Z pamiętnika zdradzanego męża.



Początek.

- Jacek, chodź, kogoś Ci przedstawię, Janek pociągnął mnie za przedramię. Szybciej chłopie, ponaglał. Bo zaraz sobie pójdą.

Przedzieraliśmy się przez gęsty tłum ludzi, który po brzegi wypełniał dyskotekową salę. Byłem lekko zdekoncentrowany, do końca nie wiedziałem o co mu chodzi. No bo tak  - znika mi z pola widzenia na moment, po czym wraca i ciągnie za sobą znienacka. Po chwili jednak okazało się, że tym pośpiesznym krokiem szliśmy w stronę grupki znajomych Janka, na których przed momentem się natknął. I wtedy go olśniło. Że muszę tam być. Ja, Jacek muszę ich poznać. No to poznałem.

Klubowa loża w której siedzieli mieściła się w bocznej wnęce lokalu. Siedzieliśmy tam od dobrych dwóch godzin i piliśmy razem whisky. Nie za bardzo lubię duże spędy i wbrew pozorom jestem dość nieśmiały. Choćby w relacjach 1:1. A co dopiero taka większa grupa.

- To jest Jacek, Janek klepnął mnie w plecy popychając nieco do przodu

Słowo się rzekło, przecież nie ucieknę. Stałem jak słup soli a przed sobą widziałem grupkę roześmianych, zmiękczonych działaniem alkoholu ludzi. Taka trochę rozmazana rzeczywistość. Bo było ich około piętnastu osób. A ja widziałem tylko ją. Rudzielca.

- Siadajcie, szczupła dziewczyna przesunęła się, robiąc nam miejsce. Klepnęła dłonią w szarą kanapę, tym samym dając znak – chodźcie koło mnie. O tu.

Rudzielec. Tak o niej wówczas pomyślałem. Miała na sobie zieloną sukienkę, kilka tonów ciemniejszą niż jej oczy. Szmaragdowa dziewczyna. 

- Alina, przedstawił ją Janek.

- Ala, wyciągnęła rękę ona. Dla znajomych Ala, dodała zauważając chyba moje zdziwienie.

To było najdziwniejsze uczucie jakiego kiedykolwiek doznałem. Na tamten moment. Zakochałem się. Od pierwszego wejrzenia.

***

Sam nie wiem po co teraz o tym myślę. Chyba przywołuję te najlepsze chwile. Zdaje mi się, że nie do końca pamiętam co było chociażby przedwczoraj, za to doskonale przed oczami obrazuję sobie to, co było trzynaście lat temu. To taki mój punkt zaczepienia. Powrót do przeszłości. Dwa kroki w tył, zamiast jednego naprzód. Tylko czy warto?

***

Alę najpierw polubiłem. Zafascynowałem się nią. To się chyba nazywa zakochanie? Bo prawdziwa miłość przyszła później, wraz z mijającym czasem. Szybko zamieszkaliśmy razem, równie szybko się oświadczyłem. Planowaliśmy ślub, Ala marzyła o kościelnym, więc uległem. W ciągu dwóch lat było po temacie. Wiedliśmy spokojne życie młodego małżeństwa, takie z kinem i podróżami. 

Do czasu, kiedy to Ala zaczęła wspominać coś o dziecku. A ja właśnie zmieniałem pracę.

Dziecko? Kiedyś tak, ale nie teraz. Zachłysnąłem się nowymi obowiązkami. Dużo wyjeżdżałem, szkolenia, delegacje. Nowi znajomi, nowe twarze. Zresztą, czy teraz, kiedy ja jestem u progu rozwoju osobistego naprawdę musimy iść w pieluchy? Co ta Alina się tak uparła, myślałem.

I wtedy poznałem Aurelię, moją kontrahentkę. Aurelia była ode mnie nieco starsza. Bardzo atrakcyjna, pewna siebie, niezależna. Ewidentnie mnie uwodziła. Doskonale się czułem w jej towarzystwie. Promieniałem. Wyjazdy. Dobre hotele, wspólne wyjścia na basen czy saunę. Zwiedzaliśmy muzea w granicach kraju i poza nim. Aurelia interesowała się sztuką, skończyła kulturoznawstwo. Imponowała mi była tak bardzo inna od mojej żony, która poprzestała na maturze. Była wampem, ucieleśnieniem seksu, taką przysłowiową kocicą. Przy niej zapominałem o żonie. Zapominałem o domu.

