Lubimy się. Tylko się lubimy. Bez zobowiązań. Pamiętasz?



Okalam twarz mocnym chwytem dłoni. Trzymam się mocno za brodę i przysuwam bliżej lustra. Tak będzie dobrze Lena. Tak będzie, najlepiej, rozumiesz? Mówię sama do siebie.

Zrzucam buty, szamoczę się przez chwilę z szalikiem. Przekręcam grzejnik na piątkę. Włączam laptopa. Oddalam z głowy tę przejażdżkę rikszą i te wszystkie mijane, kolorowe kamienice. www.youtube.com - wstukuję, sunąc palcami po zakurzonej klawiaturze. Wyciągam wino, sprawnie wkręcam w jego korek korkociąg. Bingo. Wrzucam Korteza i bezwiednie wgapiam się w ekran monitora.
 
Wierz mi… Lub nie… Od dawna… już wiem…

Zrozum. To się nie uda. Musiałam Ci o tym powiedzieć. Jestem za dorosła. Nie mogę. Nie mogę tak ryzykować.

***

Punkt tarczy słonecznej powoli przekracza linię horyzontu. Za oknem zaczyna świtać i leniwie do życia budzi się kolejny dzień.

Szósta pięćdziesiąt siedem.

Zerkam na duży, brązowy zegar z kukułką. Jego wahadło sunąc po niewidocznej linii urządza sobie powietrzny spacer. Mała wskazówka kolejno odlicza upływające minuty.

Siódma.

Mrużę powieki, podpieram się na dłoniach i siadam. Podkurczam nogi, kładę na nich brodę. Sięgam po wsuwkę. Podpinam włosy. Toczą ze mną walkę, niesfornie opadając mi na twarz.

Patrzę na porozrzucane poduszki i zmiętą kołdrę. Musiało śnić mi się coś złego. Przeszywa mnie dreszcz. Zimno. Nakrywam głowę koszulką od piżamy i trwam tak przez chwilę w bezruchu. Naciągam ją powolnym ruchem do połowy twarzy i zerkam na nocny stolik. Chcę się za nią schować. Za tym bawełnianym kawałkiem materiału. Dlaczego? Bo nie chcę. Nie chcę na to wszystko patrzeć. Kieliszek z czarną nóżką stoi wraz z niedopitą w nim resztką wina z czarnych porzeczek. Od wczoraj? Przedwczoraj? Od nie wiem kiedy? Od dawna w każdym razie. Może zmienia tylko swoją zawartość. Czasem te resztki są winem malinowym. Albo wiśniowym. Likierem. Albo nalewką. Od kiedy tak już zasypiam? Wynurzam się zza pasiastej koszulki i rozglądam dalej. Obok kieliszka leży rozerwany woreczek. Smażone, solone orzechy nerkowca.

Moja kolacja.

Włączam internetowe radio.  

Everlasting pictures from here, right through infiniti - do moich uszu docierają pierwsze miękkie nuty utworu, który tak dobrze znam.  

Wieczne obrazy stąd wprost do nieskończoności… 
No tak. Wszystko się tak bardzo zgadza. Znowu.

A przecież sobie obiecałam…

Wstaję. Znam ten swój poranny schemat już na pamięć. Ot, codzienność. Podejdę do lodówki, upiję łyk niegazowanego żywca, z małej butelki. Wolę te małe. Nie lubię jak woda zbyt długo stoi. Czy woda może się zepsuć? Nic to… Zimno. Brr... Czy już to mówiłam?

Odłożę butelkę. Obiecam sobie, że w tym tygodniu umyję środek lodówki. Że w końcu coś ugotuję. Że wykorzystam wędzone żeberka i zrobię żurek. Że nie wyrzucę papryki, bo zrobię leczo. Że … 

Obiecanki cacanki. Czy ja muszę wciąż sobie coś obiecywać?

Chwycę jeszcze niedojedzony paprykarz i gzikę w miseczce. Ile dni już tu stoją? Kosz. Trafiłam. Brawo ja.

Wiem, co się zaraz stanie. Schemat.  Więc… 

Zaraz napiszesz mi sms-a. Będę pewnie wtedy w łazience. Ponarzekam na kondycję moich włosów, nałożę na nie grubą warstwą maskę. Ziaja - masło kakaowe, która ukoi moją kręconą czuprynę. I ten jej zapach, jest obłędny. Będę czuć go cały dzień. Dobrze. Wiem, jak bardzo go lubisz.

Wyślesz mi więc wiadomość, a ja udam, że nie słyszałam. I odpiszę Ci dopiero po kilku minutach.

Taka gra. No wiesz. Zabawa? Ty mnie gonisz, ja uciekam.

Maluję rzęsy, przeczesuję brwi, usta pociągam bezbarwnym błyszczykiem. Wychodzę i sięgam po telefon. Wiem, tak dobrze wiem, co tam zaraz w nim zobaczę.

‘Podrzucić Cię do pracy?’

Nie napisałeś.

