Mam urlop. Wstaję o szóstej trzydzieści rano i robię tosty z łososiem. Plastry wędzonej ryby na grzance, na to jajko sadzone, mocno ścięte, nie lubię miękkiego żółtka. Kilka kostek sera feta, listek bazylii, krawędzie talerza przyozdabiam sosem sojowym. Przecieram opuszkiem palca szklaną szybkę aparatu znajdującego się w moim telefonie. Pokremowałam dłonie, zapomniałam, robię więc raz jeszcze to samo, tym razem przy użyciu chusteczki. Pstryk. Dalej. Filtr. Dalej. Udostępnij. Poszło.
Codzienność.
Budzik nastawiam na chuj wie którą, od chuj wie kiedy, często udaje mi się zaspać, albo nie pójść w ogóle do pracy, którą wciąż mam bo wciąż mnie nie wywalono. Zapominam. Mylę dni, miesiące, godziny, poranek z nocą i miłość z pożądaniem.
O chłopaku z kosmosu własnego ego i dziewczynie, która po swoje ręki wyciągnąć nie umiała.
- 17:59:00
- By głupie serce
- 0 Comments
Herbata stygła dziś szybciej niż zwykle. Kilka chwil wystarczyło, by stała się zupełnie zimna, niczym ona sama. Upiła kilka łyków. Intuicja podpowiadała jej, żeby jednak do niego nie dzwoniła. Niech zadzwoni gdziekolwiek, ale nie do niego. Niech pogada z panem z call center, który pomaga ludziom w środku nocy przy awarii linii telefonicznej lub internetowej. Niech zadzwoni do Majki, która na pewno jeszcze o tej porze nie będzie spała. Ale na Boga, nie do niego.