Z pamiętnika żony, która zdradza.



Początek.

‘Wspaniale mi się z Tobą tańczyło. Myślisz, że moglibyśmy się jeszcze zobaczyć? ‘ - Przychodzi pierwsza wiadomość, nazajutrz po balu.

‘Nie powinniśmy’ - odpisuję i zamykam pokrywę laptopa.

Oblizuję usta i odtwarzam smak truskawki, którą mi w nie wsunął, wyjmując zabawnie z szampana. Odtwarzam takt muzyki, podczas której mnie tulił. Odtwarzam dźwięk głosu, którym szeptał mi do ucha.

- Mamo, napisałam o naszej rodzinie, sprawdzisz? Zagadnęła mnie Ola.

- Tak, córeńko, mama już idzie.

Rodzinie, ro-dzi-nie… dudniło mi w uszach.

Alina, co ty do cholery wyprawiasz?

***

Chwytam w dłonie i na przemian odkładam kolejne wieszaki. Taki schemat, w dłoń, w górę, przed siebie, czy może bardziej od siebie, odległość równa długości ręki. Z tej perspektywy mam lepsze pole widzenia. Są ciężkie. Każdy jeden wieszak. Każda jedna suknia. Robię kilka kroków naprzód  i nieco niecierpliwie zerkam już na zegarek, który od zawsze noszę na prawej ręce. Dwunasta osiem. Spokojnie. Idę dalej. Wsłuchuję się w szelest tkanin, i głosy dochodzące do mnie gdzieś z zakamarków. Nie słyszę słów, tylko jakieś salwy śmiechu raz po raz. Czuję się tu dobrze, przyjemnie. Krążę wśród gęsto poustawianych manekinów, ubranych w atłasy o różnych grubościach. W tiule, tafty, szyfony, żakardy. W koronki, gipiury. Piękne. Wszystkie nieziemsko piękne. Opuszkami palców dotykam zwiewnych tkanin. Mrużę oczy, razi mnie światło płynące z białych, zimnych świateł halogenowych. Wokół jest wręcz sterylnie. Jasno. Jedynie podest i trzyskrzydłowe lustro tuż przed nim, wyróżniają się akcentem czerwieni.

- Zaraz będę do Pani dyspozycji, uprzejmym głosem mówi do mnie pracownica salonu sukien ślubnych, w którym właśnie się znajduję. Proszę się swobodnie rozejrzeć, dodaje. Kiedy ślub? - rzuca jeszcze, jednocześnie się oddalając.

- Dziękuję, mówię, mam czas, poczekam. Ślub w lipcu, uśmiecham się do niej. 

- Tego roku? - pyta zaskoczona.

- Tego, odpowiadam.

Siadam na białym fotelu i wbijam wzrok w jedną z klientek, która stoi na okrągłym, karminowym podeście. Obok niej znajduje się starsza kobieta, która raz po raz poprawia jej a to włosy, a to warstwę tkaniny kolejno przymierzanej sukni. Pewnie jest z mamą, myślę w duchu, i odczuwam ukłucie w sercu. Moja nie żyje już siódmy rok, a tak bym chciała…

- Jezu, przepraszam, Marlena wbiega do salonu zdyszana. Kurde, korki, kochana, cmoka mnie w policzek. Ale już jestem. Gniewasz się? Kręcę przecząco głową. Przecież wiem, że od zawsze się spóźnia.

- Zapraszam, w tym samym czasie ekspedientka prosi mnie do siebie. Idę w jej stronę, mijam się z dziewczyną z podestu. Ściska dłoń swojej towarzyszki, szepcząc jej ‘dzięki ciociu’. Ubierają się i wychodzą. Może ta niska blondynka też nie ma mamy? Zamyślam się. Życie bywa takie okrutne, przelatuje mi przez głowę. Jak to dobrze, że obie szykujemy się właśnie do ślubu… Do nowych etapów, tych ważnych, które przeżyjemy w swoim życiu. Tyle za nami, tyle przed nami. Ona pewnie też będzie miała dobrego męża. Jak ja. Chociaż nie. Ja będę miała najlepszego. I przeżyjemy razem całe życie. Ja. I on. On. I ja.

