Kilogram miłości i tona wyrzeczeń, czyli o zakazanej miłości słów kilka.



Śpiewam lepiej niż w operze, świetnie jeżdżę na rowerze, znakomicie muchy łapię, wiem, gdzie Wisła jest … na mapie…

Na mapie… Powtórzyłam raz jeszcze szeptem i kątem oka zerknęłam na śpiącą już Zosię. Jak dobrze, że zasnęła, pomyślałam sobie. Powoli zaczęłam wstawać z jej łóżka, delikatnie, subtelnie, tak żeby jej nie obudzić. Odłożyłam wiersze Brzechwy na regał, który stał tuż obok wszechobecnie piętrzących się kartonów. Stojąc już przy drzwiach zgasiłam górne światło, zostawiając jej tylko dającą minimalną poświatę lampkę w kształcie gwiazdy. Przymykałam drzwi, które nieznośnie skrzypnęły, cholera, zaklęłam pod nosem. Znów na coś wlazłam. Czy to zamieszanie z przeprowadzką się kiedyś skończy? 

W tym samym momencie w tylnej kieszeni spodni zawibrował mój telefon. Kogo licho niesie o tej porze, przemknęło mi przez głowę. Szłam długim holem, kierując się w stronę schodów. Stary, dębowy parkiet skrzypiał, uginany pod naciskiem moich bosych stóp. Ten dźwięk nadawał miejscu w którym byłam taki specyficzny klimat. Mój dom… Mój rodzinny dom… Zamyśliłam się przez chwilę. Ta wiadomość… 

‘Kocham Cię. Tęsknię. Za Tobą. Za Wami. Natasza, a gdybyśmy udali, że po prostu nic się nie stało? No wiesz… Natasza? Kiedy mogę przyjechać do Zosi? Krzysiek.‘

***

- Ej… Przestań. Dlaczego mnie budzisz? Zganił mnie, przewracając się na drugi bok i nakrywając głowę kocem.

Położyłam się obok niego, rąbkiem pledu przykryłam sobie stopy. Oparłam się na dłoni, przyłożyłam swoją twarz do jego twarzy i ugryzłam go w ucho.

- Natasza, czego Ty znów chcesz? Zerwał się gwałtownie. 

- Nie wiem Wyszeptałam. Ciebie? Może chodźmy gdzieś, wyjdźmy z domu… kino, spacer?

- Natasza, jestem zmęczony, cisnął we mnie kocem. Możesz dać już spokój?

- Krzysiek…

- Leż sobie, sofa jest Twoja. Tak się tu pchałaś, no to leż. Wychodzę…

Wyszedł. Kolejny raz wyszedł z domu.

***

Schodzę po schodach, siadam przy kuchennym stole i skubię ceratę. Gwiżdżący czajnik rozbrzmiewa echem po całym domu, zaraz obudzę Zosię, głupia ja. Pośpiesznie przekręcam kurek kuchenki gazowej, chwytam w dłoń mocno nagrzaną brązową rączkę czajnika i wrzącą wodą zalewam sobie zieloną herbatę.

Ciepło rozlewa mi się po żołądku. Chłonę łyk za łykiem. Powinnam chwilę odczekać, wiem. Odpowiednia  temperatura herbaty nie powinna przekraczać pięćdziesięciu sześciu stopni.
Gorąco mi. 

Tak sobie myślę. O Krzyśku. Analizuję tę jego wiadomość.

Pięć lat razem. Trzy jako narzeczeni. Trzy nieskazitelne. Dwa gorsze. Mieszkaliśmy razem, oboje pracowaliśmy. On na etacie, ja dorywczo, jeszcze wówczas studiowałam. Ale było stypendium, wystarczało.  Czy czegoś nam brakowało? Dziecka… bardzo, ale to bardzo chciałam zostać mamą. Co się stało? Kiedy się rozminęliśmy? Od czego się zaczęło. Może od tego, że zaczęłam prowadzić monologi? Może to, to… Może to, że nie umieliśmy rozmawiać? My? On? Ja? Może od tych jego wyjść z domu? Od tego, że nie wiedział co u mnie? Że więcej wiedziały o mnie koleżanki, którym mogłam się wygadać od czasu do czasu?

 - Krzysiek, ale jak to nic się nie stało…? -  Zupełnie nieświadomie wypowiadam te słowa na głos.

