Kochanie wybacz, odchodzę.


źródło: www.picjumbo.com

- Jesteś głupia. Głupia, rozumiesz? Zaśmiał się znów w ten sam sposób. Patrzył na nią z tą samą, przeogromną nutą pogardy w oczach. Jego zimne tęczówki bez cienia wyrazu, zawsze wprawiały ją w stan osłupienia. Paraliżowały. Kuliła się wtedy maksymalnie w sobie. Każda najmniejsza cząsteczka kurczyła się w niej osiągając mikroskopijne rozmiary. Miała wówczas nieodparte wrażenie, że znika.

- Spójrz na siebie. Dodał pogardliwie, ściągając marynarkę z wieszaka. Zarzucił ją na ramiona, jednocześnie robiąc kilka kroków w stronę dużego lustra znajdującego się na lewym skrzydle szafy. Przysunął się bliżej, przejechał palcem wskazującym po brwiach, uśmiechnął się do siebie. W dłonie chwycił papierową torebkę, którą wyjął tuż zza drzwi prowadzących do sypialni. 

- Co to? Adam… Dokąd Ty idziesz? Zostało nam tak niewiele czasu, zostań, szlochała. Czuła się upodlona do granic możliwości. Adam…

- Popatrz jak Ty wyglądasz. Kompromitujesz się, jesteś żałosna. Wstań, kurwa. No wstawaj! Szarpnął ją za ramiona. Skuliła się, znieruchomiała. 

Głupia, żałosna… Przemknęło jej przez głowę. Klęczała na zimnych płytkach, w wąskim przedpokoju. Włosy miała niestarannie spięte małą klamrą ze złotym elementem, niedbale odgarnęła z czoła niesforne kosmyki.

- Przesuń się, trącił ją kolanem. Przesuwaj, powtórzył odruch.

Złożyła ręce jak do modlitwy, zostań, proszę, nie wychodź, Adam, proszę…

Z osłupienia wyrwał ją dźwięk zamykanych z impetem drzwi.

- Nie, żartuj, usłyszała jeszcze. ‘Nie żartuj' w jej głowie rozbrzmiało echo. I nie, nie zostanę. Nie ma takiej opcji.

Ile to trwało? Zawahała się. Jakieś trzy lata? Trzy i pół? Trudno mi to teraz wypośrodkować. Czy kiedyś było dobrze? Czy ja wiem? Może wpadłam z deszczu pod rynnę. Poznaliśmy się w momencie, kiedy ja potrzebowałam uwagi. Troski. Jakiejkolwiek. I od kogokolwiek…

Tego dnia, kiedy wychodził z domu w mojej głowie nastąpił jakiś przełom. Pierwszy raz poczułam, że chcę odejść. To znaczy, wiesz, że chcę odejść tak „naprawdę” dodała pośpiesznie. Że mam tyle siły, że to zrobię. Bez względu na wszystko. Że wrócę do rodziców, do tego pokoju na poddaszu, który przecież wciąż na mnie czeka. Tym bardziej, że wiedziałam, że Adam wkrótce wyjedzie do tych cholernych Niemiec na jakiś dłuższy czas. Myślałam, że to dla mnie czas i szansa na poukładanie się. Na nowo. A może poukładanie to nieodpowiednie słowo? Może lepsze by było uratowanie się…

***

Równy dźwięk stopniowo uwalnianego leku z kroplówki wprowadzał w niej swoisty spokój. Siedziała przy szpitalnym łóżku trzymając jego dłoń za opuszki palców. Spał. To dobrze, pomyślała. Sen pozwoli uporać mu się ze wszystkim. Ukoi ból. Spowolni myśli. Odwlecze w czasie nową rzeczywistość. Przecież po tym, jak zdejmą gips będzie go czekała długa rehabilitacja.

Czytała książkę, siedziała przy ciepłym kaloryferze. Przykleiła nos do nieudolnie zalepionej taśmą klejącą szyby. Jej oczom ukazało się starsze małżeństwo z psem, idące pod rękę wzdłuż brukowanej alejki, młody chłopak szalejący na deskorolce na szerokim podjeździe, tuż przy głównym wejściu do szpitala, i mała dziewczynka, siedząca na krawężniku. To ona zasadniczo przykuła jej uwagę. Płakała. Między kartki pośpiesznie włożyła zakładkę ozdobioną zdjęciem maków i na palcach wyszła z sali. Poza Adamem w pomieszczeniu było dwóch innych panów, nie chciała w żaden sposób zakłócić ich spokoju. Spojrzała na zegarek, dochodziła osiemnasta.