Alina prowadziła sklep internetowy, pracowała zdalnie z domu. Jak wyjeżdżałem tęskniła, często wydzwaniała. Nie zawsze nawet odbierałem. Męczyło mnie to jej co robisz, kiedy będziesz, tęsknię, mam owulację. Kiedyś ten mój telefon odebrała Aurelia. Trochę za dużo wypiliśmy, sytuacja wymknęła się spod kontroli. To miała być tylko taka zabawa. Ale chyba tylko ja się w tym wszystkim dobrze bawiłem.

Nazajutrz wróciłem do domu. Pamiętam, że Ala wtedy bardzo płakała. Miałem wyrzuty sumienia. Nie jakieś ogromne, ale nie lubiłem jak się smuciła. W miarę szybko przeszliśmy do porządku dziennego a ja o wszystkim co miało miejsce powoli zapominałem. Zwłaszcza, że niedługo potem Aurelia zmieniła pracę a ja tę przygodę z nią uznałem za nic nie znaczący epizod. Jakich przecież w męskim życiu czasem bywa wiele. Przynajmniej tak to wtedy postrzegałem.

Moje służbowe obowiązki i wyjazdy nie słabły na sile, ja sam natomiast byłem wiernym mężem. Takie miałem założenie i tego się kurczowo trzymałem.

Dokładnie osiemnastego marca Ala położyła mi na kolanach małe, wełniane różowe buciki. Oniemiałem. 

- Nie… powiedziałem. 

- Tak, dodała

Widziałem, że jest przeszczęśliwa. A ja? A ja się bałem. Nie ucieszyłem się, bardziej zdenerwowałem, i chyba to dobrze odczytała. Dziecko? A jak będzie chore? Na ostatnim wyjeździe Janek opowiadał mi, że dziecko jego kuzyna ma rozszczep podniebienia. Że pieniądze, operacje, że pełne zaangażowanie. A co jeśli u nas będzie podobnie? Nie jestem na to przecież gotowy.

Ola urodziła się zdrowa. Pokochałem ją od pierwszego wejrzenia. Moja córeczka, myślałem. Myślałem więcej, robiłem mniej. Pracowałem, Ala zajmowała się małą.

Chyba byłem wtedy spełniony.  Tak się przynajmniej czułem. Miałem rodzinę. Może mało byłem w nią zaangażowany, ale przecież miałem też własne życie. Miałem dobrą pracę i się realizowałem. Miałem kolegów, z którymi często się spotykałem. Miałem pieniądze. 

Nic złego nie mogło się zdarzyć.


Wydało się.

Ze służbowego spotkania wyrwał mnie telefon wychowawczyni Oli. Przeprosiłem zarząd, szybko wsiadłem w auto i pojechałem do szkoły. Ola siedziała w gabinecie pielęgniarki, cała rozpalona. 

- Córeńko, przykucnąłem przed nią. Jak Ty się czujesz, Kochanie?

- Boli mnie głowa i gardło, tato. Nie mogłam dodzwonić się do mamy, przytuliła się do mnie i rozpłakała. Przepraszam, że musiałeś przyjeżdżać.

Wziąłem ją za rączkę, pojechaliśmy do przychodni. Alina faktycznie nie odbierała. Próbowałem jeszcze kilkakrotnie, Pani Natalia, nauczycielka Oli też wspomniała, że dzwoniła. Bez odbioru. 

Czy coś się stało, myślałem. Gdzie jest do jasnej cholery Alina. Alarm z Olą okazał się niegroźny, okazało się, że to zwykła trzydniówka. Jednak wstrząsnęło mną to, że moja córka mnie przeprasza, że musiałem przyjechać, kiedy ona przecież jest chora.

Kiedy to spieprzyłem?

To było jak opamiętanie. Uznałem, że tak być nie może.

