasami jednak, życie płata figle. I prawdziwym tatą, staję się zupełnie obcy człowiek…*



Rabka, luty 2009.

Rabczański stary oddział dla chorych na mukowiscydozę. Trójka. Spruchniałe okna, stare, poniszczone łóżka, z odchodzącą białą emalią. Łazienki, w których strach się kąpać.

Złe sztormy, dobre przypływy. 

Najlepsze na świecie pielęgniarki. Doktor, który poświęcał urlop. Na ścianach ogrom dowodów wdzięczności pacjentów. Rysunki. Doktor w statku kosmicznym. Misie. Aniołki. W głośnikach dobry rock, który doktor uwielbiał. 

Ogromna solidarność między pacjentami. Bo przecież to miejsce mimo tego, że wyglądające koszmarnie to przyciągało…  Bo wiedziało się, że tam pomogą. Że zrobią wszystko by ulżyć i uratować życie. I, że spotkasz kogoś  takiego samego jak ty, kogoś, kto przeżywa to samo…

- Herbaty? Wskazała ręką miejsce na łóżku. Chodźcie śmiało dziewczyny. Kamil, no co się tak oglądasz? No chodź, wskakuj. Miejsca starczy dla wszystkich. Uśmiechnęła się ciepło. Widziała ten błysk w oczach, opatulonych w kolorowe piżamy dzieciaków.

- Mamuśka Angel, mamy ci tyle do opowiedzenia, gwar wypełnił całą salę. Pług uśmiechów przeganiał hałdy strachu. Iga się zakochała, wiesz?

- Wcale, że nieee. Pokręciła znacząco głową Iga. Zresztą Olka i Ewelina też. No co, popatrzyła na nie przewracając oczami. Nie mam racji? 

- Dziewczynki, miała ciepły ton głosu. Jesteście niesamowite. Kamil, no nie gniewaj się już. No tak, Ty też. Kochany, jasna sprawa. Czuła się czasem tak, jakby była z innej planety.

- Psst, Anika…  Anika, ty wiesz, prawda? Siostra Antonina wywołała ją z sali. Ty wiesz ile dla nich znaczysz? Oni przychodzą do mnie, do dyżurki, i mówią, że jesteś jak druga matka, i że, no wiesz… że nie możesz ich zawieść, bo cię kochają. Zaszkliły jej się oczy.
- Wiem… Wiem, Tosiu… Oni mnie, a ja ich. Najmocniej, wiesz? Przytuliła pielęgniarkę. Najmocniej…

Do kliniki mukowiscydozy w Rabce jeździłam leczyć syna od lat, ale Łukasza nigdy wówczas tam nie spotkałam. Jego ksywka ‘Zadyma’, gdzieś się przewijała w toczących się rozmowach, więc nie była mi obca i z tego co wiem, on też słyszał już wtedy o pewnej mamie, do której nie wiedzieć czemu lgnął prawie cały oddział. Wiesz, że faktycznie tak było?

W trakcie kilkutygodniowych pobytów Johnego na oddziale, zawsze było tłoczno. Nie umiałam i nie chciałam tym młodym - dorosłym ludziom powiedzieć, że ja też się boję, że chyba nie dam rady. Dawałam, słuchałam ich zwierzeń, płakaliśmy razem, wygłupialiśmy sie i właśnie wtedy przyrósł do mnie ten przydomek - mama Angel. Dzieciaki wiedziały, że moje drzwi zawsze są dla nich otwarte, Kamil opowiadał mi okrutną historię swojego życia, Ola, Iga i Ewelina mówiły mi o swoich pierwszych miłościach, było mnóstwo tajemnic, łez i śmiechu. 

Wiedziałam, że nie mogę ich zawieść, i przynajmniej starałam się tego nie robić. Na dzień mamy od dziewczyn dostałam koszulkę z napisem – ‘najlepsza mama na świecie’. To był piękny czas... wiesz?

