Miłość i papierosy.




Śni mi się i mówi, że tęskni za mną. Za mną. Mną, Klarą.

Jego głos jest tak rzeczywisty, że otwieram oczy i przez dłuższą chwilę dudni mi on w uszach. Otwieram powieki, patrzę się w sufit, zastygam w tej pozycji na jakąś chwilę. Niewiele widzę. Pokój jest ciemny, nie wpada do niego żadne światło ulicznej latarni. Jest umiejscowiony od strony ogrodu, z widokiem na dużą łąkę i okoliczne pola. Słyszę trzepot ptasich skrzydeł, orkiestrę świerszczy i słowicze trele. Jest mniej więcej siedemnaście minut po trzeciej nad ranem. Często budzę się o tej właśnie porze, zupełnie nie wiem dlaczego. Później nie śpię. Godzinę. Dwie. Trzy. Potem zaczynam liczyć od czterdziestu w dół i zasypiam. Na godzinę. Dwie. Trzy. I wstaję.

Do niedawna jeszcze niemal każdego dnia, o tej porze powoli świtało. Niebo przybierało kolor różowy, jak moje okulary, przez które wówczas patrzyłam. Bladożółty, pastelowy, niebieski. Było barwne, fascynujące, kolorowe. Jak wszystko, jak wszystko do tamtej właśnie pory. Roku. Życia. Wszystkiego.

Zimny powiew wiatru wpada przez uchylone okno i bawi się firaną. Naciągam kołdrę wyżej, podkurczam nogi. Chwytam za leżący tuż obok poduszki telefon, przejeżdżam po nim palcem i wchodzę na pocztę. Wyszukaj – klikam. Wpisuję Marcel. Sto siedemdziesiąt dwie wiadomości. Czytam tamte wymienione maile i nie wiem, nie wiem i nie rozumiem. Istniejesz naprawdę? Istniałeś? Czy ja sobie ciebie wymyśliłam? Jesteś postacią którą sobie posklejałam ze strzępek słów z kontekstu wyrwanych?

***

- Interesuje mnie tylko seks. Tak dla jasności. No wiesz, żadne związki. Chyba obojgu chodzi nam o to samo?

Jestem upokorzona do granic możliwości, ale uśmiecham się i kiwam głową.

- To dobrze. Wiesz, trochę się szczerze mówiąc obawiałem. Że możesz mieć jakieś oczekiwania. Plany. Czy inne takie.

Powinnam była go wtedy spoliczkować. Za kogo mnie masz, za kogo, do jasnej cholery, pytam? Ale wtedy wierzyłam, że da mi jednak więcej. Odpychałam to, co mówił naprawdę. Myślałam, że tak tylko o tym mówi, że przed czymś się wzbrania. Przed związkiem, deklaracjami. Ale przecież zaraz się lepiej poznamy. Za chwilę moment uwierzy, że można przecież inaczej. Że mnie zauważy, jako kobietę, taką fajną, wartościową nawet może.

Kobietę na życie.

Nie na seks, czy popołudniową kawę.

Ale to na kiedyś, na jakieś potem.

Teraz brałam to, co dostałam.

A dostałam niewiele.

***

- Jedź, niczym się nie martw. Damy sobie tutaj radę. To ogromna szansa dla Ciebie. Chcesz jeszcze tą małą walizkę? Będziesz miała na podręczny bagaż. Mów jak chcesz i ci ją przywiozę. O której ty masz ten samolot? A, to dobrze, będzie jeszcze rano chwila, żeby pobyć, spokojnie cię zawieźć, pogadać. Płaczesz? No weź, nie płacz Dominika. Pomyśl, trzy miesiące, tylko trzy – dziewięćdziesiąt dni i wracasz.

- Dziewięćdziesiąt dwa.

- Będę tęskniła.


- Moja mała – głaszczę ją po włosach. Moja mała, kochana siostrzyczka.

Kładzie głowę na moim ramieniu i delikatnie się w końcu uśmiecha. Siedzimy na drewnianej ławce, opieramy się plecami o ceglaną ścianę domu. Naszego domu.

- Wiesz, gdyby mama żyła…

- To były by na tej alejce kwiatki, tu i tam jeszcze, o tam pod płotem.

