Okruszek, czyli o miłości najmocniejszej na świecie.



- Pani Beata Walczak? – melodyjny głos dotarł do mnie kilka sekund później, niż wydobył się z ust szczupłej blondynki. Pani Beata… powtórzyła raz jeszcze.
- To ja, podniosłam się lekko z krzesła, unosząc prawą dłoń ku górze. Zgłosiłam się niczym uczennica do tablicy.
 
- Jest pani, powiedziała bardziej do siebie, niż do mnie. To dobrze. Pan doktor zaraz panią poprosi.

- Pani Ewelina Kowalczyk…? Asystentka doktora Pawłowicza wywoływała kolejne pacjentki, a ja opadłam na krzesło i znów na chwilę odpłynęłam. Jeszcze chwilkę. Chwilkę… I wszystko się wyjaśni.

Rozglądam się i mam takie wrażenie, że znam tą poczekalnię już na pamięć. Nie wiem który raz tu jestem. Nie liczę. Jednak na przełomie kilku minionych lat niewiele się tu zmienia. Wciąż są te same metalowe krzesła z żółtą tapicerką, ułożone jakby w półokręgu. Przylegają do podobnie wygiętej w łuk ściany. Na wprost mnie mieści się niewielka konsola, w niej rejestracja, czyli centrum dowodzenia przychodni. Nad głową mam tablice z nazwiskami lekarzy. Po prawej automat z napojami. I zawsze po oczach bije mnie intensywne, jaskrawe światło jarzeniowych lamp.

- Pani Beato, zapraszam. Znany mi głos tym razem dobiega do mnie prędkością światła.

Wstaję. Nogi mam trochę jak z waty. Znajduję się przed gabinetem numer dwadzieścia trzy. Wdech. Wydech.

- Zapraszam na fotel…

***

Widzisz Okruszku, jest dobrze. Jesteś ze mną. Nie byłam pewna, tylko przypuszczałam. A teraz już wiem, wiem na pewno. Cieszę się, Okruszku wiesz? Cieszę… Mimo wszystko. Pan doktor mówi, że Twoje narządy są już w pewnym stopniu ukształtowane. Masz serduszko, nerki, wątrobę, mózg. Z czasem będą się one Tobie po prostu powiększały. Podobno potrafisz też wykonywać już wiele ruchów. I choć nie masz jeszcze uszek, to słyszysz. Może niewiele, ale na pewno docierają już do Ciebie pierwsze dźwięki. To dobrze Okruszku, mama będzie Ci śpiewała. Najpiękniej jak potrafi. Okruszku Ty mój kochany, wiem, że mierzysz już jakieś sześć centymetrów. Biorę więc linijkę i zaznaczam na niej tę długość palcami. Mój okruszku, ośmiogramowy, mój wspaniały.

 
***

- To ślub szykować trzeba! Moja mama się rozpromieniła.

 
- Ślub? Powiedziałam nieco zdziwiona. Przecież ja dopiero co maturę zdałam.

- To co, on się żenić nie chce? Zagrzmiał mój ojciec.

- Tato, chce, spokojnie. Starałam się powściągnąć emocje ojca. Jakoś to przecież będzie. Nie ja pierwsza i nie ostatnia młodo zachodzę w ciążę.

***


- A może ‘już mi niosą suknię z welonem’? Ewa moja przyjaciółka żywo uczestniczyła w moich przedślubnych przygotowaniach.

- Masz na myśli ‘windą do nieba’, tak? Zapytałam, a ona skinęła tylko głową. Ewa, przytuliłam ją. Ewunia, skarbie, ale to jest smutna piosenka. Uśmiechnęłam się. A ja będę miała dobre, wesołe, szczęśliwe życie.

- Tego ci życzę, kochanie, poprawiła mi opadający na czoło kosmyk włosów. Tego Ci życzę.

Jej słowa do dziś rozbrzmiewają mi w uszach. Moje też.

Gdybym wtedy wiedziała, jak bardzo moje przekonanie jest mylne…

***


W 1997 roku, wczesną jesienią, w Kościele Świętego Krzyża w Radomiu wraz z mężem powiedzieliśmy sobie sakramentalne tak. Zabawa w remizie strażackiej trwała do białego rana. Byłam w zaawansowanej już wówczas ciąży. Mimo to, bawiłam się świetnie, a moja ciąża przebiegała książkowo. Tryskałam energią, byłam młoda, szczęśliwa, zakochana. Jagoda miała urodzić się lada moment, i mimo, iż miałam zostać młodą matką, czułam się spełniona. Pod sercem nosiłam małą istotkę, która miała zawładnąć moim całym światem. U boku miałam wspaniałego, kochającego męża. Moje wczesne, dorosłe życie jawiło się przede mną z perspektywą na świetlaną przyszłość. Jawiło. No właśnie.