- Ma pani jakieś preferencje, co do wyboru sukni? - dobiega do mnie pierwsze pytanie.

- Myślałam o tej, wskazuję palcem.

- Ta jest w stylu królowej Anny, mówi ekspedientka. Do pani urody bardziej pasowała by ta, chwyciła w dłonie wieszak. To carmen, dekolt hiszpański. To co, przymierzymy?

***

Tego dnia dokonuję wyboru. Już wiem, czego chcę i jestem świadoma tego, jak będę wyglądać podczas najważniejszego dnia w moim życiu. Chociaż. Czy to oby na pewno tylko o takie wybory mi na tę chwilę chodzi? Dochodzi piętnasta. Wracam do domu z salonu sukien ślubnych, w którym spędziłam całe przedpołudnie. Mimo naglącego mnie już czasu, wstępuję jeszcze do empiku. Muszę coś kupić. Muszę kupić zawiadomienie na ślub. Na ślub, mój własny. Jedna sztuka. Tylko tego na dziś potrzebuję. Zaproszenia i zawiadomienia mam już (co prawda) od dawna zamówione w drukarni, ale ja potrzebuję jeszcze właśnie tego jednego. Dziś. Dziś jest na to dobry moment. Sztuka wyboru. Stoję więc przed regałem wypełnionym kartkami, i szurając po nim wzrokiem, szukam tego, czego potrzebuję.

- Coś pani doradzić? Zagaduje mnie chłopak w czarnej koszulce z logo sklepu.

- Potrzebuję zawiadomienie, na ślub, odpowiadam.

- Mamy kilka rodzajów, wyciąga jedno po drugim, po kolei. Dla kogoś ważnego? - dopytuje.

- Bardzo, odpowiadam pośpiesznie.

- To proponuję wybrać ten model, wskazuje, i chyba częściowo decyduje za mnie. To dobrze.  Kasa jest po prawej stronie.

Kupiłam.

***

Karol Wiśniewski, adresuję kopertę. Poznań, Lubelska piętnaście.

- Poleconym poproszę.

- Nie wpisuje pani nadawcy? - pyta mnie urzędniczka.

- Nie, odpowiadam. W sumie, to priorytetem poproszę.


Niech wie, że wychodzę za mąż.

I, że stracił mnie na zawsze.

***

Jacka, mojego męża poznaję na jednej z imprez, na którą trafiam zupełnie przypadkowo. Wyciąga mnie na nią Marlena, moja przyjaciółka, choć ostro oponuję i wzbraniam się jak mogę. Jestem niejako na życiowym zakręcie, nie w głowie mi towarzyskie imprezy.

Walczę w przymierzalni z zamkiem sukienki, będąc w jednej z galerii handlowych, kiedy do mnie dzwoni. 

- Musisz iść dzisiaj z nami, Ala. Ja Ci nie odpuszczę.

- Marlena...

- Nic nie mów. Nie ma sensu płakać w rękaw. Widziałam go.

Strasznie się zdenerwowałam. Karol, chłopak z którym się spotykam (spotykałam?), jednak wrócił do byłej. Marlena właśnie widziała ich w kinie.

Jestem rozzłoszczona. Kupuję szmaragdową sukienkę, którą właśnie mam na sobie. Będę miała pewnie debet. Nie szkodzi. Grunt, że wyglądam zjawiskowo. Jak mógł. Co za bydlak. Kłamca. Nie wrócę do niej nigdy, liczysz się tylko Ty. Co za banały. Plecione słowem esy-floresy.

Idę na tę imprezę i zakładam, że będzie wspaniale. Udało się. Było.

