Panna nikt.


źródło: archiwum domowe 

Spękane płytki na podjeździe dla wózków. Wjazd. Zjazd. Życiowa nie-równoważnia. Na skos. Pod górkę. Zawsze. Nigdy.

Zielona naklejka „pchać, żeby otworzyć”. Robię kilka nierównych kroków wzdłuż wysokich, acz wąskich regałów, docieram do ułożonych skośnie skrzynek z owocami. Pomarańczowe nie – pomarańcze. Orange. Gutan. Oran-gutan. Słyszałam wczoraj o pobitym orangutanie. Gdzie.. Gdzie to było? 

Pięć dziewięćdziesiąt dziewięć, mandarynki są różnej wielkości. Coś wybiorę, pocieram palcami po foliowej torebce, nie chce się rozłączyć, gotowa jestem poślinić palec, wtedy zawsze daje radę - ale mam rękawiczki… Jest! Patrzę wymownie na chałki leżące tuż obok ( czysty marketing od mandarynki do chałki, dalej piwa… ) i już, już foliowa torebka, już w myślach ślinię palec … dwie minuty w gębie, dwa lata w biodrach, o i już jestem przy kasie. Chałek nie będzie.

Stoi podparty jednym łokciem o ladę, przed nim rozsypane „ileś tam” dziesięciogroszówek. Może były też dwudziestki. Kilka „żółtych”. Czy tam miedzianych. Czy tam „chujwiejakich.”

Ma szarą kurtkę, drugim łokciem podpiera się na kuli. Buty zachlapane błotem, kilkudniowy zarost. Albo kilkunasto. Lumberseksualny,  bo takie mamy trendy… Może ich nie zna, a może to tak celowo…?

- Coś dla pana?

Milczy. Ekspedientka uśmiecha się do mnie, on przesuwając palcem między monetami liczy je dalej. Nie reaguje, Nie zwraca na nic uwagi. Na mnie. Na nią. Jest on. I te skrupulatnie liczone pieniądze.

- Podać coś panu?

Milczał dalej. Zaprosiła mnie do kasy obok, uśmiechnęła się. 

- Bo zanim ten pan się zastanowi… Tylko te mandarynki? Przemyka mi myśl o tej chałce… Tak, tylko, dziękuję.

Idę, wrzucam je do torebki, ręką już prawie szuram po ziemi, myślami już prawie wyszurałam mózg. Co mnie to obchodzi, co Cię to obchodzi głupia, czemu on tak liczył? Czemu Ty głupia myślisz, czy on nie głodny, czemu on nie powiedział co mu podać, przecież byś mu głupia dołożyła… Tylko co Cię to głupia interesuje…

Różowy lakier na moich paznokciach wyglądał bardzo ładnie. Ładnie. Bardzo.

***

Chodziliśmy tak z miejsca na miejsce, okręcając się wokół własnej osi. Tu, czy tu, Może tu? Kolorowe procenty już lekko szumiały nam w  głowie, uśmiechy rozbrzmiewały niczym prześliczna wiolonczelistka, a ja nawet nie zgubiłam fletu za któryś tam tysiąc. Bo fletu nie mam. Ani nie miałam.

Podeszła między jednym toeloop-em a drugim axelem, lekko się zachwiałam bo tak prawie wpadła na mnie. Albo ja na nią. Padał deszcz, kostka brukowa przełamana prostokątnymi płytami błyszczała i załamywała światło latarni. A ona załamywała ręce. Wszystko. Się. 

- Mogę prosić złotówkę – odsunęła się dwa kroki, jej głos brzmiał jak z oddali. Ówkę, wkę, ę, mogę..

Włożyłam rękę do torebki, portfel, wyjęłam dychę, proszę, dlaczego pani jest w klapkach? Dlaczego pani nie ma kurtki, dlaczego pani ma kurwa podbite oko? Czego, ego ,go. Zajebała bym go. Bo syn jej to zrobił. Syn. A ona się bała wrócić do domu. Bo on był pijany. A ona trzeźwa. I głodna. Głodna chleba a on wrażeń. No kurwa.

Potrójny axel i już mnie nie ma. Mnie. Jej. Nas. My kolorowe procenty. My uśmiech, my życie, my młodość… Ona wycelowane procenty, ona smutek, ona chujowe Zycie, ona starość…

Co mnie to obchodzi, co Cię to obchodzi głupia? Czemu Ty głupia myślisz? Tylko co Cię to głupia interesuje…

***

Jeden dzień chciałabym stąpać na palcach. Wiesz. Nie, Ty nie wiesz. Skąd masz wiedzieć, o czym tak bardzo marzę? Skąd masz wiedzieć, kiedy tak bardzo chcesz, żebym ja była dla Ciebie. Ciebie. I Ciebie. A nie Ty dla mnie. No skąd?

Kabel od laptopa jest tak bardzo splątany. W aucie tak bardzo świeci się rezerwa. Tak bardzo jestem splątana. Tak bardzo wyczerpuję swoje rezerwy. Bycia. Myślenia. Trwania. Cudzych zmartwień.

Tak bardzo nie wiesz, że drżą mi usta, kiedy Ty nie widzisz. Tak bardzo nie wiesz, że Twoje myśli mnie łaskoczą. I gniotą. Ciężką podeszwą. Artylerią konkretnych pocisków. Dokładanych z odśrodkową siłą. Kaktusy w oczach, wzmożony ruch gałek ocznych i hiszpański wachlarz rąk.

Dlaczego chcę być tam. Wszędzie. Dlaczego nikogo nie ma wszędzie. Tam. Gdzie jestem ja. Tsunami zalewa mi głowę myślami o słonym smaku skroplonej rosy. Ocean wspomnień. Ziarna piasku. Słowa wolno przepływające przez klepsydrę. A co jeśli całość przeleci zbyt szybko? A co jeśli te ziarna piasku to sypiące się właśnie życie? Przefrunie z tym słonym posmakiem i jedną z drugą „kurwą” rzuconą gdzieś w tyle?

Mijam się nie zauważając siebie samej.

***

Opierdalanie dupy powinno być umiejętnością odpowiednio nabytą. Jeśli otwierasz teraz szerzej oczy -  to cytując księdza Natanka – wiedz, że coś się dzieje. 

***

…Trawy i drzewa są takie szare,
Barwę popiołu przybrały nieba.
W ciszy tak smutno, szepce zegarek
O czasie, co mi go nie potrzeba…

Dwa plus jeden – Więc chodź, pomaluj mój świat.

 


Podobne wpisy

0 komentarze