Kocham Cię. Za późno. Za wcześnie.


źródło: www.picjumbo.com

- Koniec, powiedział zdecydowanym głosem, unosząc podbródek lekko ku górze. Twarz napięta, powiększone źrenice, miarowy oddech. Skończyło się, dodał. Skończyło, rozumiesz? Zmienił tembr głosu.

Siedzieliśmy w niewielkiej knajpie, jedliśmy pizzę, piliśmy gin lubelski. Podwójny. Drewniane stoliki, brązowe krzesła, obok sala dla palących. W pobliżu jakaś firmowa impreza, w powietrzu unoszące się białe balony związane wstążką, ściany ciemne, ciepłe światło, muzyka przerywana czyimś śmiechem. Wszechobecny nadmiar perfum i makijażu. W przesycie. Trudno. Przeżyję.

- Serio? Jak to? – Zapytałam zdziwiona. Poddajesz się? Ty? Nie wierzę.

- A Ty myślisz, że to jest normalne? Myślisz, że to normalne, zakochać się w kobiecie, która wolna była pięć lat temu? Myślisz, że to normalne, że kiedyś jej nie zauważałem? Że była dla mnie rozmyta jak układy logiki?

- Zakochać? Znieruchomiałam. Znałam sprawę, nie wiedziałam jednak, że aż tak.

- A, kurwa… Dopił drinka. Przepraszam, zaczepił kelnerkę. Jeszcze raz to samo, poproszę.

***

Od tamtej rozmowy minęło kilka miesięcy. W tym czasie Krzysiek zdążył zaliczyć wysokie fale idealne dla surfingu na Fuertawenturze, być na kilku koncertach w różnych częściach kraju, na sześciu randkach, z których każda była pierwszą i ostatnią, rozkręcić firmę i schudnąć. Pięć kilo.

Piątkowy wieczór, spotykamy się w tym samym miejscu. Wykorzystuje chwile nieuwagi naszych współtowarzyszy i zaczyna mówić.

- Nie odzywałem się do niej jakiś czas. Jak wiesz, dodaje. No i… i sama napisała.

- Wiem, że się nie odzywałeś, mówię. Przecież wyraźnie zaznaczyłeś, że to koniec. No nie?

- To Ty nie wiesz, zdziwił się, że można mówić jedno, myśleć drugie? Uśmiech. Przecież nadzieja umiera ostatnia, no nie? Przedrzeźnił mnie.

- Źli ludzie też.

- Co?

- Nic, nic. I co? Byłam wyraźnie zaciekawiona. Opowiadaj.

- No… no mailowaliśmy, widziałam, jak ewidentnie się rozpromienia. To tak na początek. No wiesz, mail bezpieczniejszy. Większy komfort. Dla niej. Tak będzie wygodniej. Nie, nie patrz tak. Nie widywaliśmy się. Znaczy nie oficjalnie, ot tak przypadkowo na siłowni, na przykład. Ona swoje fitnesy, ja swoje. Reszta to wiesz. Tak od słowa do słowa… Od zdania do zdania. A potem… a potem to mi z nią te grzyby wyszły.

- Na Boga, aż krzyknęłam. Jakie grzyby?

- No nie takie, zaśmiał się. Zbieranie. Nie potrafił ukryć rozbawienia. Ostatnio siedzieliśmy na fajce po siłowni, gadaliśmy i tak mnie coś natchnęło, żeby jej te grzyby, znaczy się zbieranie, zaproponować. No wiesz, w weekend. I byłem pewien, że mi odmówi, a ona się zgodziła. Dodała, że niedziela odpada, ale sobota jej pasuje. Taki sztos. Powiedział chyba bardziej do siebie niż do mnie.
 