- Córciu, w porządku? Na ramieniu czuję dłoń mamy. Czemu jeszcze nie śpisz? – Zagaduje mnie i siada obok.

***

Nie ma go. Krzyśka. Nigdy go nie ma. Łazi gdzieś z kumplami. Całe dnie i wieczory spędzam zupełnie sama w pustym mieszkaniu. Włączam laptopa, g-r-y-o-n-l-i-n-e – wystukuję. I tak to się zaczyna…

Gram. Gram, żeby nie zwariować. Gram coraz więcej. Kiedy go nie ma. Lub kiedy jest, ale i tak nie poświęca mi ani chwili swojej uwagi. Jemu jest to chyba na rękę. Nie zawracam mu głowy, nie przeszkadzam. Potrzebę kontaktu z drugim człowiekiem realizuję online. Dołączam do klanu, stworzonego na potrzeby gry. 

- Krzysiek, zagaduję go któregoś wieczoru, kiedy jakimś cudem nie wychodzi i zostaje ze mną w domu.

- No… Zdobywa się na wypowiedź, w skład której wchodzą zaledwie dwie litery. 

- Jak tak dalej będzie, to ja nie wytrzymam. Krzysiek, ja tego nie zniosę, tej nieuwagi, tego braku Ciebie, tej nieobecności, samotności, tego, że bardziej żyję życiem, które toczę w grze, tym online niż naszym… Krzysiek, słuchasz mnie? Ja odejdę…

- To odejdź.

Aha…

***

Pach. Dwie kreski. No ale, że co? Że pozytywny? Że jestem w ciąży? Cieszę się, tak bardzo wtedy myślę, że to nam pomoże. Że nam się ułoży. Jestem na emocjonalnym haju. Wtedy jeszcze nie wiem, jak bardzo się mylę. W naszym życiu, poza krótkim epizodem pokazującym ‘jestem z tobą, przy tobie’, nic się nie zmienia. 

Choć właściwie zmienia. Zaczyna się zmieniać. Wszystko…
Sylwester. Głupi żart innych uczestników gry sprawia, że zaczynam rozmawiać z chłopakiem o nicku Jerry. Kilka dni na ogólnym czacie. Z czasem przechodzimy do rozmów prywatnych. 

Mniej mówimy o grze, więcej o sobie. Promienieję. Nie wiem za czyją sprawą. Hormonów? Jerrego? Na pewno, nie za sprawą Krzyśka. Uzależniam się od tych rozmów. Jerry też. Nieustannie wiszę na telefonie. Albo na laptopie. Albo tu i tu, jednocześnie. 

- Natasza, ciąża Ci służy, słyszę zewsząd. Widać, że wchodzi w Ciebie życie. Zauważają oni. Zauważam ja. Mają rację. Zaczynam  żyć. Tylko Krzysiek nadal nic nie zauważa.

Nic go nie obchodzi. Ja go nie obchodzę. Moje (nasze) dziecko go nie obchodzi.

***

Jak się czujecie? Jadłaś? Spałaś? Zapinasz kurtkę? – Każdego dnia dopytywał Jerry. To mi dawało poczucie… bezpieczeństwa? Ja, Natasza kogoś obchodzę. Rozśmieszał mnie, kiedy byłam smutna. Słuchał. 

Któregoś dnia podał mi swój numer telefonu. Zapisałam.
To tak w razie czego, zaznaczył. Wiem, że masz swoje życie. Ale gdybyś jednak czegoś potrzebowała, możesz na mnie liczyć.

Jedyna kwestia, która łączyła mnie i Krzyśka w temacie naszego (mojego) oczekiwania na dziecko, to było to, że zawoził mnie do lekarza. Nie wiem, czy dlatego, że chciał, żebym nie musiała się tłuc autobusem. Czy dlatego, że tak po prostu wypadało.
Dużo płakałam. Znów mogłam zwalić to na hormony. Mogłam, ale… wiedziałam jak jest. Widziałam, że on ma mnie (nas) gdzieś.

Sobotni wieczór, i znów zadudniło mi w uszach to znienawidzone przeze mnie słowo:

- Wychodzę. 

Wyszedł

***

Sześć, dziewięć, pięć, siedem, cztery, dwa … Drżącą dłonią wystukuję numer telefonu Jerrego.

Cztery sygnały, odebrał.

- Cześć, tu Natasza…

Przegadaliśmy dwie godziny. 

No i co teraz?

***

- Przyjadę, chcę Cię zobaczyć. Natasza, zgódź się, proszę.