Biegnę na tramwaj, nie zdążyłam. Spóźniam się, zostanę dłużej, no trudno.

- Lena, coś się stało? Pyta mnie Kalina, gdy drugi już raz rozlewam dzisiaj kawę.

 - Nic mówię. Nic. Nic zupełnie.

I kłamię jak z nut. Bo stało się wszystko.

Nie napisałeś.

Wracam dziś pieszo, po drodze zahaczam o sklep. Leczo? Żurek? Nie. Stawiam na zdrowe odżywianie. Na kolację będzie sałatka.

Podmuch ciepłego powietrza wita mnie kilka sekund po tym, jak rozsuwają się przede mną sklepowe drzwi. Dzień dobry – dzień dobry. Zdawkowa wymiana grzeczności. Idę. Bezwiednie szuram czerwonym koszykiem po mokrych płytkach posadzki. Pada. No tak, przecież zmokłam. Idę dalej. Za każdym razem kiedy odkładam koszyk chcąc sięgnąć coś z półki, jego rączka wpada mi do środka. Odkładam i słyszę ten delikatny trzask. Przymykam oczy. Trzask. Staję lekko na palcach, ściągam z półki kolejną, niepotrzebną mi pewnie rzecz, schylam się, wyciągam tę koszykową rączkę i jadę dalej. Trzask. Kręcę się w kółko. Odcinam się, po co ja tu właściwie przyszłam? Przewracam w palcach podpórkę do storczyka. Ładna. Nie mam storczyków, odkładam.

Karta? Gotówka?

Karta.

Kupiłam razowy makaron. Filety z kurczaka. Kukurydzę, groszek. Dymkę i sos włoski. Paprykę mam.

Wracam do domu. Miała być sałatka. Zjadam wysuszoną jajecznicę, zagryzam ją wczorajszym chlebem. Wiedziałam, że czegoś w tym sklepie zapomniałam. Ale to podpórki były takie ładne.

Zmokłam. Usadawiam się na sofie. Stopy nakrywam kocem, zasypiam. Z włączonego dwie godziny temu filmu zapamiętuję tylko napisy końcowe. Zerkam na brązowy zegar z kukułką.

Dwudziesta trzydzieści.

Nie napisałeś.

***

Uchylam drzwi i lekko się wycofuję. Kiedy wchodzisz, jest już półmrok. Siedzę po turecku i słyszę jak pokonujesz kolejne stopnie na schodach. Wychylasz się zza drzwi, a ja udaję, że nie patrzę. Przecież sobie obiecałam. Jest fajnie, ale nie myśl sobie.

Lubimy się. Tylko się lubimy. Bez zobowiązań. Pamiętasz?

Powinnaś zacząć umawiać się na randki, mówi do mnie Kalina.

Dlaczego wszyscy uważają, że wiedzą lepiej, co ja powinnam?

Sa-ska po-rce-la-na – wstukuję w googlowskie okienko. Siedemdziesiąt cztery tysiące sześćset wyników wyszukiwania. Nazwałeś mnie wczoraj laleczką z saskiej porcelany. I teraz nie wiem, co Ty sobie właściwie myślisz? A mianowicie, że co? Że jestem taka krucha? Taka delikatna?

To nieprawda, myślę. I zalewam się łzami.

Próbuję pisać, stukam coś bezwiednie, naczelna mnie zabije. Nie dam rady. Trudno. Premii nie będzie. Wstaję, nastawię pranie. Szybka segregacja. Nie, tego nie mogę, odkładam na bok jedną z koszulek. Przecież ta… ta pachnie Tobą.

Pralka rytmicznie wiruje, świeży zapach płynu do płukania roznosi się po całym mieszkaniu. Stopniowo zabija ten Twój. To dobrze.

Biorę prysznic. Gorąca woda paruje, osadza się na szklanych drzwiach kabiny. Palcem wskazującym rysuję na nich duże serce. Szybko zmazuję.

Wyraźnie Ci zaznaczam. Wyraźnie Ci podkreślam.

Lubimy się. Tylko się lubimy. Bez zobowiązań. Pamiętasz?

***

Od jakiegoś czasu się z Tobą spotykam. Ile to my się już znamy? Ze trzy lata będzie, kojarzysz? Nawet wódkę razem piliśmy, wtedy, tam w tej bacówce. Tylko później nam było, jakoś wiesz. Nie po drodze. Inne szlaki, inne szczyty, wszystko jakby w inną stronę. I co? Nagle Bang. Ja. Ja budzę się w Twoim pięknym domu, w Twoim łóżku. Cała w Twoim zapachu. A potem uciekam. Stało się. Uciekam i nie myślę o niczym. Ot taki tam epizod. 
A Ty dzwonisz wieczorem. I przyjeżdżasz znowu. Mój świat wiruje. Takie migawki. Urywki. Twój dom, kolacja, ten stary stół w jadalni. Dębowe schody prowadzące na piętro i wszędzie… wszędzie te nasze ubrania.