W 2004 roku byłam już mamą czwórki urwisów. Tak więc najpierw zostałam mamą Jagody, a po niej kolejno na świat przychodzili Grześ, Julka i Bartek. Od zawsze chciałam mieć dużą rodzinę. Oboje chcieliśmy. Witek pracował, ja zajmowałam się dziećmi i domem. Niczego nam nie brakowało. Do czasu, aż Witek najpierw stracił pracę, a później został do niej przywrócony, ale już na niższe, jak na jego ówczesne ambicje stanowisko. Wówczas zrobił się jakiś bardziej nerwowy, agresywny. Często krzyczał na dzieci, na mnie. Sytuacja się przeciągała, a ja go nawet za bardzo nie obwiniałam. Starałam się zrozumieć, przechodzi przez gorszy dla siebie okres. Może gdybym zareagowała i powiedziała stop w porę…

***

Okruszku, Twoje paluszki u rączek i nóżek, powolutku oddzielają się od siebie. Dotychczas łączyła je błona. Wyrastają Ci też na nich paznokcie. Okruszku Ty mój Kochany. Twoją główkę zaczynają pokrywać delikatne włoski. To na razie taki meszek, ale ja wiem, Okruszku, że Ty na pewno będziesz mieć bujną czuprynę. Twoje oczka, najukochańszy, przesuwają się ku noskowi, dzięki czemu twoja twarz coraz bardziej przypomina tę ludzką. Rozwijają Ci się też już powoli tęczówki. Na pewno będziesz mięć piękne, niebieskie oczka, jak cała reszta Twojego rodzeństwa. Twoja buźka otwiera się i zamyka. Zapewne, Okruszku mój drogi, będziesz straszną gadułą. Tak, Okruszku, mama jest o tym przekonana.

 
***

- Kochanie, szepnął mi do ucha po jednej z rodzinnych, zakrapianych imprez. Kochanie, zaczął podciągać moją piżamę do góry.

- Witek, zganiłam go. Daj, spokój, jest już późno.

- Beata, zaczął mnie odwracać w swoją stronę. Beata, szarpnął mnie.

- Witek, oszalałeś, zapytałam już nieco przerażona. Puść, mnie, zostaw, próbowałam się wyswobodzić z jego uścisku. Witek…

- Zamknij się, ty głupia dziwko!

Oniemiałam.

Tego dnia zrobił to po raz pierwszy. Wziął co chciał. Obrzucając mnie stekiem wyzwisk, po prostu mnie zgwałcił. Nie czułam wtedy chyba nic. Nawet nie płakałam, przecież dzieci były tuż za ścianą. Zaraz, mówiłam, że nie czułam nic? Jednak czułam. Zapach przetrawionego alkoholu. Zapach jego perfum. I upokorzenie. Największe z możliwych. I nawet myślałam, że gorzej być już nie może. Mogło.

I tak początkowo zgoniłam to na alkohol, plus ten cały gigantyczny stres który na niego spadł, ta odpowiedzialność za naszą rodzinę. Rano przeszłam do porządku dziennego, przedszkole, kanapki dla wszystkich, obiad, sprzątanie. Nie rozmawiałam z nim na ten temat, u nas w ogóle niewiele się rozmawiało. Bałam się drążyć temat, bałam się, że na mnie nakrzyczy, nie chciałam, że by dzieci cokolwiek usłyszały.

Wieczorem, kiedy kładłam się do łóżka, zaczęłam czuć, uzasadniony chyba sytuacją z dnia wczorajszego strach. Witek już spał, przynajmniej takie mną kierowało przekonanie. Położyłam się obok niego po cichu. Nie spał. A sytuacja z wczoraj się powtórzyła.