Wiele z tych osób już nie żyje...



Jezioro w Radaczu, czerwiec 2009.

- Majka, za kilka dni znów jadę do Rabki, wiesz? Wyraźnie posmutniała. Każdy z tych wyjazdów wprowadzał ją w rolę odgrywania życiowej maskarady. Uśmiech, mimo strachu. Orkiestra uczuć, która grała tak głośno, nie pozwalając się wyciszyć.

  - Stan zdrowia Johnego trochę się pogarsza, tak bardzo się martwię. Westchnęła wstając i podchodząc do pobliskiego drzewa. Zerwała kilka listków, odezwał się w niej wewnętrzny rozjemca. Walczyła w tym temacie ze sobą już długo.

- Majka, Ty wiesz, że ja podjęłam już decyzję? Powiedziała nie czekając na odpowiedź. Przedzierała liście wzdłuż układu żyłek. Uspokajało ją zajęcie dłoni czymkolwiek. Tyle złego już dostałam, że już nie chcę więcej żadnych związków. Mam cudowne dzieci, jest dla kogo żyć, mówiła dalej. Dzięki nim już nigdy nie będę sama. Majka, słuchasz mnie? Zagadnęła.

- Nie jest Ci ciężko? Majka odpowiedziała jednym krótkim zdaniem.

Było.

No było.

Było pięknie, słonecznie, zielono, pachniało zbliżającymi się wakacjami a ona była taka pogodzona ze swoim losem.



Rabka, czerwiec 2009.

„Dzieje się dobra kolej rzeczy. Jedno życie odchodzi, drugie
nadchodzi” Sprawnie wstukał kilka liter na klawiaturze telefonu. ‘Wyślij’ - kliknął, i wiadomość poszła w świat.
Łukasz siedział na obdrapanym, białym łóżku w rabczańskiej klinice i pisał sms-a do swojej ciężarnej siostry.

Było pięknie, słonecznie, zielono, pachniało zbliżającymi się wakacjami a on był taki pogodzony ze swoim losem.

Siedziałyśmy z Majką nad jeziorem, byłam taka trochę wyłączona, wyobcowana. Martwiłam się chorobą Johnego, myślałam głównie o nim, o tym jak to dalej będzie. Byłam jakaś taka pogubiona, zobojętniała, czułam, że samej jest mi optymalnie, a przecież nie było. Wiesz, ja chyba po prostu wciąż bardzo mocno się bałam. Że ktoś mógłby mnie, nas, skrzywdzić. 

Nie wiedziałam, że kilkaset kilometrów dalej, mniej więcej o tej samej porze, na łóżku siedział młody, ciężko chory chłopak którego siostra była akurat w tym czasie w ciąży i pisał do niej, że dzieje się dobra kolej rzeczy, bo jedno życie czyli jego odchodzi a drugie przychodzi. Dopiero po długim czasie sobie o tym powiedzieliśmy.



Rabka, czerwiec 2009.

‘Anika, jak będziecie z Johnym w Rabce, wpadnij do mnie, jestem standardowo na pierwszym piętrze. Leżę z jakimś młodym chłopakiem, ale nie powinien mieć nic przeciwko Twojej wizycie, czekam na Was’ –  napisał pośpiesznie Sebastian i wysłał krótką tekstową wiadomość.


- Łukasz, śpisz? Zapytał Sebastian swojego współtowarzysza ze szpitalnej sali. Nie? Słuchaj, jedzie tu z synem mamuśka Angel, słyszałeś o niej? Ma wpaść, nie masz nic przeciwko, prawda?

Nie miał.

Śpieszyła się, robiło się już późno, a przecież zgodnie z obietnicą chciała jeszcze dziś wpaść do Sebastiana. Ucałować go w policzek, sprzedać mu swoją dawkę wrażeń i kolejne egzemplarze nadziei.

- Cześć mistrzu, powiedziała po cichu otwierając drzwi. Nie śpicie?