Bawiłam się świetnie, fenomenalnie, cudownie. Popijając moje ulubione malibu sypałam żartami jak z rękawa. Jestem rozbawiona, wyluzowana. Dziwne uczucie dopada mnie, gdy dosiadają się do nas znajomi Marleny. Właściwie to Marlena zna tylko Janka, który jest przyjacielem Jacka. 

I tak to wszystko się zaczyna...

Miłość od pierwszego wejrzenia? Nie do końca. Może raczej przyjaźń, która przeradza  się powoli w uczucie. 

Jak się okazuje, Jacek to miły, przystojny brunet, pracujący w międzynarodowej firmie. Spotykamy się. Razem chodzimy do kina i na kręgle. Spędzamy weekendy za miastem. Jacek dość szybko (biorąc pod uwagę czas naszej znajomości) zaczyna nalegać, żebyśmy zamieszkali razem. Zgadzam się, bo niby dlaczego by nie? Rezygnuję więc ze swojej stancji, pakuję się w kilka kartonów zabranych spod pobliskiej 'żabki' i się do niego przeprowadzam. Jacek szybko się oświadcza. Krok po kroku planujemy ślub. 

To jest dobry dla mnie czas. Wiem w którą zmierzam stronę. Przynajmniej tak mi się wydaje. To jest taki moment, w którym zamykam za sobą wszystkie, dosłownie wszystkie minione etapy. Pierwszy raz w życiu tak bardzo pragnę stabilizacji. Spokoju, domu, męża, dziecka.

Jacek ze względu na mnie, godzi się na ślub kościelny, mimo, iż jak to sam mawia - deklaruje, że jest zagorzałym ateistą. Doceniam to więc. Że to będzie, z jego strony swojego rodzaju poświęcenie. Doceniam. Bardzo.

Kiedy nadchodzi mój upragniony dzień, jestem przeszczęśliwa. Stoję przed kościołem, trzymając pod rękę mojego przyszłego męża i uśmiechem witamy przybywających gości. 

Chwilami tylko nieco nerwowo się rozglądam. 

Może to zawiadomienie mogłam mu wysłać za potwierdzeniem odbioru? - przemyka mi przez głowę. Po co w ogóle o tym myślę? Przyjdzie, nie przyjdzie… będzie, nie będzie…

Zaczynamy.

Ceremonia przebiega bez zarzutu. Wesele jest udane.

Karol nie przychodzi.
Nie było go.
Nie, nie pojawił się. Może list nie dotarł?

Nazajutrz zaglądam na skrzynkę mailową, może chociaż przysłał mi z grzeczności jakieś życzenia?

Masz jedną nieodebraną wiadomość, widzę przed oczami komunikat. Czuję, że tętno mi przyspiesza. Otwieram nerwowo skrzynkę odbiorczą.

W ofercie naszej firmy znajduje się duży wybór galanterii ślubnej: welony , stroiki, rękawiczki, przypinki, etole…(…)’

Drogi salonie sukien ślubnych Estera, nieco za późno, ciśnie mi się na myśl. Za późno. 

No nic. Zaczynam nowe życie. Na stare jest już przecież od dawna za późno…

***

Marzę o dziecku, Jacek mniej. 

On tylko pracuje, wyjeżdża, realizuje się. Nie mogę go winić, robi karierę, każdy ma przecież prawo do rozwoju. Ja pracuję zdalnie z domu. Jacka ciągle nie ma, jego praca to nieustanne wyjazdy w różne zakątki kraju i świata.

Chcę dziecka, wtedy nie będę w tym domu sama. Będę mamą. Często do niego dzwonię, kiedy jest poza domem. Z biegiem czasu zdarza się, że moje zachowanie zakrawa o obsesję. Potrafię zadzwonić i powiedzieć, mam owulację, wracaj, nawet jeśli jego dzielą ode mnie setki kilometrów. Pragnienie macierzyństwa i dojmująca samotność przybierają na sile.

Robię się niesforna, zazdrosna.