- Potem się pożegnaliśmy, nazajutrz dostałem wiadomość z dogadaniem tematu grzybów, no i dodała, że mogę zadzwonić. Akurat jechałem do Warszawy, na szkolenie, więc zadzwoniłem. Trzygodzinna rozmowa. I było miło, czarująco, luźno, wiesz, jakby nic się nie stało. Ale coś mnie tak wtedy napadło, i znienacka rzuciłem takie hasło, że wiesz, że to wszystko to jest jakaś autodestrukcja. No, że my. Ja i ona. I, że albo do przodu, albo nic. No wiesz, że ja nie jestem pluszowy piesek. Zasugerowałem jej, że to koniec. 

- No wiem, wiem. No ale grzyby?

- A nie. Na grzybach to byliśmy. Tak mnie wtedy coś wiesz, no trafiło, ale ona w sumie pominęła to milczeniem, co powiedziałem. I dostałem prezent, na dzień chłopaka. Pióro. Z granatową kokardą. I na siłowni się widzieliśmy. I dzwoniła, budząc mnie rano. Dwa razy.

Czuję, że powoli się gubię. Koniec, początek, etap zatracania lekkiego dystansu, który pozornie jest, a go nie ma, chłonięcie każdego gestu, który sprawia, że chcesz więcej i więcej, mimo, że już tyle się zdarzyło. Powoli składam w głowie fakty.

- No to czekaj, mówię. To co znów jest nie tak?

- Byliśmy na tych grzybach, znaczy się wiesz, dobra, no sama rozumiesz. Rozumiałam.
 
-  I ona nagle wywaliła mi w aucie, że jak mi coś powie, to mnie straci, i że ona tego nie chce. Serce w gardle, ale mówię jej dawaj

Wziął do ręki przeźroczystą szklankę z ginem, upił spory łyk.

- I ona mi wtedy zaproponowała przyjaźń. Przyjaźń, kurwa, rozumiesz? No trafiło mnie momentalnie, poklepałem ją po kolanie i wyszedłem z tego cholernego samochodu. Odpaliłem fajkę, wyszła za mną. Zaczęła się łasić, przytulać, ściskać mnie za rękę.

- Na grzybach, po grzybach, czy w trakcie?

- W trakcie, mówi. To ma znaczenie?

- Nie, odpowiedziałam i sama się zastanowiłam na cholerę zadałam to pytanie. Mimowolnie zaczęłam mówić, że to chyba jakaś jej gra. I, że poczułabym się na jego miejscu tak, jakbym dostała w pysk. A potem zganiłam samą siebie, bo przecież do jasnej cholery nie jestem na jego miejscu. Dodałam jeszcze, że każdy ma swoje granice, ale chyba nie do końca mnie słuchał…

- Patrzyłem na nią, a ona milczała, mówił dalej. Po chwili szepnęła tylko, że ma wrażenie, że ją prześwietlam wzrokiem. I, że się czuje jakby nago stała. Byłem zdenerwowany, powiedziałem jej, no dobra krzyknąłem, czego do cholery chce. To złapała mnie jeszcze mocniej za rękę. No to ją pocałowałem, bo nie mogłem już wytrzymać. I zaczęła się rozkręcać. I opór. Rozkręcać. I opór. I tak do porzygania. Na pewno chcesz tego słuchać? Dodał po chwili.

Chciałam.

- Poszliśmy pooglądać księżyc.

- Na grzybach? 

- No te grzyby, to tak wiesz… My się spotkaliśmy późnym popołudniem. No co ja Ci będę tłumaczył. Słuchasz? Kiwnęłam głową. I tak stoimy, i mnie zaczęła podgryzać, tak wiesz, zalotnie, no to ja ją za brzuch, zacząłem łaskotać, i wylądowaliśmy na ściółce. KSW. Dasz wiarę?

- Byliście jak blogerki modowe w liściach, zaśmiałam się.

- Co?

Nic, nic, mów dalej.

- Otrzepaliśmy się z tych igieł, no i fajka. A potem znów jakoś, coraz bliżej, rozkręcała się i opór. Ten sam schemat. Przytuliła się mocniej, i nagle telefon. Mówię, telefon, a ona niech dzwoni. Nieważne. Nie odebrała. Tak, to on dzwonił. Kilka razy.