- Dobry wieczór, przywitała Łukasza, który leżał na sąsiednim łóżku. Mimowolnie coś przykuło jej uwagę, i nie wiedząc kiedy zapytała - Ledd Zeppelin
Wciąż spoglądała na jego koszulkę. Uwielbiam ‘Whole Lotta Love’… rozpromieniła się, czując, że wznosi się dokądś niesiona na niewidzialnych skrzydłach.

- Serio? Zapytał z entuzjazmem. Ja też.

Pojechałam tam z Patrykiem i okazało się, że mamy pokój na drugim piętrze a na pierwszym leży Sebastian, mój dobry kolega. Pisał mi sms-a, że jest w Rabce, ze leży z jakimś chłopakiem, co zresztą normalne jest przecież w szpitalu. Poszłam się przywitać do niego i zawsze już chyba będę pamiętała tę chwilę. Otwieram drzwi od szpitalnej sali i widzę na drugim łóżku Jego. Długie piękne włosy, piękna twarz i oczy z rzęsami jak firany, lekko zgarbiony, siedział po turecku, obok stała gitara.

On mi później opowiadał to tak - Seba mówił, że ma wpaść ta mamuśka Angel, myślę sobie - będzie zrzędzić, akurat teraz, gdy ja chcę w spokoju umrzeć i już nie zawierać żadnych znajomości. Az tu nagle otwierają się drzwi i widzę, młodą dziewczynę w trampkach, z najpiękniejszymi na świecie błękitnymi oczami, taką jakąś dziwnie niezwykłą…

Oboje mieliśmy wrażenie, jakby czas się zatrzymał. Niby weszłam, rzuciłam ogólne cześć i przywitałam się z Sebą, kolegą. Niby na tego kolegi łóżku przysiadłam, ale oczu od siebie z Łukaszem nie mogliśmy oderwać. I mimo tego, że oboje nie mieliśmy ochoty na nowe przyjaźnie, mieliśmy postanowienia, to nie umieliśmy nie gapić się na siebie. Miał koszulkę Led Zeppelin, więc wspomniałam o ulubionym utworze Whole Lotta Love, który okazał się też jego ukochanym i... wiesz… my już chyba wtedy staliśmy się nierozłączni. 

Bo wyobraź sobie, Łukasz nagle zapragnął żyć, a ja już nie chciałam być sama. 

Spędzaliśmy ze sobą każdą chwilę, chodziliśmy na zakupy i spacery, uczył Johnego trzymać gitarę i pokazywał łatwiejsze chwyty. Johny był nim oczarowany, tym że tyle w Łuce dobra, spokoju i uśmiechu. Nie, wtedy jeszcze nie było wyznań i deklaracji. Choć chyba już wtedy oboje wiedzieliśmy jak jest, tylko baliśmy się do tego przyznać.

  (…)

- Mamo, Łukasz uśmiechnął się. To jest Anika. Moja przyszła żona…

Łukasz wracał z kliniki do domu wcześniej niż my. Przyjechali po niego rodzice. Pamiętam, że wraz z innymi przyjaciółmi poszliśmy go odprowadzić do auta i on wszystkich nas przedstawił. Mnie jednak wziął za rękę i niby żartem rzucił- a to mamo, jest moja przyszła żona. Był upalny czerwiec 2009 . W bardzo ciepłym maju 2011 mówiliśmy sobie " tak" przed ołtarzem w Sanoku.

W końcu i ja wróciłam z synem do domu . I zaczęły się niekończące się rozmowy przez telefon, na gg, maile długie i piękne. Piosenki dedykowane nocą, śpiewane i grane do słuchawki telefonu. Rozmawialiśmy o wszystkim, nie było miedzy nami uczucia wstydu i lęku, tylko bezgraniczne zaufanie, ciepło i tęsknota…



Rabka, 27 lipca 2009.

Izolatka.