Któregoś dnia, kiedy dzwonię, po kilku nieudanych połączeniach jego telefon (w końcu!) odbiera... kobieta. Jestem niejako w szoku, rozłączam się. Sprawdzam, czy w ogóle poprawnie wybrałam numer. O co chodzi? Czy mój mąż mnie zdradza? 

Nazajutrz Jacek wraca do domu, i choć bardzo tego nie chcę, to w pierwszej (możliwej) chwili jego nieuwagi, sięgam po jego telefon. Czuję się jak szpieg. Źle. Okropnie. Nie praktykowałam tego nigdy. Naruszenie prywatności. Zawsze byłam temu przeciwna. Ale druga kwestia to ta, że przecież nigdy wcześniej nie miałam podejrzeń. Przeglądam. Znajduję folder ze zdjęciami, podpisany ‘Aurelia’. Oprócz tego w skrzynce odbiorczej widzę kilka smsów, podpisanych tym samym imieniem. Numer nie jest zapisany w pamięci telefonu. 

Aurelia… Tłucze mi się to imię po głowie.

Wyrzucam jednak tę myśl, nie chcę o niczym wiedzieć. Może to jakaś współpracownica, może to nic ważnego. Zapominam. Tak mi się wydaje. I właściwie przechodzimy do porządku dziennego.

Dokładnie osiemnastego marca na brzuchu kładę mu małe, wełniane, różowe buciki. Udało się! Będziemy rodzicami. Ciąża przebiega bez zastrzeżeń.

Ola rodzi się zdrowa. Jacka wtedy przy mnie nie ma. Ze szpitala odbiera mnie jego mama. Mój mąż jest wówczas na kontrakcie w Dubaju. 

W naszym życiu niewiele się zmienia. Tyle, że teraz jest Ola, więc nie jestem już w domu sama. Praca zdalna z domu nie wpływa na mnie nazbyt pozytywnie. Mimo, iż lubię ten swój internetowy sklepik, fakt pracy w domu skutkuje tym, że rzadko gdzieś wychodzę. No nie wliczając wyjść do osiedlowych dyskontów. Najczęściej wkładam na siebie dresy (bo wygodnie), mój kolor włosów od dawna jest wypłowiały (farbować? a po co?). Marlena ostatnio śmiała się nawet, iż ma wrażenie, że nie odświeżałam własnej garderoby od czasów matury. Może i ma rację, ale moje pytanie kolejny raz brzmi, po co?

Nie będę skupiać się na głupotach. Mam rodzinę. Jestem w nią zaangażowana. Mam męża, dziecko, mamy pieniądze.

Nic złego nie może nam się przydarzyć.

***

Jedenaście lat później.

Siedzę i tłukę maile do klientów, związane z wysyłką ich towarów. Nagle moje zawodowe zaangażowanie przerywa telefon od Marleny.

- Czytałaś maile, pyta mnie? 

- Służbowe? Właśnie nad nimi pracuję.

- Prywatne, mówi. Szybko wskakuj na skrzynkę, albo najlepiej od razu na facebooka. Czytaj i dawaj znać, emocjonowała się.

‘Koleżanki i koledzy, organizujemy spotkanie klasowe, w celu przypomnienia sobie naszej studniówki. Dajcie znać czy się zobaczymy, koszt to 120zł od osoby, sala w restauracji Maltańskiej, przy ulicy Warszawskiej 25.

Przeżyjmy to jeszcze raz.

Karol Wiśniewski.’

Serce staje mi w gardle. Patrzę na nazwisko. Patrzę na termin. Zostało mi niewiele czasu. Muszę kupić sukienkę, muszę pójść do fryzjera. Muszę… schudnąć?

Nazajutrz kupuję płytę Chodakowskiej i książkę Lewandowskiej. Matę, ciężarki. Zachodzę do sklepu ze zdrową żywnością, kupuję szałwię hiszpańską, żadnych słodyczy, od jutra tylko pudding chia. I leczo bez mięsa. Na kolacje tylko ciemne pieczywo. Ewentualnie razowy makaron. Przecież to miesiąc czasu. Powinno wystarczyć na delikatną utratę wagi.