- Co chwilę mówiła, że musi jechać. Mówię jej to jedź. Nie jechała. Porwałbym Cię, powiedziałem jej. Ogłuszył i porwał. Wykręciłem jej dla żartów ręce do tyłu. Udała, że mdleje. A potem popatrzyła na mnie takim wzrokiem w stylu, zrób to. Więc wziąłem ją na ręce, wsadziłem do auta i… no w drogę. Gdzie jedziesz mówi. A ja, że przed siebie. Na koniec świata, chcesz?, zapytałem. Usłyszałem z tyłu krzyk. Taki wiesz, słodki pisk. No, że chce. Przyłożyła mi zimne ręce do karku. W końcu zawróciłem. A potem przytuliła mnie tak mocno, i się pożegnaliśmy. Zamilkł na chwilę.

- Wtedy miałem taką jedną myśl. Że rybka złapała haczyk. Że już nie dopuszczę innej myśli, że my będziemy razem. Do końca. Przecież sama się odezwała… Przecież mówiła, że jej związek to fikcja. Że ich nie ma, nie istnieją. Że umarło. Wiem, że to chwilami brzmi jak Lemowska fantastyka, ale to historia prawdziwa…

- No to co się zmieniło? Zapytałam.

- Kilka dni po tych grzybach, zadzwoniłem do niej, żeby wpadła do mnie na chwilę, jak będzie wracała z pracy. Miałem dla niej maliny i jagody. Znów byłem jakiś taki podenerwowany. Niespokojny. Nie wiem. Czułem jakieś poczucie, że teraz albo nigdy. Zagrałem vabank. Wszystko albo nic. Powiedziałem jej, że ją kocham. Że wszystko co robię i robiłem to przecież tylko dla niej. Że chciałbym z nią normalnie, że się do mnie przeprowadzi, i że będziemy żyć. No po prostu. Powiedziała, że zadzwoni, zabrała te maliny i pojechała… Zapalę, przepraszam, dodał i wyszedł na chwilę.

- To była kulminacja. Czułem, że zrobiłem dużo, i że mogę jeszcze więcej. Miałem dość złudnej nadziei, i tego wszystkiego być może. Poczułem ulgę bez względu na konsekwencję. Bez ułudy. Fikcji, wizualizacji, determinacji. Drogi donikąd. Miała zadzwonić, więc czekałem. Łaziłem z kąta w kąt, wypatrywałem cholera wie czego w oknie. 

- I pewnie niepotrzebnie się denerwowałeś, bo zadzwoniła? Dopytałam z entuzjazmem.

- Nie, nie zadzwoniła. No nie. Po prostu. Dostałem tylko jedną zdawkową wiadomość. Przepraszam. Więc jej odpisałem, że to jej decyzja. Że jej wybór, że chce być suką dla psa. A nie kobietą dla mężczyzny. Tak, może mnie poniosło. Mimo wszystko, dodał… mimo wszystko…

Podniósł się, wyjął z kieszeni pióro które dostał od niej, napisał na serwetce tytuł piosenki, przesłuchaj jak będziesz w domu, dodał.

„Dziś słońce świeci tylko dla mnie, czas leci wolnej to jest fajne, sny stały sie tak realne, jak nigdy wcześniej” zanucił.

Wiesz, nam by się to udało. Ja się po prostu zakochałem. Za późno.

***

- Mam dosyć, rozumiesz, dosyć. Przecież sobie obiecałam, że w nic się już nie wpakuję. Że nie dam się wmanewrować. Że żadnych facetów, nic, zero, null, nic nigdy. Amen w pacierzu, że nauczę się siebie. Że się poskładam, polubię, i może wtedy. Że nie dopuszczę żadnych demonów, lęków. No i to najważniejsze, że ja się już pierwsza nie zaangażuję. No nie. No i masz Ci los, znów mi się nie udało…

- Nie… nie mów, że…?