- Łukasz… cześć… weszła nieśmiało. Drżały jej dłonie, usiadła obok niego. Otaczały ich zimne ściany lamperii, i ciepła temperatura uczuć.

- Mam coś dla ciebie, Mysza… Zszedł ze swojego łóżka. Pochylił się, sięgnął tuż obok niego i podał jej słoneczniki. Przepiękne, ogromne, pachnące. Tylko raz kiedyś ukradkiem wspomniała, jak bardzo je lubi. Zapamiętał.

- Mysza, Myszorku mój… ja wiem, zaczął mówić… Ja wiem, że jestem od ciebie tyle młodszy, że to całe siedem lat, ja wiem, że jestem chory, ja wiem, że nie mam nic co mógłbym wam zaoferować, ja wiem, że wy zasługujecie na wszystko co najlepsze… kontynuował… Przecież tyle już przeszliście… Tylko wiesz Myszko, że ja nigdy nie byłem aż tak pewien… Nie pozwoliła mu dokończyć.

- Ja też cię kocham… pocałowała go. Kocham cię, i wierzę, że nam się uda, słyszysz? Boję się… ale się uda, wiem to… wiem… powiedziała cicho. Każde z jego zdań sprawiało, że schodziła z opustoszałej drogi. Chciała wpleść się w tło zdarzeń. Chciała stanąć gdzieś obok i się na to napatrzeć. Nacieszyć się. Na zapas.

27 lipca dzień po moich imieninach byłam z Johnym w Rabce na badaniach. Łukasz też tam wówczas był. Weszłam do jego izolatki, a on czekał. To było takie magiczne…

Wiesz, za naszymi plecami nie raz padały niemiłe komentarze, że taki gówniarz, że chory i co z niego za pożytek… przykre, i straszne, prawda? Przez blisko rok się spotykaliśmy albo u mnie ( Łukasz był u mnie nad morzem trzy razy ), lub w Rabce, przy okazji badań, no i ja przyjeżdżałam tu, do Sanoka. Najpierw sama, później na zaproszenie rodziców Łukasza, już z dziećmi. 

To nie był do końca usłany różami, a raczej słonecznikami okres. Odległość, choroba moich chłopaków, nasi rodzice. To nie tak, że stali na drodze do naszego szczęścia, choć bywały momenty, że tak to odbieraliśmy. Oni się po prostu bali i martwili. Ja miałam się wyprowadzić do Sanoka z dziećmi, blisko tysiąc kilometrów od rodzinnego domu, gdzieś, gdzie praktycznie nikogo nie znałam a on, miał w końcu założyć rodzinę, być mężem, ojcem, gdzie przecież choroba bardzo go wyniszczyła. Nie mieliśmy pracy, tylko renta Łukasza i moje dodatki, świadczenia ze względu na chorobę syna. 

Było ciężko, rozumiesz?

Rozumiem.



Sanok, kwiecień 2010.

- Ej, Kochani, co wy tam tak szepczecie? Zagadnęła ich. Co to za narada? Słyszała ich wyraźny entuzjazm i piski dzieci. Wietrzyła jakiś spisek. Wszak znała ich już na wskroś.

- Idź, wypychali go w jej stronę. Idźźźźź… My się zgadzamy…, usłyszała ciepłe głosy Dusi i Johnego. No idź, powiedz jej… 
O co im chodzi? Zastanowiła się
- Gdzieś tam w sobie, skrycie marzyłem o miłości. Nigdy nie sądziłem, że przyjdzie do mnie w trampkach i obdarzy mnie po trzykroć. Nie miałem nic, a teraz mam wszystko. Jedyne, czego mi brakuje, to żebyś zgodziła się zostać moją żoną, a twoje dzieci naszymi… Podszedł do niej i powiedział najszczerzej jak potrafił.

- Tak… Popłakała się. Tak, tak, po stokroć tak… Czuła, że odmienia jej się koloryt życia. Dobro zwalcza zło. Wyraźnie zaczęła dostrzegać ten kontrast.