Po wszystkim uciekam do łazienki, wchodzę pod prysznic i odkręcam gorącą wodę. Ciepły strumień ze słuchawki prysznica miarowo spływa po moim ciele, a ja się sobą brzydzę. Biorę gąbkę i trę nią intensywnie całe ciało. Chcę zmyć upodlenie. Upokorzenie. Wstyd. Chcę zmyć każdą najgorszą emocję, która przebiega po mojej głowie. Wraz z tą, którą zaczynam odpychać. Nienawidzę go… Nienawidzę.

***


Jak się okazało sytuacje nie były jednorazowe. Z czasem odkryłam, że mój mąż lubi widzieć w moich oczach strach i przerażenie, który odbiera mi siły do działania. Do tego doszła kontrola nad moimi wydatkami. Nagle okazało się, że muszę prosić o wszystko. O każdy grosz. Moje pójście do pracy nie wchodziło w grę. Bo raz, dzieci były małe. A dwa – Witek się na to nie zgadzał. Jak to powtarzał, jest moim panem i władcą. I może robić co tylko chce.

Nienawidziłam swojego ciała. Zawładnął nim całkowicie. Nic się nie liczyło. Nie ważne było to, że jestem chora. Jemu wystarczyło tylko, żebym otworzyła oczy. Byle bym była przytomna.

Mój mąż mnie gwałcił. Regularnie. Choć on tego w żaden sposób gwałtem nie nazywał. Twierdził, że jestem jego żoną i w świetle kodeksu rodzinnego, seks mu się należy. Należy, bardzo podkreślał to słowo.

W wyniku kolejnych gwałtów na świat kolejno przyszła Hania i Szymon. Kiedy odkrywałam, że jestem w kolejnych ciążach, absolutnie nie wyobrażałam sobie, że mogę ich mieć. Dziś nie wyobrażam sobie życia bez nich.

Witkowi ciąże nie przeszkadzały. Ja nie wiedziałam, co to połóg. Gwałty stały się dla mnie codziennością. Byłam pozbawiona wszelkich uczuć. Bywały momenty, że chciałam brać najmłodszego Szymona na ręce i uciekać z domu. Targały mną myśli samobójcze. Szukałam w internecie ratunku, nie w ten sposób co trzeba. W googlowskie okienko wpisywałam ‘jak się zabić’, nie miałam już sił, pamiętam to bardzo dokładnie.

Był taki wieczór, ze opierałam się łokciem o biurko, łzy spływały mi na komputerową klawiaturę i wtedy za mną stanęła moja najstarsza córka, Jagoda.

- Mamo, pomożesz mi z tym wierszem? Zapytała.

I wtedy uświadomiłam sobie, że ja nie mogę ich zostawić. Bo kto ich, do cholery wychowa.

***

- Ewa, możemy pogadać? Zapytałam przez łzy. Z trudem wykręciłam jej numer telefonu. Od dawna nie byłyśmy już blisko. Ale ja czułam, że nadszedł ten czas. Że muszę komuś o tym opowiedzieć.


- To może do Ciebie przyjadę? Zapytała.

- Nie. Wolę ja do Ciebie. Mogę?

Ewa płakała razem ze mną. Płonęłam ze wstydu. Czułam, że mówiąc o tym odzieram się z resztek godności. Czułam się winna. A Ewa uświadomiła mi, że nie jestem winna. Nie ja. Ja jestem ofiarą. Moje ciało jest wyłącznie moją własnością. I mam prawo o tym decydować, co będzie się z nim działo. Zrozumiałam, że mnie, tak jak każdego innego człowieka obowiązuje zasada nietykalności cielesnej, jeśli przekracza ona jakieś granice. Moje już dawno zostały przecież przekroczone.

Do domu wracałam z lekkim sercem. Ktoś przejął na barki moje kamienie. Byłam jej taka wdzięczna.

***

Wiesz Okruszku, że jeszcze nie wiem, kim jesteś? Nie wiem, czy będziesz chłopcem, czy dziewczynką. Ale to, mój kochany, nie ma właściwie żadnego znaczenia. Wiem natomiast, że Twój szkielet staje się twardszy i mocniejszy. Rozwijają się Twoje mięśnie i inne ważne połączenia nerwowe. Okruszku, wykonujesz już wiele ruchów, i sporo już potrafisz. Poruszasz rączkami i nóżkami. Choć nimi nieco słabiej. Zginasz i prostujesz swoje maleńkie paluszki u dłoni, ziewasz i ssiesz swój kciuk. Okruszku mój malutki, mama już tak niecierpliwie na Ciebie czeka.