- Skąd wiesz, o czym pomyślałam?

- Nie słyszałaś nigdy o potężnej więzi bliźniaczek?


Śmiejemy się. Ja i ona. Ona i ja. Obie.

***

- Pojedziesz ze mną na lotnisko? Wiem, że pracujesz, ale weź wolne może co? Zapytaj kierownika. Powiedz jak jest, powiedz prawdę. Chcę, żebyś jechała ze mną, ze mną i Marcelem. Nie chcę się żegnać z tobą w domu. No i Marcelowi będzie raźniej. Wiesz, że nie lubię jak jeździ sam, może jechać zbyt szybko, a ty mi go przecież przypilnujesz. W ogóle mi go tutaj przypilnujesz, prawda?

Prawda.

Nawet nie wiesz, jak bardzo.

***

Siadam po turecku na samochodowym siedzeniu, zapinam pasy. Do radia wkładam pendrive.

- Mogę? – pytam. Nie wiem, czy lubisz taką akurat muzykę.

- Jasne, dawaj. Nie znam, ale chętnie zobaczę, czego lubisz słuchać. Przepraszam – mówi, kiedy przy kolejnej zmianie biegu mimowolnie lekkim muśnięciem dłoni dotyka mojego kolana.

- To ja przepraszam, już się przesiadam. Znaczy zmieniam, pozycję zmieniam.

- Nie – kładzie mi rękę na nodze. Zostań tak, skoro tak ci wygodnie. Mnie to zupełnie nie przeszkadza.

Gdyby wiedział, że mnie też nie.

Ale usiadłam normalnie.

Jednak.

***

Wstaje z mojego łóżka, przeczesuje dłońmi włosy i zaczyna się rozglądać.

- Po lewej stronie – mówię i odpalam papierosa.

Schyla się i sięga po spodnie, których szukał. Wciąga je na siebie, zamek, guzik, pasek. Koszulka. Granatowa marynarka. Zaciągam się głęboko i wydmuchuję kolejno równe tytoniowe kółka.

- Muszę lecieć – opiera się jedną dłonią na łóżku. Zadzwonię – całuje mnie w czoło.

Zadzwonisz. Przyjedziesz. Napijemy się wina. Zamówimy pizzę bez pikantnych papryczek. Nie lubisz przecież. Ja lubię. Ale ty nie. Będzie dużo sera, i dużo pieczarek. Ja nie lubię. Ale ty tak. Wino będzie wytrawne, czerwone, choć ja lubię słodkie. I białe. Ale ty nie. Będziesz zdzierał ze mnie sukienkę, majtki rajstopy. I weźmiesz mnie sobie jakkolwiek tylko chcesz. I kiedy chcesz.

Bo ty lubisz.

Ale ja nie.

Czy ty wiesz o mnie cokolwiek?

***

- No i co tam Klarunia u was? Jak ten twój nowy chłopak. Jak mu tam? Nic o nim za bardzo nie opowiadasz. Pytałam nawet Marcela, czy coś wie, ale jakoś dziwnie mi się od odpowiedzi wymigiwał. Wiesz, że mamy już zaproszenia? Marcel wybrał, są urocze. Wyślę Ci projekt na maila, chcę, żebyś zobaczyła, zaakceptowała. Motyw przewodni zostaje w fiolecie. Przymiarkę mam po powrocie, ty wiesz, jak się cieszę? Nie wiem jak to wszystko czasowo ogarnę. Kilka miesięcy zostało a pracy co nie miara. Ale dobrze, dobrze się dzieje. Dobrze, że mam ciebie. Coś mało się odzywasz ostatnio. Coś się dzieje? Nic? A to dobrze. Wiesz co, ja będę już kończyć, niedługo mam wykłady. Uściski. I pilnuj, pilnuj tego mojego Marcela. Ja ciebie też! Ja ciebie też kocham.

***

- Lubisz fioletowy kolor? – pytam, przesuwając wzdłuż jego brzucha fioletowymi paznokciami. Przed momentem je malowałam.

- Przestań – odsuwa moją dłoń. Nie bądź złośliwa. Robisz to celowo?

- Domi dzwoniła.

- Wiem. Słyszałem jak z nią rozmawiałaś.

- No i?

- No i się umawialiśmy przecież.