Gdy rodzice Łukasza zaprosili mnie i dzieci na Wielkanoc, pierwszego dnia poszliśmy na spacer. Wiesz, Łukasz mnie zawsze uważnie słuchał, nawet gdy nie zdawałam sobie sprawy, że "coś mówię głośno". Wiedział, że nie lubię drogich restauracji, złotej biżuterii, że kocham tak jak on prostotę i minimalizm. Ja, on i dzieci poszliśmy w tę piękną wielkanocną niedzielę za miasto. Łąka, widok na Sanok i góry. 

I nagle słyszę jakieś szepty, jakieś piski radości i ich entuzjazm- tak, tak zgadzamy się szybko idź ,powiedz jej! Podszedł i uklęknął. Pamiętam jak przez łzy widziałam te moje szczęśliwe dzieciaki z kwiatkami w rękach i jego z pudełeczkiem i pięknym, skromnym srebrnym pierścionkiem. I jego słowa ...

Płakaliśmy oboje, gdy wydusiłam tak, a dzieciaki szalały po łące i biły brawo. Zaraz potem padła decyzja o szukaniu szkoły dla dzieci i przeprowadzce. W lipcu już wszyscy razem zamieszkaliśmy w mieszkaniu brata Łukasza, który przebywał za granicą. Wspólnie je urządzaliśmy, pomagali nam nasi ojcowie robiąc drobne remonty. I zaczął sie nasz prawdziwy raj. 

Spędzaliśmy razem każdą chwilę, byliśmy nierozłączni. Dzieci były przeszczęśliwe, szybko się zaklimatyzowały, znalazły kolegów i przyjaciół. Lubiły swoją szkołę i kochały nowe życie. Wycieczki, wypady z przyjaciółmi, którzy pokochali mnie jak swoją, rodzina Łukasza, która nas bardzo zaakceptowała i nigdy nie czuliśmy się jak "przyszywani". To były przepiękne dni i miesiące. 

Łukasz był niezwykły. Mówił, że wychodzi wyrzucić śmieci, a wracał ze słonecznikami. Rano gdy budził mnie budzik w telefonie zauważałam zmienioną tapetę na jakieś durne zdjęcie zrobione już gdy spałam, po to, bym uśmiechała się od rana. Tak kochał dźwięk mojego śmiechu i głosu, że wciąż to nagrywał. Robił mi takie niespodzianki bez powodu.

Czasem coś pod nosem sobie mówiłam, o jakiejś książce nowo wydanej i po kilku dniach pukał kurier, odbierałam zdziwiona bo nic nie zamawiałam, nawet nie pamiętałam, że coś mówiłam, a on w nocy kupował mi tę książkę. Albo mam takiego ulubionego wokalistę zespołu Tool, i kiedyś kurier przyniósł mi kubek do kawy z logo zespołu i podobizną Maynard'a- wokalisty. Łukasz uśmiechając się szelmowsko mówił - widzisz jakiego masz męża dobrego ? Nawet kawę ci codziennie z nim pozwalam pić.



Sanok, maj 2011.

- I ślubuję Ci miłość…
- Miłość…
- Wierność…
- Wierność…

- Oraz, że Cię nie opuszczę, aż do śmierci…
- Aż do śmierci…

„Chcę Ci coś opowiedzieć
ale brakuje słów
żeby wyrazić to, co czuję
mógłbym to namalować
lecz nie wymyślił nikt
kolorów, które można użyć…”**

Ślub? Bardzo go chcieliśmy oboje, nikt nas nie naciskał, nie namawiał. Marzyliśmy o tym dniu, i był taki jak chcieliśmy. W kościele była najbliższa rodzina i nasi najbliżsi przyjaciele. Później przyjęcie weselne, na którym leciały nasze ulubione kawałki kapel rockowych. Nie czuliśmy żadnego spięcia, nerwówki, żadnych obaw. 