Leżeliśmy i czytaliśmy bajki, kiedy w drzwiach mieszkania zazgrzytał zamek, a potem weszła do niego rozpromieniona Alina. Nie poznałem własnej żony. Kremowa sukienka, czerwone szpilki i usta. 

- Co się tutaj dzieje? Zapytała zaskoczona. 

Pokrótce jej opowiedziałem, a potem ona nachyliła się nad nami, żeby ucałować Olę.

Bardzo intensywnie pachniała. Ładnie. Z tym, że to nie był kobiecy zapach. To był zapach innego mężczyzny.

- Czemu nie odbierałaś? Zapytałem tylko.

- Wiesz, jak jest w tych sklepach. Hałas, zamieszanie. Najzwyczajniej w świecie nie słyszałam telefonu.

Wiedziałem, że kłamie. I zacząłem składać elementy puzzli w jedną, spójną układankę.

***

Przez ten miniony czas naszego małżeństwa Alinie przybyło kilka kilogramów. Jej rudy kolor włosów bywał wyblaknięty, rzadko go odświeżała. Z tytułu zdalnej pracy z domu, rzadko wciągała na siebie coś więcej niż dresy. Na zakupy biegała do osiedlowych dyskontów, dalej rzadko się wybierała. Szminka? Nigdy. 

A teraz? Taka odmiana.

Ostatnio faktycznie, kilka kwestii było jakby to powiedzieć, może nie niepokojących, ale zadziwiających na pewno. No bo tak, wracała ze sklepu, z którego uprzednio dzwoniła pytając mnie, czy kupić mi piwo? Oprócz butelek z piwem w jej torbie brzęczała też inna z winem, którą widziałem, a która później z naszego domu w niewyjaśnionych okolicznościach znikała.

Kupiła matę, ciężarki, płytę Chodakowskiej, a nawet dwie, książkę Lewandowskiej, no tej od piłkarza. A na deser zamiast drożdżowca zaczęła nam serwować puddingi chia. Na obiad leczo bez mięsa. I sałatki z razowym makaronem. Piękniała. Muszę to przyznać szczerze, piękniała. 

Miała dużo nowych sukienek (sukienek!), kosmetyków, perfumy.

A ja dalej zajmowałem się swoim życiem, i swoimi sprawami. Powinienem powiedzieć naszym. Ale wówczas ono było wciąż tak bardzo moje. No bo, co się niby zmieniło. Miałem coś zmienić, bo żona mi schudła?

Przemknęła mi przez głowę zdrada, przecież oznaki były takie sztampowe. Ale Alina i zdrada? To niemożliwe. Jest moją żoną. I mam ją już na zawsze. Zawsze, zawsze, zawsze.

Szesnastego czerwca zapomniałem o jej imieninach. Kiedy wróciłem do domu na stole stał duży bukiet kwiatów.

- Co to? Zapytałem.

- Mam dziś imieniny, uśmiechnęła się. Tak myślałam, Kochanie, że zapomniałeś, dodała. Więc sama je sobie kupiłam, szepnęła i nachyliła się, żeby mnie pocałować.

I wtedy znów poczułem tamten zapach. I wiedziałem, że przypadki nie istnieją. Ale milczałem.

***

Jechaliśmy na urodziny mojego brata, do Hrubieszowa, Alina całą drogę smsowała. Jechaliśmy w piątek wieczorem, po pracy, na dworze powoli się ściemniało. Mieliśmy tam zostać cały weekend. Stukała uparcie palcami w monitor telefonu. Chyba nie przypuszczała, że jej smsy odbijają się w szybie, w której to stronę odwracała telefon, żebym nie widział, co w nim skrobała. Mówiła, że zajmuje się sudoku, bo ma taką nową aplikację na androida. Musiałem być skoncentrowany na drodze więc na (moje i jej) szczęście niewiele ‘doczytałem’. Ale wystarczająco dużo, żeby ten weekend nie był udany. Dla mnie. Bo Ala bawiła się świetnie. Tylko z telefonem się nie rozstawała.

Ostatnio wziąłem jej nowy telefon na firmę, zamarzyła o dotykowym. Długo się przed nim broniła i to wypierała. Nie, nie, nie, zawsze nie, a tyle razy jej proponowałem. A teraz chce i musi go mieć. I to na już. Przypadek? Być może.