***

Uwikłana.

‘Wspaniale mi się z Tobą tańczyło. Myślisz, że moglibyśmy się jeszcze zobaczyć? Przychodzi pierwsza wiadomość, nazajutrz po balu.

‘Nie powinniśmy’, odpisuję i zamykam pokrywę laptopa.

(…)

- Idę na piwo z Jankiem. Będę koło północy, zakomunikował mi Jacek. 

Mój mąż ma tak bardzo swoje życie, a ja mam siedzieć w domu? Pomagam Olce w lekcjach, otwieram pokrywę laptopa i pośpiesznie odpisuję na wiadomość Karola.

'To kiedy się widzimy?’

Poszło.

Odpisał. Tej nocy długo rozmawiamy. Promienieję. Kilkanaście godzin a ja czuję się adorowana. Pożądana. Atrakcyjna. Kobieca. Zauważona. Jesteśmy umówieni na jutro. Czy dobrze robię? Nie wiem. Powinnam? Nie powinnam? 

Gdzie jest mój mąż? Zaczynam analizować nasze wspólne lata. Wyrywam z nich jakieś strzępki.

Nigdy go nie było. Nigdy, kiedy go potrzebowałam. Gdzie jest teraz? Gdzie jest teraz, kiedy ja zaczynam być w coś… uwikłana? Czuję, że to początek czegoś… Tylko czego?

Jacek… Jacka nigdy nie było.

Nie było go jak Ola uczyła się jeździć na rowerze, bez dodatkowych kółek. Nie było go jak wybierałam salę na komunię. Nie było go jak u krawcowej mierzyłyśmy sukienki. Bo wtedy był z Jankiem. Albo na siłowni. Też z Jankiem. Albo w zakładach bukmacherskich. Z Jankiem. Albo pił. Z Jankiem, a jakże i z innymi kumplami. Albo wyjeżdżał. Albo gdzieś tam była Aurelia. Audyt, raut, zebranie, spotkanie.

Kurwa.

Gdzie był kiedy jeszcze ze nim rozmawiałam? A może jak bardziej mówiłam do siebie, bo kompletnie mnie przecież nie słuchał. Czym się wówczas zajmował? Wałkowaniem newsów migających mu przed oczyma w mediach, śledzeniem społecznościówek, planowaniem gokartów z kumplami. Czym, do jasnej cholery?

Pamiętam jak Ola miała zaplanowaną wizytę u alergologa. Miał nas zawieźć. Zapomniał, kładł wtedy z Jankiem płytki u Miłosza, kumpla z pracy. Pomagał mu przy remoncie. Popili. Poszłam z Olką na nogach, padało. Potem Ola się pochorowała.

Jak wrócił wykrzyczałam mu, że go mnie nienawidzę.

Gdzie był kiedy czekałam każdego dnia z obiadem w wysprzątanym mieszkaniu? Jak często nie wracał na czas, bo było coś ważniejszego? Dlaczego nigdy mi nie dziękował? Dlaczego zawsze myślał, w pełni przekonany, że to wszystko co ja robię dla niego, mu się po prostu w pełni należy?

Gdzie był, kiedy Ola na laurce narysowała siebie i mnie, trzymające się za ręce? Owszem, on też tam był, tylko tak jakoś obok. Pamiętam, że przykleiła ten obrazek na lodówce. Może to był jakiś znak? Ale on go wtedy nie widział.

Teraz Olka mówi, że napisała o naszej rodzinie. Czy nasza rodzina jeszcze w ogóle istnieje?

Gdzie był, kiedy jego matka przechodziła radioterapię? Zrzucił opiekę nad nią na mnie, a ja nawet z tym nie dyskutowałam.

Kurwa, kurwa. Kurwa mać.