Wyszłam, bo zaniepokoiłam się tą małą dziewczynką, no wiesz, że siedzi sama i płacze. Jak byłam na dole małej już nie było. Było zimno, pamiętam taki przeszywający chłód. A może po prostu każdą częścią mojego ciała wychodził ze mnie stres i to nerwy mnie trzęsły? Może targały mną jakieś demony. Wiesz, to było straszne uczucie. Przecież ja już zasadniczo podjęłam wtedy decyzję. No ale czy teraz, czy teraz miałam prawo go zostawić. Wiesz co dokładnie pamiętam z tamtego okresu? Strach. Nie, nie o niego. O siebie. O siebie samą. Możesz się śmiać, no wiesz, że ten przełom nastąpił tak z dnia na dzień. Ale tak było, choć sama do końca nie potrafię sobie tego wytłumaczyć.

***

- Wyjeżdżam, oświadczył jej, mieszając łyżką w rosole. Przesoliłaś go chyba, dodał. Wytarł usta w serwetkę, odsunął od siebie talerz, podniósł się z krzesła. We wtorek, kontynuował. Wyjeżdżam we wtorek.

- Wtorek? Za dwa tygodnie? Masz jakieś szkolenie? Dokąd jedziesz? Adam…

- Szkolenie, uśmiechnął się szyderczo. Agnieszka, jadę do Niemiec. Na trzy miesiące. Przestań dramatyzować, i tak się mijamy. Zostawiam Ci mieszkanie, uspokój się. Nie widzisz, że nam się do cholery nie układa?

- Nie, szepnęła po cichu. Nie widzę.. Układa się… Układa… powtarzała jak mantrę, doskonale wiedząc, że on ma rację. Nie układało im się od dawna.

Wtedy, kiedy się dowiedziałam, że wyjeżdża, to w pierwszej chwili, nie potrafiłam się z tym pogodzić. No bo jak to, mam być tu sama, przecież to nas oddali. To była pierwsza myśl, choć przecież my już dawno byliśmy o setki mil od siebie. Emocjonalnie. Dwa uczuciowe wraki. Widziałam zgliszcza, a udawałam, że się tli. Głupia ja. Jak już wspominałam, zaledwie kilka dni później moje spojrzenie na całą sprawę uległo zmianie… A dalej… No dalej, to już wiesz…

***

Nie lubiła jeździć windą, więc pośpiesznie zeszła schodami na dół. Dziewczynki w zielonej kurtce, która siedziała na skraju krawężnika już nie było. Zaczęła się rozglądać dookoła, otuliła się grubym popielatym swetrem, wieczory robiły się coraz chłodniejsze. W końcu był już wrzesień. Pośpiesznie udała się na górę, na korytarzu natknęła się na dyżurującego lekarza.

- Pani Agnieszko, uśmiechnął się do niej. Odwiedziny są do osiemnastej, proszę odpocząć.

- Zostawiłam książkę na sali, szepnęła.

- Nie zginie, bez obaw. Pan Adam już dziś się raczej nie obudzi. Jest na silnych lekach, musi odpoczywać. Proszę przyjść jutro, wygląda pani na zmęczoną.

- Dziękuję…

Tak poznałam Krzyśka. Wiem, co możesz sobie pomyśleć. Siedzę w szpitalu u narzeczonego, który ma w gipsie dwie nogi, w tym jedną na wyciągu, który jest po wypadku, i po operacji, i uśmiecham się do dyżurujących lekarzy. Ale wiesz co, to nie tak. On miał takie ciepłe oczy. I wykazał troskę. O mnie, o to, że ja powinnam odpocząć. Wiesz jak dawno nikt się o mnie nie troszczył?

***

- Zrobiłam Ci kanapki, położyła przed nim kilka zawiniątek. Przed Tobą długa droga. Zadzwonisz, jak dojedziesz?

- Poznałem kogoś.

- Co?

- Z serem? Nigdy nie zrozumiesz, że nie lubię z serem? Normalnie. Kogoś. Tomek czeka, cześć, chwycił dużą, wypchaną po brzegi walizkę kierując się w stronę drzwi. Tak, zadzwonię.