Marzyliśmy o tym dniu, o wygrawerowanych naszymi imionami obrączkach, które mam do dziś, o skromnej ale duchowej uroczystości. I pierwszym tańcu przy dźwiękach "Chcę ci coś opowiedzieć" Dżemu. I wszystko to mieliśmy. Z dumą nosiłam i noszę jego nazwisko.

***

- Mysza… zaczął…. Mysza, Myszorku, a co będzie, jak ja odejdę? Gdzie ty poślesz dzieci do szkoły? Myszko… Jak ty sobie poradzisz? Pytał ją wielokrotnie. Nie lubiła tych pytań. Jednak w tym wszystkim, fakt, że wciąż był on, to, że byli razem, sprawiało, że czuła, iż ma jakąś nadprzyrodzoną zdolność bycia spokojną. Przecież póki co mieli siebie. Dzieci. I dom. Prawdziwy.

Nie, to nie był zwykły dom. Dwoje ciężko chorych ludzi pod jednym dachem, inhalacje, drenaże, strach. Były ciężkie okresy, gdzie jednocześnie znikali w Rabce, a ja sama zostawałam z córką. Były nieprzespane noce i moje bieganie od jednego do drugiego łóżka, bo jednocześnie Johny miał gorączkę a Łukasz krwioplucie. Spałam na krześle, żeby móc przy nich być, podbiec na czas. 

Chwile zwątpienia gdy dusił się i po nieprzespanej nocy podchodził do okna i wzrokiem błagał - jeszcze nie teraz, daj nam jeszcze choć kilka dni. Bardzo się o nas troszczył i martwił. Kilkanaście razy dziennie mówiliśmy sobie całą czwórką, że się kochamy i ile dla siebie znaczymy. Przytulaliśmy się i zawsze, naprawdę zawsze zasypialiśmy trzymając się za ręce. Nigdy się nie kłóciliśmy, zawsze rozmawialiśmy, wyjaśnialiśmy na spokojnie.
Łukasz nigdy nie podniósłby na nas głosu, zresztą mi też to nie przyszło do głowy. To była miłość dojrzała, mądra i piękna. Taka która zdarza się raz, na całe życie. Taka miłość, ponad śmierć bo przetrwała nawet ją…



Sanok, sierpień 2011.

- ‘Magiczne słowa są, właśnie po to żeby uciec stąd, gdzieś jak najdalej stąd… 
Ja tajemnicę znam, i tylko Tobie, tylko Tobie dam, wszystko to co mam…’ *** Zanuciła mu. Ogrom miłości w każdej wyśpiewanej nucie.

 - I komu będziesz teraz śpiewać, Myszka? Zapytał. 
Coraz częściej płakał grając resztkami sił na gitarze.

Nic nie odpowiedziała. Wtuliła się, usiłując na pamięć nauczyć się rytmu jego jeszcze bijącego serca…

Czy wiedziałam, że to się zbliża? Tak, pół roku przed odejściem Łukasza miałam to w sobie. Ukradkowe łzy, właściwie nie wiedząc dlaczego, strach który budził mnie nagle w nocy, poczucie tego, że zbliża się czas pożegnania. On też to wiedział…
- Zawsze będę cię kochał, i wspierał, pamiętaj… wyszeptał… Gdziekolwiek będę…

Tego ostatniego dnia, na dobranoc dłużej przytulił nasze dzieci i z trudem powstrzymywał łzy. Potem usiadł obok mnie i powiedział- zawsze będę cię kochał i wspierał, gdziekolwiek będę.

Pamiętam…
Jego niesamowity uśmiech, nieprzeciętne, niepowtarzalne poczucie humoru. Radość życia, miłość którą zarażał, dobro jakim wszystkich karmił. Niewyobrażalną mądrość i dojrzałość, w wątłym ciele młodego mężczyzny. Troskę z jaką zajmował się dziećmi. Odrabiał z nimi lekcje, denerwował wspólnie przed każdą, większą klasówką, wyrażał głośno swoją dumę po ich sukcesach lub umiejętnie pocieszał po porażkach. Pamiętam jak łagodnie żegnał się z nami, zostawiał ostatnie wskazówki, przygotowywał na najgorsze, na nieuniknione.*



Sanok, marzec 2012.