- Jerry, speszyłam się. To trzysta kilometrów. Szaleństwo. 

Panikowałam. Znał mnie jedynie z kilkunastu rozmów i kilku zdjęć, głównie sprzed ciąży. Spotkanie? Pod sercem noszę dziecko Krzyśka, mam się spotkać z obcym mężczyzną? Kolegą? Kompanem, uczestnikiem gry? Kotłowało mi się w głowie. Może go zobaczę i czar pryśnie, próbowałam sobie wmawiać. Przestanę czekać na jego wiadomości. Na każde jedno małe słówko. 

Przestanę, na pewno przestanę.

Nic nie znikło. Nic się nie skończyło. Wszystko przybrało na sile. Zniknęłam z domu na całe dwa dni jego pobytu w Łodzi. Krzysiek nawet nie pytał dokąd idę. Sama mu zakomunikowałam – Będę u Karoliny. Nie drążył. Miesiąc później znów się zobaczyliśmy. Krzysiek wyjechał do rodziców, na długi weekend, ja zostałam w domu. Pięć dni i pięć nocy razem. Pragnienie. Tak silne, że nie wiedziałam, że tak można. Zawładnął mną już nie tylko emocjonalnie. Ja go chciałam, tak bardzo go chciałam, całą sobą.
Uciekłam. Ale mnie dogonił. Zatrzymał. Do niczego nie doszło. Natasza, opamiętaj się, mówiłam sobie. Jest Krzysiek. Nosisz jego dziecko. Wciąż go przecież kochasz.

Wyrzuty sumienia drążyły mnie od środka. Kiedyś ktoś mi powiedział, że jeśli mówisz komuś o zdradzie, to oczyszczasz siebie i obarczasz jego. Coś w tym jest. Było. Ale ja… ja przecież nie zdradziłam.

Krzysiek wrócił. Nadal mnie nie zauważał. Nie wytrzymałam. Opowiedziałam mu wszystko.

Patrzył na mnie zdumiony. Początkowo mi nie uwierzył, a potem usłyszałam jego magiczne…

- Wychodzę.

***

Sześć, dziewięć, pięć, siedem, cztery, dwa … Wykręciłam numer do Jerrego. 

- Spokojnie, Natasza, co się stało?

To miał być nasz koniec. Chciałam mu to uświadomić, przekazać.

- Natasza, dla Ciebie to była zabawa? Zapytał mnie w pewnym momencie. 

Rozłączyłam się. 

Wpadłam w schemat – wstać, ubrać się, zjeść, pograć… Nie, wróć. Zrezygnowałam z gry. Moje serce walczyło z rozumem. Na szali było naprzemiennie raz jedno, raz drugie. Nie wiedziałam co robić, chciałam się rozdzielić, rozerwać na pół. Albo umrzeć. Wylewałam hektolitry łez.

Zosia… najważniejsza była Zosia. Urodziła się na samym początku lipca. Zdrowa, śliczna. Krzysiek odebrał nas ze szpitala, wtedy podjęłam ostateczną decyzję. Nie będę się już kontaktować z Jerrym. Dla dziecka. Dla mojej Zosi. Złożyłam sobie tę solenną obietnicę. Który to już raz Natasza? – Pytałam samą siebie. No który? Wytrzymasz?

Zosia była grzeczna. Jako, że zrezygnowałam z gier i sięgania po laptopa to wolny czas spędzałam na nadrabianiu zaległości filmowych. 

Była Zosia, i właściwie zmieniło się tylko to… Bo poza tym wciąż, nieustannie i niezmiennie w naszym domu byłam… sama.

Dużo płakałam, znów zwalając to na hormony. Najwięcej pod prysznicem. Tak, żeby Krzysiek nie widział. On mnie nie rozumiał. W kółku puszczałam jedną piosenkę Nightwish - While Your Lips Are Still Red.

***

‘Wszystkiego dobrego. Miłości. Miłości Jerry…. Natasza.’ 

Pękłam i osiemnastego lipca wysłałam mu tych kilka słów. Miał urodziny, musiałam. Tęskniłam. Odezwał się, odpowiedział. Myślałam, że znów będzie. A on mi powoli znikał. Czułam, że się oddala. 

Zadzwoniłam.

- Natasza, muszę kończyć, przepraszam, zbył mnie po krótkiej grzecznościowej wymianie zdań. Właśnie wsiadam do auta, będę prowadził.

