Chłopcy z jednego pudełka.



Jestem Adela i mogę dać ci super przepis. Testowałam go wielokrotnie, wiem, że jest niezastąpiony i doskonały. Banalny a zarazem jedyny w swoim rodzaju. Sprawdzony i skuteczny.

Przepis na to jak koncertowo spierdolić sobie życie i popaść w nicość.

Bierzesz?

Nie będzie smacznie, ale będzie ciekawie.

Zapinaj pasy i ruszamy.

Stacja numer 1 - Rozwód.

Mrużę oczy i patrzę tępo w jeden punkt za oknem. Nie odwracam głowy. Gapię się bezwiednie na pola rzepaku, płaczące wierzby, kwietne łąki, place zabaw, kapliczki z falującymi kolorowymi wstążkami. Stare ławki pod drewnianymi płotami, sklep o nazwie aligator, pet wyrzucony z mijanego auta, dzieci na rowerkach czterokołowych. Bawię się gumowym brelokiem do kluczy. To kolorowy żółw, na skorupie napis Zakhyntos, pamiątka majowych wakacji. W radiu Anna Karwan. W głowie bałagan. W sercu nicość.

- Chcesz siku? Za chwilę będzie stacja.

Kiwam przecząco głową. Mrugam szybciej powiekami, połykam łzy i słowa.

Wracamy znad morza. Trzy dni temu była nasza czwarta – kwiatowa rocznica. Kilka godzin temu byłam dumną posiadaczką fajnego męża. Za pół roku będę po rozwodzie.

Tankujemy auto i ruszamy dalej. Wybucham głośnym, niepohamowanym śmiechem. Wzięłam w piątek urlop na żądanie. Naraziłam się szefowi. Wydałam ostatnie pieniądze z ostatniej wypłaty na kilka nowych sukienek, przejechałam pół Polski, tuczyłam się goframi, spacerowałam w deszczu po plaży, dławiłam ością z ryby, po to, by dziś rano w malowniczym Helu usłyszeć

- Adela, odchodzę.

Powód odejścia ma dwadzieścia pięć lat, długie blond włosy, rozwód na głowie i wyjątkowo krzywe nogi.

Nim dojeżdżam do domu anuluję mailowo voucher, którym kupiłam na nasze wakacje. Chce mi się rzygać.

- Nie będzie niczego – piszę do koleżanki, niczym Kononowicz.

- Spokojnie – odpowiada. Te wakacje będą nasze!

No jasne.

Prego ciao Italia.

Bongiorno, ogródek, sekator, działka.

Stacja numer 2 – randki.

Kto z singli nigdy nie był na tinderze niech pierwszy rzuci kamieniem.

Kto nie przeszedł szkoły życia niech się tam czym prędzej zaloguje.

No chyba, że jesteś wege, to wyrzuć tę nazwę ze swojej głowy.

Tinder to targ z mięsem.

Posmakujesz?

Kandydat numer jeden.

Na spotkanie miałam przyjść w szpilkach. Niebotycznych najlepiej. Metr osiemdziesiąt wzrostu było jego kryterium numer jeden. Chciał mi strzelić klapsa. A później zwiedzać USA i Kanadę

Kandydat numer dwa.

Uważał, że szukanie męża na tinderze jest niczym wybieranie koloru taksówki, która zawiezie cię na imprezę.

‘Wszyscy wiemy po co tu jesteśmy ‘ – mówił.

To były wieczory pod tytułem: Netflix & chill.

Lubił jak płakałam.

Kandydat numer trzy.

Szukał socjopatki. Lubił cycki. Nie znosił filtrów z psimi mordkami. Nosił ciemne okulary po zmroku, zgrywał rapera i świrował sześciopakiem, którego nie miał. Zdarzało mu się przeczytać książkę. Nie miał żony, dziewczyny, dzieci, byłej żony i byłych dzieci też nie.

Kandydat numer cztery.

Był rudy, szczupły i chciał mi zrobić kolczyki.

Kandydat numer pięć.

Na kolacje Dom Pérignon, na śniadanie krewetki. Podał herbatkę, przykrył kocykiem. Rozwodnik – żona odeszła ze swoim ginekologiem. Lubił różowe bluzy. Nocami lajkował zdjęcia mężczyzn o innej orientacji.

Kandydat numer sześć.