Obracam się, owijam kocem, opieram na łokciu, głowę, dłoń kładę na nim.

- A jeśli… jeśli się zakochałam?

Wybucha śmiechem.

Faktycznie śmieszne.

Bardzo.

Kurwa.

***

Jest szesnasta. Piję wino i jem wafelki w czekoladzie, kakaowe. Przerzucam kolejno utwory puszczane z you tuba. Nie jem obiadu, nie mam ochoty. Próbuję czytać książkę. Przerywam. Wchodzę na wagę. Mam wyrzuty sumienia, miałam się odchudzać. Przygłaszam muzykę. Śpiewam. Wstaję i tańczę do lustra. Śmieję się na głos. A potem płaczę.

Słyszę jedno piknięcie telefonu. Nie patrzę na niego nawet. Drugie. Nie patrzę. Kolejne.

Marcel.

Nie odpiszę mu na żadną już nigdy w życiu wiadomość. Na maila. Smsa. Na wiadomość na messengerze.

Zniszczył mnie.

Wspólnie ze mną niszczy moją rodzinę.

Nigdy mu tego nie wybaczę.

***

- Klara, nie możesz tak. Nie możesz bez końca mieć zwolnienia. Coś się stało? Powiedz mi co się dzieje, Klara?

Podniosła mnie za ramiona. Zaprowadziła do łazienki.

- Spójrz jak ty wyglądasz. Stanęła za mną, trzymała mnie obejmując w pasie, stała za mną i płakała. Klara, tak nie wolno, proszę cię…

- Zakochałam się Domi.

- Ja wiem, ale…


Ale ja się Domi w twoim przyszłym mężu zakochałam.

***

Obiecałam sobie, że nie odezwę się już nigdy, nigdy, przenigdy do niego.

Zaplatam sobie długi warkocz, zakładam kamizelkę w paski. Nadeptuję bosą stopą na wsuwkę do włosów i walę się otwartą szafką w głowę. Przykładam do czoła woreczek z lodem, mam nadzieję, że pomoże. Świece są wszędzie, kolendra i ananas. Przekręcam do pozycji zero pokrętło piekarnika. Przeciągam usta szminką, zakładam szpilki i czekam.

Słyszę dzwonek, wstaję z krzesła, kieruję się w stronę wejściowych drzwi. Staję przy czarnej toaletce, przysuwam twarz bliżej lustra, przejeżdżam palcem pod okiem, strzepuję niewidzialny pyłek.

Trzy, dwa, jeden, naciskam na klamkę, otwieram drzwi z gracją, opierając się zalotnie na ich froncie.

Dominika?

***

- Jeszcze raz to samo, poproszę – podnoszę dłoń lekko w górę i kieruję jedno zdanie w stronę barmana. Nic nie mówi, kiwa głową ze zrozumieniem. Siedzimy przy barze i nawzajem się chusteczkami wymieniamy.

- Na pewno Ci nie przeszkodziłam? – Głośno wydmuchuje nos Dominika.

-Nie. Przecież mówiłam – kłamię w żywe oczy. Jestem chodzącym kłamstwem. Zadziwiam samą siebie, nigdy nie przypuszczałam, że mogę być do szpiku kości zepsuta, wyrafinowana. Jestem stłamszona uczuciem, które mnie powoli zabija. Tracę rozum. Tracę godność. Tracę rodzinę. Tracę siebie.

- Jesteś kochana – głęboko wzdycha. Przecież widziałam, że się umówiłaś. Zepsułam ci randkę, jestem żałosna. Zresztą, nie tylko dlatego – chwyciła za kieliszek wódki, wychylając go do końca. Wiesz, tam gdzie jestem – zaczęła opowiadać – tam są wiesz, różni ludzie. Różnych narodowości, różnych kultur. Tam są ludzie z całego świata. Nie, że inne miasto, jakaś tam bliska okolica. Świat, ocean, kilometry, kula ziemska.

- Dominika?


- Słuchaj. Nic nie mów, słuchaj mnie. Bo wiesz, ja tam z nimi będąc i ich słuchając, to czułam się tak, jakbym podróżowała. Popatrz, siedzisz sobie przy takim ognisku i ktoś mówi ci o wyprawie w góry Sierra Nevada de Santa Marta – najwyższego nadmorskiego pasma górskiego na świecie, zamieszkiwanego przez niezwykłych Indian Kogi i Arhuacos. I słuchasz, słuchasz jak zaczarowana.

