Lubię to. Klik.



Mam urlop. Wstaję o szóstej trzydzieści rano i robię tosty z łososiem. Plastry wędzonej ryby na grzance, na to jajko sadzone, mocno ścięte, nie lubię miękkiego żółtka. Kilka kostek sera feta, listek bazylii, krawędzie talerza przyozdabiam sosem sojowym. Przecieram opuszkiem palca szklaną szybkę aparatu znajdującego się w moim telefonie. Pokremowałam dłonie, zapomniałam, robię więc raz jeszcze to samo, tym razem przy użyciu chusteczki. Pstryk. Dalej. Filtr. Dalej. Udostępnij. Poszło.

***

- Dziś nie gotujemy obiadu - mówię do męża.

- Zjem w pracy – odpowiada.

A ja? A my? On zje w pracy, co z nami, dlaczego taki jest, dlaczego jest takim egoistą, od kiedy taki się stał, może zawsze tak było? Mam burzę mózgów, jestem rozżalona, dziś, teraz, wczoraj, wiecznie w ostatnim czasie. Milczę kiedy się ubiera, opieram się o framugę, jego ruchy są nerwowe, mam wrażenie, że nie oddycha, że jego brzuch i płuca zmieniają się w wielki napompowany balon z którego powietrze uleci dopiero na klatce schodowej, kiedy jak co dzień niechcący trzaśnie drzwiami. Zerkam ile mam pod śniadaniowym zdjęciem polubień. Sto dwanaście, niczym numer alarmowy, sto dwanaście polubień w godzinę i siedem minut, nie jest źle, mogłoby być lepiej, może trzeba było bardziej rozjaśnić albo ulepszyć innym filtrem.

***

- Wyjdź z psem - nie proszę, mówię do męża zdecydowanym tonem.

Zakładam psu niebieskie puszory, dopinam czarną smycz, wyciągam dłoń ze smyczą i psem w stronę męża a on patrzy na mnie wzrokiem smerfa zamkniętego w klatce przez gargamela. Trochę ze strachem, trochę z politowaniem, bo co ja mogę, skoro ma drzwi przed sobą, niczym smerfy w klatce szerokie przęsła, przecież ma jakąś drogę ucieczki i ją zaraz wykorzysta.

- Nie zdążę, wyjdź sama – odpowiada.

Mój mąż nie powiedział, okej to jak będę wracał z pracy to kupię wam coś do jedzenia. Ja go o to nie poprosiłam. Wyrywam kartkę z notesu, notuję kolejno pozycje na liście zakupów, włoszczyzna, kinder bueno, makaron nitki, żelki w kształcie żabek z białą pianką u dołu, ziemniaki, sos pieczeniowy jasny, skreślam na ciemny, skreślam na kilogram karkówki, ugotuję sama. Pies niecierpliwie przebiera nogami, mój syn nie umie założyć sobie skarpetek. Karma dla psa sucha, tulipany albo żonkile, albo róże, zależy co tańsze będzie. Płatki owsiane górskie, balsam do ciała modelujący, suszona żurawina albo rodzynki. Telefon mi wibruje, Dorcia321 opublikowała post po dłuższej przerwie – wyświetla mi się na szklanym ekranie. Wchodzę na profil Dorci321, wystawia dzióbek, w tle jakiś park, las, filtr Clarendon, znam to na pamięć. Daję jej czerwone serduszko, jako lajka, w komentarzu zostawiam niebieskie, czerwone i zielone. Nie lubię zbytnio Dorci. Woda mineralna niegazowana, sok pomidorowy, jajka z numerkiem jeden. Mój syn ubrał wreszcie skarpetki, jedyny brakujący mu element garderoby. Podaję mu kurtkę i buciki, zerkam na telefon, sto siedemdziesiąt dwa lajki, jeden nowy komentarz. Dorcia123 dodała emotikonkę anioła podpisując, że jestem taka wspaniała. Lajk za lajk, najczęściej tak to działa. Mój syn mówi, że mu gorąco, pies ucichł, i gdzieś zniknął, możemy wychodzić, jestem gotowa. Mój pies zesikał się w przedpokoju.

***

Ulicami idę z półotwartymi ustami, niczym ryba pragnąca zdobyć jakiś haust powietrza. Przyglądam się ludziom i kolorowym elewacjom budynków. Mój syn dumnie kroczy obok mnie. Jedną ręką trzymam jego rękę, drugą taszczę siatkę z zakupami. Coś mnie gryzie na wysokości łydki, mam wrażenie, że mam jakieś kruszyny w nogawce. W głowie. W łóżku. Pod poduszką. Wszędzie piętrzą mi się jakieś niewygodne paprochy, które zatruwają mi życie. Które mnożą się, leżą stertami, zbijają w całość, w moim gardle robiąc coraz większą gulę. Sięgam po telefon, pstrykam zdjęcie kościelnej wieży, światło dobrze na nią pada. Pstryk. Dalej. Filtr. Dalej. Udostępnij. Poszło. Dopisuję, że #no filter, tylko lekko wartość ekspozycji rozjaśniam.

***

- Wrócisz dziś wcześniej? – dzwonię do męża kiedy jesteśmy już w domu.

Kupiłam sobie karnet na siłownię, chcę zacząć od już, od za chwilę, od zaraz. Z szafy wyciągam strój do ćwiczeń. Leży nowy, nietknięty, tuż obok maty, półkilogramowych ciężarków i sportowego plecaka z kolorowymi zamkami. Zajęcia są o siedemnastej, już się zapisałam. Z młodym gotujemy obiad, nie sprzątamy. Przebieram go, byliśmy chwilę na placu zabaw, ubrudził się, daję mu czyste spodnie, wychodzimy. Mój mąż nie wróci dziś wcześniej. Nigdy nie wraca.