Krzątam się po kuchni. Robię obiad dla dzieci. Czekam, aż zadzwoni. Czekam, że otworzą się drzwi. Czekam, że on wróci. Nie umarł. We mnie, dla mnie, nie umarł. Zaprzeczam.*

- Anika, chodź już… Ściągali ją z płyty pomnika. Anika... jest zimno, chodź proszę…

Gdy wróciłam do domu, po pogrzebie usiadłam w naszym pokoju, na skraju naszego pustego, tak strasznie pustego łóżka. W powietrzu jeszcze wciąż był jego zapach, echem od ścian odbijał się jego głos. Jakby nie odszedł. 

Tylko mroźnymi wieczorami, gdy znajomi siłą ściągali mnie z płyty pomnika na cmentarzu, czułam, że pól mojego serca przestało bić... na zawsze.

Co jest na końcu tęczy?Może kartka, którą drżącą dłonią napisała ostatniej nocy.
” Kilkanaście miesięcy temu, pewnego wieczoru zostawiłam u Ciebie moje serce.
Mógłbyś mi je oddać?”.

A może na końcu tęczy, czeka On……..
Kto Zrobi krok?……… *


Sanok, październik 2015.

Wiesz... Łukasz nadal tu jest...czuje go na każdej ulicy naszego miasta, czasem wydaje mi się że siedzi obok mnie na naszej ulubionej ławce, a gdy nie mogę zasnąć w nocy ubieram jedną z jego koszulek lub owijam się jego swetrem bo to tak, jakby mnie przytulał... I mimo koszmaru jaki przeszłam gdy umierał, jaki przechodziłam po jego śmierci, jaki przechodzę nocami do dziś dnia, gdyby ktoś dał mi szansę, to cofnęła bym czas i nie zawahała się nawet na chwilę… 

Bo ta miłość tak prawdziwa, aż żywa była i jest warta, każdego cierpienia i każdej mojej łzy. 

Często jeżdżę na cmentarz, sama gdy nikt nie widzi. Słuchamy razem ulubionych utworów, a ja opowiadam mu co u nas. I co jakiś czas przychodzi do mnie we śnie. I są to najpiękniejsze noce, bo wtedy znowu jesteśmy razem i czuje jego zapach. Czasem myślę, że on wcale nie odszedł. Tylko czeka na nas, po drugiej stronie lustra.
I ta nadzieja, trzyma mnie przy życiu.
Mój mąż lubił mawiać, że gdy idę ulicą neony tracą swój blask. Pewnie dlatego, gdy wracam wieczorami, blisko dwa lata po jego śmierci, latarnie obok których przechodzę czasem gasną. Myślę, że on je gasi, żeby pokazać mi, że nadal jest i pewnie już zawsze będzie…*








* Fragmenty podkreślone i oznaczone * pochodzą z bloga Aniki Tamta strona lustra i są jej autorstwa. Zostały przeze mnie wykorzystane za jej zgodą na potrzeby tekstu. Podobnie jak zamieszczone zdjęcia są własnością Aniki i pochodzą z jej domowego archiwum.

Tekst jest wynikiem wymienionych maili i toczonych z Aniką rozmów, bez niej by nie powstał, dlatego z całego serca w tym miejscu jej dziękuję.



Zachęcam do odwiedzin bloga i fanpejdża Aniki. To magiczne miejsca.



** Dżem - Chcę ci coś opowiedzieć.

*** Ziyo – Magiczne słowa.




 
Spodobał Ci się ten tekst?
Znajdziesz mnie też na facebooku. 
O tu: KLIK

źródło zdjęcia: www.unsplash.com

Podobne wpisy

0 komentarze