Nie pamięta kiedy się obudziła, ale obok była jej siostra. Niewiele pamiętała z tego wtorkowego popołudnia. Kilka haseł. Autostrada. Wypadek. Adam. Szpital. Straciła przytomność.



Kiedy wyjechał usiadłam na skraju łóżka. Włączyłam jego laptopa, i wówczas zauważyłam, że nie wylogował się z jednego z portali randkowych . Przez chwilę myślałam, że to niemożliwe. Że to jakaś przypadkowa strona pomyłka. Zaczęłam czytać. O tym jak ona dojdzie pod ścianą…. Może reszty Ci po prostu oszczędzę…
A później zadzwonił telefon… Z tą złą wiadomością. Wiesz, paradoksalnie, ta zła wiadomość zrobiła dużo dobrego w moim życiu. Dużo… Wiesz, ja bym chciała. Ja bym chciała, żeby tak już zostało.
 
***

- Dzień dobry, ciepły głos lekarza wyrwał ją z zamyślenia. Pani znów tutaj? Proszę odpocząć. Nalegam. Pani obecność nic tu nie zmieni. Jeśli coś się zadzieje, zadzwonimy do pani. Zostawi mi pani swój numer telefonu? Jasne, powiedziała zaskoczona. Wydawało jej się, że już zostawiała go w dyżurce, ale może leki, które brała przytłumiły jej świadomość. Mijał drugi tydzień, kiedy to szpital stał się jej drugim domem.



"Obudził się, proszę przyjechać. Wysoki lekarz z oddziału wewnętrznego."

"Zaraz będę. Wdzięczna narzeczona."

Myślałam, że Adam będzie wracał do zdrowia, że później porozmawiamy, że rozejdziemy się w zgodzie. Ale nastąpiły jakieś komplikacje, miał drugą operację. Więc czułam powinność bycia przy nim. Spędzałam w szpitalu każdą wolną chwilę. Adam był oschły, opryskliwy. Dużo czasu spędzał z nosem w tablecie, który mu przyniosłam. Uśmiechał się do niego. On nie wiedział, że ja wiem. A ja czekałam na dobry moment. Kiedy dostałam tego smsa od Krzyśka, uśmiechnęłam się sama do siebie. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w szpitalu. Chciałam go zobaczyć. Zapytasz pewnie kogo? Wiesz co… To ja Ci nie odpowiem. Pojechałam. Muszę dodać, że trochę zdziwiła mnie ta forma, no wiesz, że sms. Myślałam, że po prostu zadzwonią, jak obudzi się po operacji. Normalnie, z telefonu stacjonarnego. Acha… wtedy… Wtedy jeszcze chciałam podkreślić. No wiesz, że jestem narzeczoną.

***

- Adaś… pogłaskała go po głowie. 

- Gdzie jest mój telefon? Zapytał.

- Martwiłam się… Jak Ty się czujesz?

- Agnieszka, telefon, gdzie jest? I tablet?

- W szufladzie. Wyjęła i podała mu. Wyłączony. Kilka kliknięć, kilka uśmiechów, kilka ruchów klawiatury. Była niezauważalna.

Aga, szepnął. Zjadł bym rosół. Mogłabyś?

Wyszłam zła. Nie, ja nie wyszłam zła. Ja wyszłam wkurwiona. Weszłam do osiedlowego marketu, zrobiłam zakupy, żeby ugotować mu ten cholerny rosół. Wiem, pewnie myślisz, że oszalałam. Może i tak. Był chory, chciałam się zatroszczyć, pewnie gdzieś z tyłu głowy miałam mechanizm wyparcia, choć przecież zasadniczo decyzję już świadomie podjęłam. No wiesz, że koniec. Jakiś chochlik mówił mi, nic się nie stało, będzie jak dawniej. To jak rozdwojenie jaźni. Dziwne uczucie. 

Nazajutrz przyniosłam mu ten cholerny rosół. Kiedy zasnął, sięgnęłam do zimnej metalowej szuflady po jego telefon. Monika, wyświetliło się w ostatnich połączeniach. Ta sama, z którą korespondował na jednym z portali. Ostatnia wiadomość. „Szpital? A nie to sorry. Zdrowiej, wymiksowuję się”.

Wiedziałam, że jestem tam ostatni raz.

***

- Dziękuję, ale… już idziesz? Aga, zostań…

- Mam nadzieję, że tym razem go nie przesoliłam. I, że na kolację, nie dostaniesz kanapek z serem. I nie, nie zostanę. Nie ma takiej opcji.