- Gdzie jedziesz? – wyrwało mi się. Stała za tym zwyczajna babska ciekawość.

- Skoczę na małe zakupy a potem umówiłem się na rolki, z Martą.

- Martą? (!!!)

- Pa, Natasza. Trzymaj się. Cześć.

***

Wysłałam mu kilka wiadomości. Cisza. Dudniąca mi w uszach cisza.

- Ktoś dzwoni, usłyszałam głos Krzyśka. Nataszaaaa… telefon.
Schowałam się zapłakana pod prysznicem. Owinęłam się szlafrokiem, wycierając kapiące z coraz większym natężeniem łzy rękawem podomki doczołgałam się po wciąż dzwoniący telefon.
Jerry.

- Zejdę do sklepu, okłamałam Krzyśka. Wzruszył tylko ramionami.
Oddzwoniłam.

- Jerry…

- Natasza, wysłałem Ci maila. Przepraszam, nie mogę teraz.
Rozłączył się.

- Nic nie kupiłaś? - zagadał Krzysiek.

A ja znów wybuchłam niepohamowanym płaczem.

Z maila dowiedziałam się, że mam rację. Że będzie lepiej dla mnie, jak nie będziemy się ze sobą kontaktować. Że skoro nie może mnie mieć, to on tak nie potrafi. 

Napisałam mu, że się zakochałam.
Nie Natasza. Nie zakochałaś. Dla Ciebie to była tylko taka zabawa.
Umierałam. Znowu.

***

- Krzysiek, wbiegłam do domu zmachana. Krzysiek, został byś dwa dni z małą? Krzysiek, proszę. Krzysiek, zgódź się.

- Chcesz jechać do niego? - Zapytał mnie znienacka.

Przytaknęłam.

Do Jerrego napisałam godzinę przed dojazdem na miejsce. Bałam się, że nie przyjedzie. Myślałam, że jest w pracy, tymczasem on właśnie kończył urlop. Chciał mnie zamordować, za to, że wybrałam się w tak daleką podróż i to bez słowa.

- Natasza, czyś Ty oszalała? - Zapytał mnie. 

- Połączenie do Sopotu mam bezpośrednie, uspokoiłam go. Bilet z miejscówką. Zosia bezpieczna. Możemy pogadać?

- Poczekaj, chwycił za telefon.

- Do kogo dzwoniłeś? - Zapytałam.

- Musiałem odwołać spotkanie z Martą. Chodź już, powiedział. Chwycił w dłoń moją małą walizkę. Pewnie jesteś głodna?
Czułam, że mi nie ufa. Nie pozwolił mi się dotknąć. Przytulić. Bał się. Chyba oboje się baliśmy. Chcieliśmy. Cierpieliśmy. Spacerowaliśmy po sopockim molo.

- Jerry… Jerry, ja cię kocham, wydukałam w końcu.
Nie zareagował. Odwróciłam się i ruszyłam przed siebie. Poszedł za mną.

- Jest za późno, żebyś wracała. Zostaniesz u mnie.

- Nie Jerry, nie mogę się na to zgodzić. Wracam. 

- Tak? Chwycił mnie za ramię. A ta walizka, to po co? Idziemy.
Pościelił mi w salonie. Poczułam, że to koniec. 

Przegrałam? A może po prostu wygrała Marta? Jest na miejscu, nie ma dziecka, zobowiązań. Jerry zaoszczędzi sobie kłopotów. 

- Dobranoc, szepnął stając w drzwiach.

- Dobranoc, odpowiedziałam. Odwróciłam głowę, ale czułam, że stał w tych drzwiach i patrzył na mnie. Wyciągnęłam rękę za siebie.

- No chodź, powiedziałam.

Został.

Jednak nie zmienił zdania.

- Tak będzie dla Ciebie lepiej, powtarzał.

Gówno prawda, myślałam. Ale nic nie mówiłam.

***

Pociąg relacji Sopot – Łódź Kaliska, przez Gdańsk, Bydgoszcz, Toruń, Włocławek wjedzie na peron pierwszy…

- Chodź, bo się spóźnimy, ciągnął mnie za sobą. Chodź, Natasza.
Całą drogę pisaliśmy. O uczuciach. O minionej nocy. O tym, że byliśmy dla siebie. Cali tak bardzo da siebie. 

Jerry jednak nie zmienił zdania.