- No tak, pociągnęła nosem. Tak, tak, tak. I na cholerę tam jechałam? Zachciało mi się warsztatów fotograficznych. Cholera jasna. Miałam zamykać chwile w kadrze. A zamknęłam za sobą kolejne otwarte szeroko przede mną drzwi. I sama w sobie. Się. Masz chusteczki? Zapytała.

- Może po kolei? Zaproponowałam.

- Po kolei, to ja się spodziewam jedynie spóźnień. W moim życiu nic nie ma po kolei. Nic. Nie umiem normalnie, zwyczajnie, nie umiem się nie zachłysnąć. Ciągle walczę ze sobą, ciągle na siłę szukam tego pieprzonego punktu zaczepienia, tego, żeby nie być znów samą w sylwestra. Wiem, nie patrz tak na mnie, tak teoretyzuje. Wiem, że mamy październik. Spędziliśmy razem te cholerne dwa tygodnie. Wspólne zajęcia, wykłady, plenery. Kolacje, integracje, walka na poduszki. Spacery, księżyce, całowanie, upojne noce, tak wszystko to, właśnie tak, wypowiadała pospiesznie jednym tchem. Był dla mnie dobry, liczyłam na jakiś dalszy ciąg zdarzeń. A potem wróciłam.

- Wróciłaś, i co?

- Nic. Mieszkamy w dwóch różnych końcach Polski. Ja snuję wizję wspólnego życia, a on też snuje. Po knajpach. Się. Chlipała dalej. Nie odpisał mi ostatnio na smsa. Znaczy, nie że w ogóle, ale po dwudziestu minutach dopiero. Odchodziłam od zmysłów.

Słuchałam jej z coraz większym zdziwieniem.

- Inga... No ale odpisał?

- No tak. Ale nic tak wiesz. No czule? Nic, totalnie. Jakieś zdawkowe słowa. Jak mógł. Czuję się oszukana. Uwiódł mnie i odłożył na półkę z napisem poczekalnia. Numerek 56. A ja ciągle czekam, zerkam jak ta głupia na telefon. Czasem go nawet chowam do szafy.

- Kogo?

- Telefon. Dodała pośpiesznie. No co Ty, nie wiesz? Nie wiesz, że obserwowany telefon nie dzwoni. I później go wyciągam, patrzę jest, jest wiadomość. I kiedy już się tak jaram, jak nasza koleżanka na solarium, orientuję się, że to nie on. Tylko wróżka Leokadia, rozkłada karty, i wie jak znacząco wpłynąć na moje życie.

- Zasugerował Ci coś? Po czym wnioskujesz, że coś jest nie tak. Coś się stało.Daj Wam czas, poznajcie się może, próbowałam ją jakoś uspokoić. Bądź cierpliwa, chcesz go wystraszyć?

- Nic Ci nie powiem. Ty mnie zabijesz. Już to chyba zepsułam. Już go wystraszyłam. Klamka zapadła. Czuję chłód, wieje od niego jak po wyjściu z igloo. On już wie wszystko. 

- Czym jest wszystko? Zaciekawiła mnie jej wypowiedź.

- No wszystko jest wszystkim. Normalnie. Jak odjeżdżałam, i pomagał mi zapakować walizkę do mojego auta powiedziałam mu, że go kocham. Po cichu. Na ucho. A on mnie pocałował w czoło. Zamknął bagażnik i kazał jechać ostrożnie. I tyle. Tylko tyle.

- Że, jak kochasz? Aż się zachłysnęłam.

- No jak, jak. Normalnie. Całym sercem.

Wiesz, nam by to się udało. Ja się po prostu zakochałam. Za wcześnie.


Spodobał Ci się ten tekst?
Znajdziesz mnie też na facebooku. O tu: KLIK

Podobne wpisy

0 komentarze