***

Sytuacja w domu sporadycznie się poprawiała. Witek chyba przypuszczał, że komuś o tym opowiedziałam, zaczynał się więc bać. Odpuszczał. Bywał mężem, którego kochałam. Przepraszał, podkreślał to, że mnie, że nas kocha. Wybaczałam. A później wszystko wracało do normy.

Do normy, którą nie było. Do normy, za którą to uważałam.

Kolejna ciążą, będąca wynikiem gwałtu. Poroniłam. Witek zupełnie się tym nie przejął. Załamałam się, przestałam wstawać z łóżka, dziećmi zajmowała się moja mama, a ja udawałam, że mam grypę. Ciągle płakałam. I wtedy zadzwoniła Ewa.

Zapisała mnie na terapie.

Terapia? Pomyślałam w pierwszej chwili. Mam w grupie, obcym ludziom opowiadać, o tym co mnie spotkało? Nie dam rady, nie przemogę się.

Dałam. Próbuję. Walczę. Zmieniam swoje podejście do życia. Wiem, jedno są dzieci. A dla nich wszystkiego warto się chwytać. Wszystkiego warto próbować.

***


Witek? Witek też ma się zgłosić na terapię. Daję mu ostatnią szansę. Pani Agnieszka, moja terapeutka uświadomiła mi, że mój mąż jest chory. I tylko od niego zależy, czy zechce się leczyć. Czas pokaże.

A ja?


Ja znów jestem w ciąży… Czy się boję? Boję.

***

(…)

- Zapraszam na fotel…

Doktor Pawłowicz wręczył mi malutkie, czarno białe zdjęcie. Na górze było napisane ‘piękny początek’. Tuż obok widniała moja miejscowość – Radom, imię, nazwisko i data badania. To już kolejne do mojej kolekcji. Do rodzinnego albumu.

Wracałam do domu pieszo, na autobus nie zdążyłam. Mój wzrok zatrzymała mała, szmaciana lalka, na jednej z witryn sklepowych. Stałam tak przez chwilę i się na nią patrzyłam. A potem weszłam i ją kupiłam. W głębi duszy czuję, że to będzie dziewczynka.

Zaczyna się ściemniać, miasto okala wszechobecny gwar, zapalają się pierwsze miejskie latarnie. Idę powoli, przyglądam się wystawom sklepowym, ludziom na przystankach, łapię uliczne dźwięki. Kosmyki włosów opadają mi na twarz, wiatr dawno rozwiał mój równy przedziałek. Mija mnie jakiś mężczyzna, nagle czuję tuż obok siebie bardzo znajomy mi zapach. Zapach mojego męża. Nie chcę go czuć. Zaczynam drżeć, choć na dworze jest ciepło. Walczę. Próbuję.

Emocje staram trzymać się na wodzy. Znów czuję, ze moje serce ktoś związał podwójną pętelką. Nie myślę. Obserwuję. Cieszę się dostrzeżoną kroplą deszczu znalezioną na liściach. Zaraz będę w domu. W domu. Tak bardzo bym chciała myśleć, że dom to dom. Że w domu jest ciepło.

I, że mimo to, ten dom nie jest piekłem.

***

Jeszcze trochę okruszku, jeszcze trochę i będziesz ze mną. Z nami. I niczym, absolutnie niczym Ty się kochanie nie martw. Mama Cię kocha. Najmocniej na świecie.


Epilog.

Przemoc seksualna jest bardzo częstą formą przemocy, która dotyka sporą część społeczeństwa. Bywa, że osoby, które jej doświadczają nie uważają się za ofiary. Nie mają do końca tej świadomości, że one nie są niczemu winne.


Rozejrzyjcie się, proszę. Może ktoś wśród Was, potrzebuje Waszej wyciągniętej w jego kierunku dłoni.

Należy pamiętać, że każda forma przemocy pozostawia po sobie ślad. I nie istotne jest tu czy jest to blizna na ciele. Czy na psychice.

Warto również zapamiętać, że każda forma przemocy traktowana jest jako przestępstwo.


Ogólnopolskie Pogotowie dla Ofiar Przemocy w Rodzinie "Niebieska Linia" 


tel. 0-800-120-002, (0-22) 666-00-60



Spodobał Ci się ten tekst?   
Znajdziesz mnie też na facebooku.  
O tu: KLIK   


źródło zdjęcia: www.unsplash.com



Podobne wpisy

0 komentarze