Masz miękką skórę, nieporadnie się w Ciebie wtulam i dotykam Twoich stóp swoimi. Pytasz mnie, co się dzieje? Nie wiem co to seks, szepczę Ci. Zapomniałam, dasz wiarę? Mówisz, że możemy zatem zrobić wszystko, na co tylko mam ochotę. Mam ochotę, żebyś był. Był, po prostu.

No ale jak?

Lubimy się. Tylko się lubimy. Bez zobowiązań. Pamiętasz?

***

Mówisz, że najchętniej to teraz byś zasnął, ale jeszcze to zebranie… No, że rano. Że raporty. Spokojnie, wiem, rozumiem. Zaraz mnie odwieziesz.

Siedzę już w swoim domu, w swoim łóżku, i łapię się na tym, że niewiele pamiętam. Jakie miałeś na sobie spodnie? Ładnie pachniesz… Pachniałeś? No więc jakie… kompletnie nie wiem. Ta koszula, ją kojarzę. Guziki, odpinam je nieporadnie. Pasek. Pomocy. Pomagasz. Przygryzam wargi, nie rób tak powiesz. Powtórzę. Raz. Drugi. I wtedy mnie pocałujesz.

***

- Sparzyłem się, powiesz mi. Zdradziła mnie. Zamilkniesz. Lena, ja Cię lubię, dodasz. Lubię Cię. Tylko, że nie chcę niczego… No wiesz, niczego, na stałe.

Wiem.

Lubimy się. Tylko się lubimy. Bez zobowiązań. Pamiętasz?

Ja też nie chcę, powtarzam to Tobie. A potem sobie. Nie chcę, rozumiesz? Mówisz mi, że czasem się spotkamy. Że nie będziesz dzwonił. Ani pisał sms-ów. I co? Wytrzymujesz do szesnastej dnia następnego. Twardzielu bez uczuć.

Bronię się. Zawozisz mnie do znajomych. Do lekarza. Do domu. Do pracy. Piszesz. Dzwonisz. Zabierasz mnie na kolację.

Bronię się, bo boję się ufać. Zresztą wciąż gdzieś przeszłość we mnie…

Pamiętasz, jak ostatnio zasnęłam? Wiesz, że udawałam. Gładziłeś moją twarz. Uciekłam, gdy wyszedłeś na chwilę do łazienki. Biegłam do domu w deszczu, a Ty jechałeś za mną. Wsiadłam i o nic nie pytałeś. O nic, nic zupełnie. Wystraszyłam się.

Przecież…


Lubimy się. Tylko się lubimy. Bez zobowiązań. Pamiętasz?

***

Jest już późno. Telefon co trzy sekundy sprawdzam.

Nie napisałeś.

Jakie to ma znaczenie? Przecież Cię nie chcę. Nie ufam Ci. W ogóle Cię nie potrzebuję.

Lubimy się. Tylko się lubimy. Bez zobowiązań. Pamiętasz?

***

Dzwonisz do mnie dziesięć minut temu.

- Lena? Jesteś tam. Lena? Przepraszam, czułem, że masz zły dzień, że chcesz sama być. Ale proszę, wybacz mi, nie wytrzymałem. Bo wiesz, ja wiem, jaki jest układ między nami. Wiem, że Ty nie chcesz. Wiem, ja też nie chcę się wiązać. Ale nagle odkryłem, że pościel Tobą nie pachnie i aż mnie dusiło ze strachu. Lena? Słyszysz? Mogę przyjechać za godzinę, rozpaliłem w kominku. Możesz po prostu te swoje artykuły pisać, a ja w kuchni będę patrzył tylko. Lena, dobrze? Ja tylko popatrzę. Przecież wcale Ciebie nie chcę. Lena?

Rozłączyłam się. Bo mnie łzy dusiły. I tylko jak idiotka Ci odpisałam, że czekam. Choć przecież nie czekam.

- Daj mi godzinę, laleczko z saskiej porcelany, odczytuję Twoje wystukane słowa.

Czy ja mam nierówno pod sufitem, myślę sobie. Przecież myślałam, że już nigdy. No, że nigdy, przenigdy tak bardzo nie będę chciała. Że aż nie mogę się doczekać. I łzy mi lecą i nie mogę ich powstrzymać. I nie wiem co jest. I sił nie mam, żeby się bronić.

I samą siebie pytam tylko… Lena, jechać?

Boże, przecież ja już całą sobą z nim jadę… A jeśli jest za wcześnie... Albo już za późno…?

Przecież…

Lubimy się. Tylko się lubimy. Bez zobowiązań. Pamiętasz?

***

Siedzimy przed kominkiem. Pijemy wino. Bo tak się nie chcemy, że aż głupio, żebyś…  no żebyś w tej kuchni tak sam siedział…




Spodobał Ci się ten tekst? 
Znajdziesz mnie też na facebooku.   
O tu: KLIK   

źródło zdjęcia: www.unsplash.com 

Podobne wpisy

0 komentarze