***

Założyłam kremową sukienkę i czerwone szpilki. Podkreśliłam usta. Pojechałam. Olka kończy lekcje kwadrans przed szesnastą, zdążę ją odebrać. Jacek ma jakieś spotkanie zarządu, mamy czas. Umówiliśmy się w mieszkaniu Karola. Jest duże, jasne, przestronne. Podoba mi się tu. Jest mi dobrze. Nie czuję żadnego dystansu. Żadnych barier. Czuję, jakby od naszego ostatniego spotkania minęło kilka dni a nie jedenaście lat. Karol jest sam.

A ja… Mam męża. Ale co to zmienia? Skoro tak naprawdę ja też jestem sama?

Karol mnie słucha. Karol mnie widzi. Karol mnie dostrzega. Kończymy w łóżku. Ma miękką skórę. Dłonie. Tuli mnie jak nikt nigdy, tuli mnie do siebie najmocniej na świecie. Euforia. Drżę ze szczęścia. W torebce słyszę wibrujący telefon. Ignoruję go. Niech nikt nam nie przeszkadza. Proszę, niech nikt nam do jasnej cholery nie przeszkadza.

Robi się późno. Muszę wracać. Przebiorę się i pojadę po Olkę. Cała pachnę Karolem.

Przekraczam próg mieszkania, drży mi dłoń, ledwo wyjmuję klucz z zamka, lekko się z nim szamoczę. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu moim oczom ukazuje się mój mąż i córka. Jak to, myślę? O co tu chodzi? – pytam spokojnie mojego męża. Rozwiewa mój narastający niepokój. Okazuje się, że Jacek musiał odebrać Olkę ze szkoły, bo ta gorzej się poczuła. Nachylam się nad nimi, żeby ucałować Olę. Po krótce opowiadają mi, co się zdarzyło. 

Jacek dziwnie mi się przygląda. Cholera, czy to możliwe, że wyczuł ode mnie zapach Karola?

A może tylko ja go czuję? Odkąd od niego wyszłam, nieustannie się on za mną ciągnie…

Jacek opowiada mi, że do mnie dzwonili. On. Ola. I jej nauczycielka, pani Natalia. Pyta mnie, dlaczego nie odbierałam. I gdzie byłam. Dorzuca coś w pretensjonalnym tonie, że musiał się wyrwać ze spotkania zarządu. Kłamię go, że byłam na zakupach. A telefonu zwyczajnie nie słyszałam. Bingo.

Uwierzył. Tak mi się przynajmniej wydaje.

***

Uzależniam się od kontaktu z Karolem. Tracę swoją racjonalność. Widujemy się regularnie. Nawet kwiaty, które dostaję od niego zaczynam przynosić do domu.

- Co to? Zapytał mnie Jacek, wskazując na duży bukiet, stojący na stole.

- Mam dziś imieniny, uśmiechnęłam się. Tak myślałam, Kochanie, że zapomniałeś, dodałam. Więc sama je sobie kupiłam, szepnęłam i nachyliłam się, żeby go pocałować.

Cholera, znów pachnę Karolem. Ciekawe czy znów poczuł na mnie tamten zapach. Jego zapach. W każdym razie – milczał. Nie zająknął się ani słowem.

Proszę Jacka o zakupienie nowego telefonu. Dostaję go. Instaluję sobie taką aplikację WhatsApp Messenger i notorycznie z niej korzystam.

***

- Dokąd wychodzisz? Zapytał mnie Jacek, kiedy do torby pakowałam świeżo przygotowaną zapiekankę.

Zrobiłam podwójną porcję.

- Jadę do Marleny. Wiesz, że znów pokłóciła się z tym swoim Michałem? Olka już jadła, będę przed wieczorem. W lodówce macie jeszcze ptysie. To cześć, pomachałam im i zamknęłam za sobą drzwi.

Ptysie były nie tylko w lodówce. Bo były również w mojej torebce, tuż obok zapiekanki.

‘Kochana, jakby co jestem u Ciebie' -  pośpiesznie wysłałam Marlenie smsa’

O nic nie pytała. Nie pierwszy raz mnie kryła. Kochana moja.