Tak przecież będzie lepiej…

***

Krzysiek nie wytrzymał. Spakował część moich rzeczy i wezwał swoich rodziców. Zadzwonił też do moich. Sama im o wszystkim powiedziałam.

Jerry… powoli się zmiękczał. Tęsknił za mną. Wiedział, że to szaleństwo, a jednak… przyjechał niespełna miesiąc później. 

- Jesteś…

- Jestem….

Bo przecież… Przecież się kochamy.

***

- Nataszko, w porządku? – Mama ponowiła pytanie. Pewnie się martwisz, córciu. Ta przeprowadzka, to pakowanie. Nie martw się moje dziecko. Zmiany bywają trudne. Pamiętam, jak się tu wprowadzałam z Twoim ojcem, też miałam obawy. Ściany. Podłogi, wszystko tak obco pachniało. A teraz widzisz, dziecinko. Ten dom tworzymy my. Dzięki temu ma duszę. U Ciebie też tak będzie. Dziecko, dlaczego Ty płaczesz?

***

Sięgnęłam po telefon. Krzysiek. Musiałam do niego napisać. Nie. Nie będę pisać. Zadzwonię.

- Krzyś… 

- Natasza… 

- Krzyś, tylko proszę Cię, ty mi nie przerywaj. Krzyś, dużo przeszliśmy. Dużo za nami…

- Natasza…

- Nie przerywaj. Krzyś, Ty jesteś dla mnie ważny, pamiętaj. Zawsze będziesz nam już towarzyszył. Mnie i Zosi, jako jej tata. Krzyś, wiesz, ja mam nadzieję, że nam wybaczysz. Wybaczysz nam, że budujemy swoje szczęście niwecząc Twoje. Krzyś, ja mam nadzieję, że to zło do mnie, do nas nie wróci…

- Natasza… Usłyszałam jakiś szelest w słuchawce. Wybaczam.

***

- Weź te kartony, co Ty w nie naładowałaś? Kamienie? – Zadziornie powiedział do mnie Jerry.

- Kilogram miłości. I tonę wyrzeczeń, Kochanie - Zażartowałam.

A za tydzień…
Za tydzień razem zamieszkamy.



Spodobał Ci się ten tekst? 
Znajdziesz mnie też na facebooku.     
O tu: KLIK  


Drogi czytelniku! Pomożesz mi w walce o marzenia?

Ten blog, to nie tylko ja. To także Ty. Jesteś jego integralną częścią, bez Ciebie mnie by tutaj nie było. Dzisiaj zwracam się do Ciebie z prośbą.

Blog startuje w tym roku w konkursie GALA TWÓRCÓW – BLOG ROKU 2015.
Jestem uczestniczką startując jednocześnie w dwóch kategoriach – PUBLICYSTYKA oraz TEKST ROKU.

Równie mocno zależy mi na przejściu do obu.

Jeśli możecie wesprzeć mnie sms-em, to za każdy oddany na mnie głos będę niezmiernie wdzięczna.

Poniżej podaję Wam KODY oraz numer, na który należy wysłać wiadomość.

BLOG ROKU 
wysyłamy sms o treści D11187 pod numer 7124 – koszt 1,23 z vat

TEKST ROKU

wysyłamy sms o treści T11317 pod numer 7124 – koszt 1,23 z vat

Dla Was to tylko (albo aż) 2,46 zł. Z vat, a dla mnie ogromna... szansa. .. na.. coś fajnego.

Głosowanie rozpoczęło się przedwczoraj (23 luty) o 15:00, zakończy się 1 marca o 12:00 w południe.

Z jednego numeru można wysłać po jednym smsie (czyli łącznie dwa na blog i na tekst Z KODEM I NUMEREM KTÓRE WYŻEJ PODAŁAM)

Nie należy stosować żadnych spacji oraz zachować pisownię jak powyżej.
Po wysłaniu sms-a przychodzi wiadomość, że głos został oddany.

Zatem reasumując, bardzo, ale to bardzo proszę Was o wsparcie w miarę Waszych możliwości, będę przeszczęśliwa z każdego jednego oddanego głosu.

Z góry dziękuję.

CO ISTOTNE - CAŁY DOCHÓD Z GŁOSOWANIA ZOSTANIE PRZEKAZANY NA FUNDACJĘ DZIECIĘCA FANTAZJA.

POMOŻECIE? ;-)


źródło zdjęcia: www.unsplash.com

Podobne wpisy

0 komentarze