Zainstalowała sobie taką aplikację WhatsApp Messenger i notorycznie z niej korzystała. Ale nie tylko. Sprawdziłem bilingi. Numer o końcówce -602 był wybierany przez nią notorycznie. O każdej porze dnia i nocy. 

Oniemiałem.

***

- Dokąd wychodzisz? Zapytałem, kiedy do torby pakowała świeżo przygotowaną zapiekankę.

Zrobiła podwójną porcję.

- Jadę do Marleny. Wiesz, że znów pokłóciła się z tym swoim Michałem? Olka już jadła, będę przed wieczorem. W lodówce macie jeszcze ptysie. To cześć, pomachała mi i zamknęła za sobą drzwi.

Ptysie były nie tylko w lodówce. Bo w jej torebce, tuż obok zapiekanki, też.

Zacząłem oszukiwać sam siebie. Wmawiałem sobie, że to się nie dzieje. Że to wszystko o czym myślę, jest efektem mojej chorej wyobraźni. To tylko moja wyobraźnia podpowiada mi, że moja żona jest teraz w ramionach innego mężczyzny. Że on ją dotyka. Że ona czerpie z tego przyjemność. Że ubrudzi jej nos tym ptysiem, a potem zcałuje z niej tą bitą śmietanę. 

Wychodzę, zabiorę Olę na jakieś zakupy. Do kina. Obojętnie. Bo tu oszaleję. Uspokój się chłopie, myślę. Alina pojechała tylko do zranionej, przepełnionej goryczą po złamanym sercu koleżanki.

Olka była zachwycona. Obejrzała najnowszą bajkę w dniu premiery, ekscytowała się, że będzie pierwsza z klasy. Zaciągnęła mnie jeszcze do zoologicznego, chciała pooglądać króliczki. Musieliśmy więc obejść galerię dookoła i niejako zawrócić. Po drodze spotkaliśmy Marlenę. Z Michałem.

Zaraz, skoro Marlena i Michał są tu, to gdzie jest moja żona. Zapiekanka. I ptysie?

- Tato, zagadnęła mnie Olka, a ja już wiedziałem o co chce zapytać.

- Co powiesz dzieciaku na lody? Odwróciłem szybko jej uwagę.

- Taaak, krzyknęła.

***

- Mamo, wiesz, że spotkaliśmy ciocię Marlenę w galerii? Z wujkiem Michałem. A tata zabrał mnie do kina. I oglądaliśmy króliczki. I…

- Kochanie, odrobiłaś lekcje, przerwała jej moja żona. Pójdź proszę do siebie, nakazała.

A potem spojrzała na mnie. I chyba wiedziała, że ja wiem. Że przypuszczam. Zamknęła się w łazience. I chyba płakała. A ja nadal wypierałem to ze swojej głowy. Nic się nie stało. Nie stało.

Dlaczego, kiedy pojawiają się pierwsze bardzo wyraźne sygnały ostrzegawcze to człowiek je po prostu bagatelizuje?


Trwam.

Zaczyna brakować mi jej dotyku. Obecności. Przytulenia. Ciepła. Od kiedy, pytam sam siebie? Od kiedy czuję, że ktoś mi ją po prostu zabiera. Od kiedy moja żona, jak się okazuje może nie być tylko dla mnie. I niekoniecznie na zawsze?

Zaczynam analizować nasze wspólne lata. Wyrywam z nich jakieś strzępki.

Nigdy mnie nie było. Nigdy, kiedy Ala mnie zapewne potrzebowała. 

Nie było mnie jak Ola uczyła się jeździć na rowerze, bez dodatkowych kółek. Nie było mnie jak Ala wybierała salę na komunię. Nie było mnie jak u krawcowej mierzyły sukienki.

Bo wtedy byłem z Jankiem. Albo na siłowni. Też z Jankiem. Albo w zakładach bukmacherskich. Z Jankiem. Albo piłem. Z Jankiem, a jakże i z innymi kumplami. Albo wyjeżdżałem. Albo gdzieś tam była Aurelia. Audyt, raut, zebranie, spotkanie.