***

Po drodze dzwonię do pana Jot. Jot jak Jakub, tak go zapisałam w telefonie. Nie odbiera. Widzieliśmy się wczoraj wieczorem. Jego dotyk mnie koi. Męża dotyk mnie parzy. Jego słowa przyspieszają rytm bicia mojego serca. Mój mąż do mnie nie mówi. Latem jeździmy razem na rowerach. Mój mąż woli motocykl. Z przyjemnością chodzę z nim do łóżka. Z mężem chodzę na siłę. Jestem z mężem. Nie jestem z Jot. Mimo wszystko. I nie wiem co dalej.

***

Wciskam mały pomarańczowy trójkąt, wołam windę, obok jest druga, pod drugą stoi dwóch koksiarzy. Oni pojadą swoją, ja swoją. Srebrne drzwi się rozsuwają, koksiarze wsiadają do mojej windy prawie mnie taranując. Wchodzę. Wcisnęli trójkę, za moment spotkamy się na górze. Przykładam magnetyczną kartę, pobieram swój bilet, informuję obsługę, że jestem z dzieckiem. Ton głosu mam przepraszający, jakby młody był jakimś grzechem. Młoda dziewczyna prowadzi nas do sali zabaw, daję młodemu telefon, jeśli będzie potrzeba, obsługa wezwie mnie przez megafon. Rozbieram się szatni, szyfruję swoją kłódkę, idę na moment do sali zabaw. Zabieram młodemu telefon, robię sobie zdjęcie na lustrzanej sali do ćwiczeń, Pstryk. Dalej. Filtr. Dalej. Udostępnij. Poszło. Godzinę później jestem spoconym cieniem samej siebie. Zerkam na telefon. Dwieście dwadzieścia siedem lajków. Jot nie oddzwonił.

***

- Ciociu, mogę spać u ciebie? – Pyta moja siostrzenica. Pakuje sobie do ust kolejne ciastko, jej miękkie ciało nosi znamiona pierwszych oznak lekkiej nadwagi.

- W wakacje – odpowiadam.

- W wakacje – piszczy mała.

W sobotę byłam z siostrą na imprezie. A do południa zrobić zdjęcie do dowodu. Przypadkowy zakład fotograficzny był ciemny, w środku była kobieta w kurtce i jeden olejowy grzejnik. Przede mną w kolejce córka Ka.

- Ciociu, nie chcę takiego jak do legitymacji, ciociu, chcę ładne, proszę.

Ja to rozumiałam. Pokiwałam głową.

- Robimy retusz? – padło w moją stronę pytanie.

A jakich filtrów pani używa?

***

Klub jest duży, schody po lewej i po prawej stronie, szatnia na górze. Piję wódkę, przegryzam ją podzielonymi na ósemki cytrynami. Tańczę wolniej i na przemian przyśpieszam, i znów zwalniam w zależności od tłumu obserwatorów. Tu są żywi, inni niż na portalu, nie jestem tu przeciągnięta żadnym filtrem ani upiększaniem twarzy. Mijam znane mi z internetu instamatki i panny z tatuażami przedstawiającymi imię byłego. Laski po operacjach plastycznych robią sobie lustrzane selfie z kiblem w tle. Nie chcę tu być, chcę iść do domu. W domu mąż czekał na mnie z kąpielą. Kąpielą syna, który nie spał, mimo późnej już nocy. Nie dodałam na żaden portal ani jednego zdjęcia z imprezy.

***

Wieczorem mój mąż włącza komputer, nakłada słuchawki, pisze coś po angielsku, ma irytujący wyraz twarzy. Byłam u wróżki. Wybiłam sobie palec. W kwietniu kończy mi się umowa, za moment zostanę bez pracy. Zerkam na telefon, dwadzieścia sześć komentarzy, siedemdziesiąt trzy nowe polubienia. Ośmiu nowych obserwatorów. Jot nie oddzwonił.

Przejeżdżam palcem po ekranie telefonu. Przede mną zbita szklanka, brudny mikser, i niedojedzone kolacji naleśniki. Palą mnie pośladki i uda. Nie dbam o to. Wydałam na nowa sukienkę sto sześćdziesiąt złotych dzięki uruchomionej ostatnio linii debetowej. Jednym okiem oglądam odmóżdżający serial polskiej produkcji niskobudżetowej. Drugim patrzę w telefon, śledzę życie innych. Rodzinne, kulinarne, związkowe, modowe. Tu jestem ładna i mądra, choć wciąż gorsza od innych, od ich nieskazitelnych domów, gładkości skóry, pełnych ust, bujnych włosów, dostawanych od ukochanego kwiatów. Królewskich śniadań, obiadów na mieście, ilości obserwujących i obserwowanych, markowych butów z czerwoną podeszwą, szmacianych lalek, wyjazdów zagranicznych, wyjść do opery, figur z siłowni uzyskanych bez zakwasów.

Pod moim zdjęciem jest już tysiąc sto dwadzieścia sześć polubień.

Zasypiam z błogim poczuciem bycia królową życia.

Wirtualnego.


Podobało Ci się? Będzie mi niezmiernie miło, jeśli zostawisz po sobie jakiś ślad. Możesz na przykład dać mi lajka. O tu: KLIK
 
Instagram tu: KLIK
 
Źródło zdjęcia: www.unsplash.com, fot. Carlos Alberto Gómez Iniguez


Podobne wpisy

0 komentarze