Pozdrów Monikę.

- Ale Agnieszka...

Cześć…

Z osłupienia wyrwał go dźwięk zamykanych z impetem drzwi.

Byłam z siebie dumna, wiesz. Poczułam dziwny, oplatający mnie spokój. Na dworze było bardzo zimno, a ja szłam przed siebie wdychając to rześkie powietrze nosem i wypuszczając ustami. Kamień z serca. Czy jakoś tak.

***

"Mam kolejny dyżur. Brakuje mi. Brakuje mi Pani obecności na tym oddziale. Wysoki lekarz z oddziału wewnętrznego."

"Jest pan lekiem na cale zło. Wdzięczna BYŁA narzeczona"

Ja w tym smsie tak trochę wiesz, zażartowałam. Nie wiem jak to się stało, napisałam go i wysłałam spontanicznie. Adam wyszedł ze szpitala jakiś czas później. Ja w tak zwanym międzyczasie zabrałam swoje rzeczy z jego mieszkania. Na szczęście nie było tego wiele, pomogli mi znajomi. Wróciłam do rodziców. Do mojego pokoju na poddaszu, z widokiem na sad sąsiadów. Wiesz, że zawsze jak czuję zapach jabłek, moim oczom ukazuje się tamten właśnie sad? Mam do niego wyjątkowy sentyment.

***

I ślubuję Ci miłość, wierność, i uczciwość małżeńską… Wiesz, czasem ćwiczę tę formułkę przed lustrem. Pobieramy się w grudniu. Z wysokim lekarzem z oddziału wewnętrznego. Jak tam byłam ostatnio, pielęgniarki podniosły jego stetoskop i przytknęły mu do fartucha. Zapytał je, co robią.

- Nasłuchujemy, powiedziały z uśmiechem. Wróble ćwierkają, że doktor Krzysztof podobno ma serce. Wolimy się upewnić.

Uczymy się siebie nawzajem. Jest fajnie, wiesz?

***

Adam nigdy mnie nie uderzył. Wiesz, no tak wprost, jakkolwiek dziwnie to brzmi. Często mi ubliżał. Umniejszał moje ‘ja’. Czułam się przy nim taka mała. Niewidoczna. Przezroczysta. Gorsza. Tonęłam w jego okropnych słowach. Godziłam się na to. Nie byłam świadoma, że to co robi, to przemoc. Nikt mi tego nie uzmysłowił. Jakoś kurczowo trzymałam się faktu, że jakoś to będzie. Wiesz, ja mam trzydzieści trzy lata, i chyba bałam się po prostu być sama. Ja nawet się nikomu nie przyznawałam. Wstydziłam się. Wstydziłam się, choć to nie ja przecież powinnam… Wierzę, że życiem rządzą przypadki. Wierzę w zrządzenie losu. I ja je w końcu wzięłam w swoje ręce. No wiesz, życie. Przecież mamy je tylko jedno…

***

Epilog.

Przemoc nie musi być fizyczna. Przemoc, to bardzo często słowa.

Przemoc słowna oparta jest na obrażaniu, ubliżaniu, dwuznacznym żartowaniu, ostentacyjnym komentowaniu w nieprzyjemny sposób zachowań innej osoby. Wypowiadane przykre uwagi mogą być przekazywane nawet z uśmiechem. Bywa, że po takim ataku ofiara czuje się źle, do końca nie mając świadomości co ją tak naprawdę uraziło. Celem osoby stosującej przemoc jest zazwyczaj spowodowanie, iż jego ofiara poczuje się winna, gorsza, upokorzona, stłamszona. On sam natomiast poczuje się wówczas lepiej. 

Przemoc słowna jest bardzo częstą formą przemocy,  która dotyka sporą część społeczeństwa. Bardzo często osoby, które tej formy doświadczają nie uważają się za ofiary. Nie mają do końca tej świadomości. 

Należy pamiętać, że każda forma przemocy pozostawia po sobie ślad. I nie istotne jest tu czy jest to blizna na ciele. Czy na psychice.

Warto również zapamiętać, że psychiczne znęcanie traktowane jest jak przestępstwo.



Spodobał Ci się ten tekst?
Znajdziesz mnie też na facebooku. O tu: KLIK

Podobne wpisy

0 komentarze