Spędzam kolejne popołudnie w ramionach innego mężczyzny. Czerpię z tych spotkań niebywałą przyjemność. Brudzimy sobie nosy kremem z ptysi. Jemy zapiekankę z jednego naczynia. Chyba się zakochałam. Nie, ja się zakochałam. Bez chyba.

Jacek (nagle!) wymyślił, że wyjdzie z domu i zabierze Olę na jakieś zakupy. Do kina. Olka była zachwycona. Obejrzała najnowszą bajkę w dniu premiery, ekscytowała się, że będzie pierwsza z klasy. Zaciągnęła go jeszcze do zoologicznego, chciała pooglądać króliczki. Musieli więc obejść galerię dookoła i niejako zawrócić. Po drodze spotkali Marlenę. Z Michałem.

Jasna cholera.
Przecież teoretycznie mieli być pokłóceni, a ja właśnie u niej byłam.
 ***

- Mamo, wiesz, że spotkaliśmy ciocię Marlenę w galerii? Z wujkiem Michałem. A tata zabrał mnie do kina. I oglądaliśmy króliczki. I…

- Kochanie, odrobiłaś lekcje, przerwałam jej. Pójdź proszę do siebie, nakazałam.

A potem spojrzałam na Jacka. I chyba wiedziałam, że on wie. Że przypuszcza. Zamknęłam się w łazience. I płakałam. 

Nic się nie stało. Nie stało…
Alina, skończ to, nic się jeszcze nie stało…

Jeszcze.

***

Święta.

Jacek milczy, choć jestem pewna, że wie. Po raz pierwszy od wielu lat dostrzegam strach w jego oczach. Chyba udaje. Pomaga mi w domu, mniej pracuje, nawet te swoje wypady z Jankiem ograniczył. Mnie to jakby mniej na rękę. Kiedy jest w domu, nie mogę przebywać non stop z telefonem. Kilka razy zdarzyło mu się przyłapać mnie na tym, jak płaczę.

Nie wiem w którą powinnam iść stronę. Nie wiem, jaka będzie dla mnie najlepsza droga.

Wigilia. Rano kłamię go, że idę po szary papier i gałązki do pakowania prezentów. Wracam bez. A on znów o nic nie pyta. Dziwne. Jestem na takim etapie, że jest mi niejako wszystko jedno. 

Mając czas na pseudo zakupy pojechałam do Karola i zawiozłam mu prezent. Perfumy Diesel Only the Brave. Jacek dostał krawat. Przecież nie dam im obojgu, tego samego prezentu. No tak?

Jacek mówi mi, że chce porozmawiać.
Rozmawiać?

Najpierw musiałby się nauczyć rozmawiać z własną żoną. Jakkolwiek. O czymkolwiek. Bo my nie rozmawiamy. My tylko przekazujemy sobie informacje. Rzucamy zdawkowe komunikaty. I to chyba będzie w tym wszystkim dla mnie najtrudniejsze.

Ale przecież w tej sytuacji rozmowa to podstawa.

Tak w ogóle to była nasza najsmutniejsza wigilia. Zaraz po tej, kiedy w jej dzień kilkanaście lat temu umarł dziadek Jacka.

Nawet nie patrzyliśmy sobie w oczy przy opłatku. 

***

Koniec.

Może powinnam na jakiś czas odejść i dać nam wolną przestrzeń? No ale jak, teraz? Co z Olą? Co z podziałem majątku. Rozwód? Co ze mną, jak Jacek poradzi sobie z prowadzeniem domu, kompletnie się na tym nie zna. Przecież tym akurat zajmowała się ja. 

Karol? No jest. Euforia, fascynacja, motyle. Jest dobrze, ale koniec małżeństwa? Nie chcę, co teraz? Jak nas odzyskać? Nas? Nas nie ma. A może wciąż jesteśmy? Gdzie ja zabrnęłam. Dokąd. Po co. Alina, mówię sobie. Alina, najważniejsza jest Ola. Co ty do cholery wprawiasz?