- Pasjonujesz się górskimi wyprawami? – Znienacka jej przerwałam.

- Nie. Posłuchaj mnie, Klara. I wiesz, to wszystko rzecz jasna po angielsku, on mówi, my słuchamy, znaczy inni, ja się wgapiam i chłonę. Chłonę każde jego słowo, każdy gest, każdy entuzjazm który rozświetla jego twarz, kiedy opowiada nam o swoim kraju. Po chwili bierze on tableta i wiesz i on, w sumie to nie tylko on, my wszyscy się z Kolumbią na skype łączymy. I gapię się w ten ekran, na nim jego matka, mówi tak pięknie, uśmiecha się, niewiele rozumiemy, więc Juan nam tłumaczy. W wiesz, na sam koniec rozmowy, ona mówi, że nas wszystkich pozdrawia, że zaprasza, i czyni znak krzyża w naszą stronę i mówi, że ona nas błogosławi. I ja się wtedy wiesz popłakałam. Bo to mnie poruszyło. No, że miłość jest na świecie, no tu to matki z synem, ja wiem, ale taka prawdziwa. No i wiesz, przypomniała mi się nasza mama.

Pochyliła głowę w dół, uśmiechnęła się. Przygryzła usta i na chwilę zamyśliła. Wierzchem dłoni otarła łzy, które jej ukradkiem poleciały.

- W porządku, Domi?

Zapytałam nie chcąc ciągnąc tematu. Unikałyśmy tematu naszej mamy. Unikałyśmy czasu tamtego wydarzenia. Unikałyśmy rozmów o tym, tak jakby tego nie było. Jakby nigdy się nie wydarzyło. Jakby świat istniał i ona istniała. Tylko w listopadzie, raz w roku, kiedy spotykaliśmy się wszyscy na jej grobie, to zimna cmentarna płyta nam o tym przypominała. Poza tym dniem żadna z nas na cmentarzu nie bywała.

- Tak i słuchaj mnie dalej. I ja mówię mu, Juanowi w sensie, bo wiesz po tej rozmowie to ja się do niego dosiadam, że fajnie, że taka technika, z drugiego końca świata, że słabo znam angielski ale i tak mam przewagę bo on to polskiego pewnie wcale i nawet się zaśmiewam a on wtedy sięga po gitarę. Odsuwa się kawałek dalej, i wiesz zaczyna grać. Grać i śpiewać. I nie było by w tym nic dziwnego, no wiesz, jest gitara, jest talent. Ale on po polsku zaczyna, Klara, no po polsku zaczął śpiewać. Zawsze tam gdzie ty, lady pank on zaśpiewał. Pięknie śpiewał, byłam oczarowana. Bo wiesz, on najpierw to na te struny swoje się wgapiał. A potem podniósł wzrok i już na mnie patrzył tylko. Na mnie. Dla mnie grał, dla mnie śpiewał. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałam, no tak wiesz, tak do końca. I on skończył i wszyscy bili mu tam brawo, a ja najdłużej. I wiesz, potem wszyscy się rozeszli, a ja zostałam. Z nim zostałam, ognisko, gitara, gwiazdy na niebie, koc w kratę, trochę wina. No i tak się stało, że go pocałowałam.

- Ty?

- No ja. Znasz mnie, wiesz, że gdyby nie kierowało mną jakieś dziwne przekonanie, że muszę to zrobić, to bym tego nie zrobiła. Wiesz o tym, no powiedz Klara.


Odstawiłam szklankę z drinkiem, chwyciłam ją za przegub dłoni. Chodź, potańczymy.

Musiałam rozchodzić to, co usłyszałam. Albo roztańczyć. Uśmiecha mi się serce i dusza. Boże, jest dla mnie szansa. Jest szansa dla mnie i dla Marcela. Domi się zakochała, teraz wszystko będzie inaczej, wszystko może się udać. Mam ochotę jej powiedzieć, że to cudownie, że przecież do tego Marcela to nigdy do końca nie pasowała. Że to wieloletni związek i ślub przez zasiedzenie. Tak jest, na pewno. Eureka.