Spał u mnie w wigilie. Kupił zabawne bambosze. Sylwestra spędził z nową dziewczyną w Sopocie.

Kandydat numer siedem.

Sypiał ze mną, ale tęsknił za byłą. Po każdym seksie palił papierosa. Ostatnio sadziłam kwiatki. Liczyłam zalegające w doniczkach pety. Palił po każdym seksie. Ostatni kwartał upłynął pod znakiem wielu dobrych stosunków.

A później usunęłam tindera… (…)

Dlaczego?

Nic mi nie pasowało w tych znajomościach. Zupełnie nie wiem, dlaczego chciałam je kontynuować. Nie potrafiłam powiedzieć, co było w nich interesującego, ciekawego, dobrego. Co mi dawały, z czego mogłam korzystać. Kiedy coś szło nie tak, ciągle się łudziłam, że mam wkrętki. Że wszystko jest w porządku, ze jestem przewrażliwiona.

Wielokrotnie chciałam zapaść się pod ziemię.

Potwory w mojej głowie wyolbrzymiały skalę dramatu kompromitacji.

Czułam permanentny zawód i smutek. Chciałam się z kimś zamienić na życia.

Cieszyłam się, że ktokolwiek raczył poświęcić mi swój czas.

Czy czuję się winna?

Nie.

Wszystko powinno wyglądać inaczej. A mnie wciąż spotykało to samo. Byłam naiwniaczką.

Mimo olewania, brnęłam w to wszystko dalej. Gubiłam dystans.

Żyłam mrzonkami.

Tkwiłam co rusz w jakiejś relacji.

Każda miała miejsce jedynie w mojej głowie.

Czy oni powinni czuć się winni?

Nie.

Chociaż…

Trzy czwarte mężczyzn których poznałam reprezentowało jeden typ - faceta odrzuconego, który w akcie desperacji logował się na portal randkowy, dostawał euforii, umawiał się na randkę, a później ten entuzjazm mu opadał.

Bo oni w ogóle nie byli gotowi na randki.

Połowa miała wypaczone umysły.

Chcieli kobiety młodej, wolnej, zgrabnej, wykształconej, bez wad, bez zobowiązań, nieskazitelnej - kiedy odhaczali powyższe raczyli się zastanowić.

Kluczowe były duże oczekiwania i brak umiejętności podejmowania decyzji.

Mężczyźni zawieszeni w próżni, nie potrafiący zrobić kroku. Podtrzymują pusty kontakt, który do niczego nie prowadzi.

Żadnej dynamiki.

Żadnego zaproszenia.

Wyrażenia chęci spotkania.

Nic.

Zero.

(…) … tylko po to, by założyć go na nowo…

I wtedy poznałam JEGO.

Czekałam. W mojej głowie wojna. Otworzyłam drzwi w krótkiej spódniczce i szpilkach. Oparłam się zalotnie o futrynę. Za drzwiami stał starszy pan z pizzą.

A później zadzwonił domofon.

Przyjechał cały umorusany od farby. Był seks. Były zwierzenia porzuconego chłopca. Był on w rozsypce. Byłam ja w wegetacji. Było jedno zdjęcie. Było wino i tysiąc uśmiechów. Była wiara w to, że tym razem będzie inaczej. Było wypieranie ostrzegawczych sygnałów.

‘zobaczę, dam znać’

‘nie bardzo mi się chce’

‘oddzwonię’

Kolejne dni upływały pod znakiem oczekiwania. Radości z otrzymanego wyrwanego kontekstu zdawkowego zdania.

Wnioski?

Brak.

Mimo usilnych rozmów z samą sobą znów skorzystałam z mojego niezawodnego przepisu, o którym wspomniałam Ci na początku tego wpisu.

ON wylądował więc w pudle z napisem ŻAŁUJĘ, ŻE CIĘ POZNAŁAM, gdzie wita się z kolegami po fachu.

Za inspirację dziękuję JEJ. Bez Ciebie ten tekst by nie powstał.


Podobało Ci się? Będzie mi niezmiernie miło, jeśli zostawisz po sobie jakiś ślad. Możesz na przykład dać mi lajka. O tu: KLIK Instagram tu: KLIK

Na Wasze historie czekam tu: glupiesercee@gmail.com lub tu: KLIK
 
Źródło zdjęcia: unsplash com

 


 

Podobne wpisy

0 komentarze