Kurwa.

Gdzie byłem kiedy Ala jeszcze ze mną rozmawiała? A może jak bardziej mówiła do siebie, bo kompletnie jej przecież nie słuchałem. Czym się wówczas zajmowałem? Wałkowaniem newsow migających mi przed oczyma w mediach, śledzeniem społecznościówek, planowaniem gokartów z kumplami. Czym, do jasnej cholery?

Nawet jak urodziła się Ola, to tak do końca mnie nie było, bo byłem w Dubaju. Służbowo. Mogłem to przełożyć, wiedziałem, że zbliża się termin, ale taka szansa się przecież dwa razy nie powtarza.

Ze szpitala Alę odebrała moja mama, bo Ali mama nie żyje. Ojciec też. Przecież tak naprawdę Ala ma tylko mnie, dociera do mnie. A po chwili, że może jednak nie tylko. Przecież chyba jest ktoś jeszcze.

Pamiętam jak Ola miała zaplanowaną wizytę u alergologa. Miałem je zawieźć. Zapomniałem, kładłem wtedy z Jankiem płytki u Miłosza, kumpla z pracy. Pomagaliśmy mu przy remoncie. Popiliśmy. Ala poszła z Olką na nogach, padało. Potem Ola się pochorowała.

Jak wróciłem wykrzyczała mi, że mnie nienawidzi. Wtedy do końca tego nie rozumiałem. Czy wszystko co ważne, musi docierać do mnie tak późno?

Gdzie byłem kiedy czekała każdego dnia z obiadem w wysprzątanym mieszkaniu? Jak często nie wracałem na czas, bo było coś ważniejszego? Dlaczego nigdy jej nie dziękowałem? Dlaczego zawsze myślałem, w pełni przekonany, że to wszystko co ona robi dla mnie, mi się po prostu w pełni należy?

Gdzie byłem, kiedy Ola na laurce narysowała siebie z mamą trzymające się za ręce? Owszem, ja też tam byłem, tylko tak jakoś obok. Pamiętam, że przykleiła ten obrazek na lodówce. Może to był jakiś znak? Ale ja go wtedy nie widziałem.

Gdzie byłem, kiedy moja matka przechodziła radioterapię? Zrzuciłem opiekę nad nią na Alę, a ona nawet z tym nie dyskutowała.

Kurwa, kurwa. Kurwa mać.


Święta.

Wciąż milczę. Odpycham. Udaję. Niedługo święta, pomagam Ali w domu, nieco mniej pracuję, nawet spotkania z Jankiem ograniczyłem. Ala jakby mniej przyjaźni się ostatnio z telefonem. Kilka razy zdarzyło mi się przyłapać ją na tym, jak leży na łóżku i gapi się bezwiednie w sufit. Czasem nawet płacze. Nie pytam dlaczego. Nie drążę.

Porządkuję szafki, znajduję w jednej z nich perfumy Diesel Only the Brave, zakopane tuż pod ręcznikami. Może to dla mnie, myślę. Ale finalnie dla mnie nie były. Bo ja dostałem krawat z sieciówki. W wigilijny wieczór, kierowany ogromną ciekawością zaglądam do szafki, z nadzieją, że znajdę tam te perfumy. Że może dostanę je na urodziny, które mam w sylwestra. Perfumy zniknęły. A ja tą pustką pod ręcznikami po prostu kolejny raz w pysk dostałem.

Rano Ala wyrwała się, jak to mówiła po szary papier i gałązki do pakowania prezentów. Wróciła bez. A ja znów o nic nie pytałem.

Teraz już wiem. Była u niego. Perfumy były zapakowane, ale i tak znam zapewne ich zapach. Nieraz je na niej czułem.

Muszę z nią porozmawiać. 

Porozmawiać… No właśnie. Przecież najpierw muszę się nauczyć rozmawiać z własną żoną. Jakkolwiek. O czymkolwiek. Bo my nie rozmawiamy. My tylko przekazujemy sobie informacje. Rzucamy zdawkowe komunikaty. I to chyba będzie w tym wszystkim dla mnie najtrudniejsze.

Ale przecież w tej sytuacji rozmowa to podstawa.