Rozluźniam się w tańcu z każdą kolejną sekundą. Dominika skacze, podnosi ręce w górę, krzyczy, że się zakochała. Sunę zwinnie po parkiecie, nie na darmo uczyłam się bachaty. Pięknie układam stopy i dłonie, imponuje mi, że jestem obserwowana.

Mój taniec osiąga poziom mistrzowski, podobnie jak stan upojenia.

Ale zaraz, zakochała?

Jak to się zakochała?

***

Jadę rano do pracy, mijam alejkę z jarzębinami. Mam dobry humor, pół nocy z Marcelem pisałam. Miałam ochotę wykrzyczeć mu prawdę. Marcel, słuchaj, Dominika się zakochała. Mam ochotę, ale milczę. Świat jest tak skonstruowany, że przecież prędzej czy później on sam się o tym dowie. Teraz jest to mało istotne. Chwilowo trawa jest bardziej zielona, jarzębina jest bardziej czerwona. Wszystko jest mocniej, bardziej wyraźniej. Docieram na miejsce. Zaczyna padać. Słońce przebija się przez zachmurzone niebo, duże deszczowe krople z impetem uderzają o parapet. Świat oczyszcza się z brudu i kłamstwa, którym większość się otacza. Wiatr przewiewa smog, zostawia czyste powietrze. Potem wszystko wróci do normy, a to rzadko się ostatnio zdarza.

Jak to w życiu.

W biurze daję z siebie sto procent, sypię pomysłami jak z rękawa. Jestem uprzejma, radosna i miła. Do zerzygania, mogę rzec śmiało, ale tryskam dobrem i nic na to nie poradzę. Mam swoje powody.

Umówiliśmy się wieczorem.

W drodze powrotnej kupuję bieliznę, w takim niewielkim, prywatnym sklepie. Znalazłam tu świetny stanik, nie na haftki, tylko na zamek. Mały, złoty suwak z tyłu, czarna koronka. Doda mi o pewności, a pewność uroku. Płacę za niego majątek, ale kto by się tym przejmował. Lubię małe lokalne sklepiki. Czuję się w nich anonimowo, czuję się zaopiekowana, czuję, że ktoś mnie słucha i szczerze mi doradza.

Dwie godziny do spotkania. Nie mogę już wytrzymać.

Jemy zapiekany makaron, dostaję kilka fajnych orgazmów. Godzę się na to, umowa, to umowa. Chodzi o to, żeby wszystkim nam przecież było miło. Nikt mi nic nie obiecywał. Miał być tylko seks, taka zabawa, taka nic nie znacząca zdrada, i to podwójna. Miało być na chwilę, miało pójść w zapomnienie. Miało być bez emocji. Przecież to niczyja wina, że ja się zakochałam. Nikt nie ma monopolu na uczucia. Ani na trzymanie ich na tak zwanej wodzy. Nikt, tak myślę. W każdym razie – ja nie miałam.

Myślałam, że ślub zostanie odwołany. Liczyłam na to, że oboje się sobie przyznają. Marcel do zdrady. Domi, że się w kimś z drugiego końca świata zakochała. Myślałam i na myśleniu się skończyło. Domi wytykała mi jego wady, które ja uwielbiałam i za którymi niepojęcie tęskniłam. Mimo to winietki ślubne skrzętnie wybierała. Marcel narzekał na pracę, pieprzył mnie w czterech pozycjach a potem wybierał garnitur. Muchę. A na poprawiny krawat.

Pogubiłam się labiryncie, który w żadnym stopniu nie zahaczał o prawdę. Byłam częścią tragifarsy, pielęgnowanego w naszych sercach kłamstwa.

Schudłam (przecież chciałam), zobojętniałam (przecież chciałam), wzięłam urlop, wyjechałam.

Nie miałam wyjścia.

***

Siedzę sobie na brzegu morza, bawię się muszelkami. Układam z nich serce, misterna konstrukcja, którą za moment zburzam. Domi dzwoniła już sześć razy, nie odebrałam. Marcel milczy.