Mój mąż kładzie się do łóżka, kiedy ja już zasypiam. Pewnie nawet mnie nie zauważa. Nie mogę jednak stać w miejscu. Muszę spróbować.

Koniec? Może miałam jakieś przebłyski. Może tak nawet chwilami myślałam. Ale tak zupełnie poważnie... tak szczerze... to... To nie dopuszczam do siebie tej myśli.

Co dalej?

Któregoś dnia, znienacka wpada do mnie Janek.

 - Coś się stało? Zapytałam. Kręcił się niespokojnie, pocierał dłońmi o nogawki spodni. Wstawał i siadał na zmianę. Janek, halo? Napijesz się czegoś?

- Dzięki Alina, odpowiedział mi. Chciałem po prostu pogadać.

Dostałam w pysk chwilowym monologiem Janka.

Jacek wie. Wie, że go zdradzam. Nie wie z kim, nie wie od kiedy, jedynie przypuszcza, że coś niedobrego się dzieje. Poczułam się, jakby ktoś wylał mi na głowę kubeł zimnej wody. Alina, obudź się, nie jesteś incognito…

Milczałam. Janek mówił dalej. A mnie kolejny raz zamurowało. Bo Janek powiedział, że nam zazdrości. Zazdrości nam wspólnych lat razem. Ra-zem – podkreślił. Zazdrości nam, że mamy siebie, że mamy Olkę. Że mamy dom i tworzymy rodzinę. Dodał, że tak często wyciągał z domu Jacka, bo mu zazdrościł. Bo czuł się samotny.

Nie wierzyłam w to co słyszę. Janek, imprezowicz, król imprez i towarzystwa, samotny?

Zazdrościł, że Jacek wraca do ciepłej pościeli, A on do kawalerki na dmuchany materac. Ewentualnie na sofę, czyli jakby nie patrzeć do pustego, nie pościelonego łóżka. Zazdrościł, że Jacek wraca i ma obiady w domu, a on  jada w pracowniczej stołówce. Zazdrościł, że Jacek ma dom, rodzinę a on ma psa, którego i tak najczęściej wyprowadza pani Agata, jego sąsiadka.

Zatkało mnie. Najpierw wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem, a później mnie najzwyczajniej w świecie zatkało.

Czy kilka zdań Janka, najlepszego kumpla mojego męża, musiało mi coś uświadomić? Bo tak, powiedzmy to sobie szczerze, uświadomiło.
Wiele. Dużo. Dwie najważniejsze kwestie.

Ja mam rodzinę.
I to jest najważniejsze. 

*** 

Idziemy za rękę ulicą, wsłuchuję się w dźwięki kościelnych dzwonów. Z ratuszowej wierzy rozbrzmiewa hejnał. W tle zgiełku słychać sunące na sygnale karetki. Obok komuś straż miejska zakłada blokadę na koło.

Patrzę na mojego męża, chyba schudł ostatnio. Kurczowo trzyma moją dłoń, przed nami dumnie kroczy Ola.

- Szarlotka? Proponuję im, kiedy mijamy naszą niegdyś ulubioną kawiarnię.

- A nie pudding chia? - przedrzeźnia mnie mój mąż

Oboje wybuchamy śmiechem. Olka krzyczy, że tak kawiarnia, że ona chce lody.

Jak myślicie?
Może dla nas nie jest jeszcze za późno?

***

Muszę się jeszcze pożegnać z Karolem.
Wiem, że nie będzie to proste. Ale wiem, wiem ponad wszystko, że on to zrozumie. 

Przecież na stare życie jest już od dawna za późno...

 źródło zdjęcia: www.unsplash.com



Perspektywę Jacka znajdziecie tu : Z pamiętnika zdradzanego męża.




Spodobał Ci się ten tekst? 
Znajdziesz mnie też na facebooku.   
O tu: KLIK  


Podobne wpisy

0 komentarze