Tak w ogóle to była moja najsmutniejsza wigilia. Zaraz po tej, kiedy w jej dzień kilkanaście lat temu umarł mój dziadek.

Nawet nie patrzyliśmy sobie w oczy przy opłatku.


Koniec.

Może powinienem odejść i dać jej tę przestrzeń? No ale jak, teraz? Muszę się zorientować w naszych finansach, jak my tam stoimy. Ile mamy oszczędności. Co z Olą? Co z podziałem majątku. Co ze mną, z prowadzeniem domu, kompletnie się na tym nie znam. Przecież tym akurat zajmowała się Ala. 

Nie chcę, co teraz? Jak ją odzyskać?

Mam uwodzić własną żonę? Przecież kiedy ja się kładę do łóżka, to ona zasypia. Pewnie nawet mnie nie zauważa. Nie mogę jednak stać w miejscu. Muszę spróbować.

Koniec?

Nie dopuszczam tej myśli do siebie.


Co dalej?

Popadałem w umysłowy obłęd. Przerwałem milczenie i o wszystkim, krok po kroku opowiedziałem Jankowi. Postawił przed nami butelkę whisky i mi zakomunikował, że zaraz pogadamy.

- Dlaczego ona mi to robi, Stary, dlaczego, powiesz mi?

Podniósł szklankę, wychylił spory łyk i zaczął mówić.

- Jacek, chcesz wiedzieć co ja o tym myślę? Sięgnął po szklankę ponownie. Chcesz? To ja Ci powiem. Słuchaj, nawet jeśli ona odejdzie, to powinieneś jej podziękować.

- Podziękować? Obruszyłem się. Człowieku, za co? Miałem ochotę go rozszarpać. Liczyłem na jakieś wsparcie, receptę ratowania, słowa pocieszenia, a on mi tu wyskakuje…

- Podziękować, kontynuował. Podziękować za tych kilka wspólnych lat. Bo wy mieliście te lata razem. Razem, Jacek, razem. A ja przez ten cały czas byłem samotny. Za wspólny dobry czas, zawsze warto dziękować.

Nie wierzyłem w to co słyszę. Jacek, imprezowicz, król imprez i towarzystwa, samotny.

- Stary, no co tak się gapisz? Nie było tak? Wyciągałem Cię, balowaliśmy, olewałeś skutecznie Alę. Miasto było nasze.

- Janek!

- Nie przerywaj mi, zakomunikował. Ty piłeś i wracałeś potem do niej. Do ciepłej pościeli. A ja do kawalerki na dmuchany materac. Ewentualnie na sofę, czyli jakby nie patrzeć do pustego, nie pościelonego łóżka. Ty wracałeś i miałeś obiady w domu. Ja jadałem w pracowniczej stołówce. Ty miałeś dom, rodzinę a ja mam psa, którego i tak najczęściej wyprowadza pani Agata, moja sąsiadka. Miałeś wyjazdy, wojaże, kumpli i imprezy. A co miała ona? Ja Ci zazdroszczę i będę się upierał przy swoim. Ty zawaliłeś chłopie w gruncie rzeczy, nie ona. Ona uciekła. Próbowała. Do tego co dla niej potencjalnie może być dobre. Do atencji, uwagi, równowagi. Bo Ty stary, co Ty jej fundowałeś?

Zatkało mnie. Najpierw wybuchnąłem niepohamowanym śmiechem, a później mnie najzwyczajniej w świecie zatkało.

Czy kilka zdań Janka, mojego najlepszego kumpla, musiało mi coś uświadomić? Bo tak, powiedzmy to sobie szczerze, uświadomiło.

Wiele. Dużo. Dwie najważniejsze kwestie.

Nigdy nie traktowałem Ali tak, jak powinno traktować się kobietę.

I tak, żałuję.


I wciąż mam tę samą, od kilku miesięcy nieprzerwaną nadzieję.

Że, dla nas nie jest jeszcze za późno.





Spodobał Ci się ten tekst? 
Znajdziesz mnie też na facebooku.  
O tu: KLIK  


źródło zdjęcia: www.unsplash.com

Podobne wpisy

0 komentarze