Trochę się dziwię, choć przecież to zrozumiałe. Fizjologia, seks, zdawkowa czułość, każdy ma jakieś tam swoje potrzeby. Wrócę za dwa dni, odetchnę, kupię sukienkę.

Obserwuję ludzi spacerujących po plaży. Widzę go w męskich twarzach. Dzielę ich na części pierwsze, chłonę ich rysy i grymasy. Odbijam się w ich oczach, odpowiadam uśmiechem na uśmiech, tworzę ich w głowie na jego podobieństwo, tak to wszystko sobie dziwnie układam.

Zastanawiam się, co teraz robi.

Może ćwiczą pierwszy taniec?

Ktoś sprzedaje obok jagodzianki, ktoś gotowaną kukurydzę. Trochę mnie dziwi ten widok. No bo latem, to latem, ale teraz, wczesną jesienią?

- Ma pani ochotę? - Słyszę w pewnym momencie za plecami. Świeże – chłopak w kraciastej koszuli szczerze się do mnie uśmiecha.

- Nie proszę pana. Dziękuję. Od dłuższego czasu karmię się wyłącznie kłamstwami.

***

- Dlaczego przyjdziesz sama? Co się z tobą dzieje, Klara? A co z tym twoim chłopakiem? Co? Czemu nic nie mówiłaś, że się skończyło. To dlatego wyjechałaś? Co? A to oszust. Jak mógł. Naprawdę, tylko seks, tak mówił? No wiesz, ja myślałam, że on ci złote góry obiecał. Słuchaj, jak chcesz, możesz być sama, mnie to nie przeszkadza.

- Domi?

- Tak?

- A Juan?

- Przepraszam –
zerknęła na ekran telefonu. Właśnie do mnie oddzwania.

Nie mogłam od niej nic wydusić w sprawie Juana. Wiedziałam, że zaraz po ślubie tam wróci, że pojedzie na te swoje sympozja, że jej nie będzie, że Marcel (tak mówiła) pewnie do niej dojedzie, choć wspominała – że nie chce, no że nie, że by wolała.

Wszak Juan nie wiedział o jednym.

Raz, że ma kogoś.

Dwa, że narzeczonego.

Trzy, że za niego właśnie za mąż wychodziła.

Bang.

***

Stoję na progu kościoła. W dłoniach trzymam małą, składającą się z białych margaretek wiązankę. Oddech mi się spłyca. Mijam dobrze znane mi osoby, do każdego się uśmiecham, kiwam głową, podchodzę, witam się. Milczeniem i zmianą tematu pomijam pytania, dlaczego jestem sama.

Choć mam nieodpartą ochotę na to, by powiedzieć im wszystkim prawdę.

Jestem sama drodzy państwo, bo mój ukochany za kilka minut się żeni.

No haha, jakie to zabawne, proszę państwa, nie ma za co, gwarantuję wam darmowy hit tego wieczoru.

Wizualizuję to sobie i kącikiem ust szyderczo się uśmiecham.

Wystarczy Klara, uspokój się, rozmawiam ze sobą sama. Tak się nie robi.

Serio?

Wmówiłam sobie w ostatnim czasie, że go zupełnie nie potrzebuję. Więcej – że go nigdy nie potrzebowałam. Dziś, wczoraj. Ani pięćdziesiąt dwa dni temu. Nie tęsknię za wspólną kawą bez mleka, w skradzione poranki. Nie tęsknię za odgrzewanym makaronem, takim dojadanym z dnia poprzedniego. Nie tęsknię za wiadomościami, tymi rano i tymi z wieczora.

Nie.

No nie, zwyczajnie.

***

Łykam pastylki, dostałam mały zapas, byłam u lekarza. Powiedziałam mu co z czym, po co i dlaczego. Szczerze. Mówiłam i beczałam. On tylko słuchał. Jemu mogłam. Tylko jemu. Słuchał, nie oceniał. Wypisał receptę, wcisnął wizytówkę, rzucił krótkie do zobaczenia.

Tak panie doktorze, też się cieszę, że ktoś ma ochotę mnie ponownie widzieć.

Sto pięćdziesiąt złotych za wizytę.

Czy to ważne?

Czy jest jakaś cena za bycie wysłuchaną?

***

- Zaraz zaczynamy - mówi moja ciotka.

Sięgam po telefon, chyba go nie wyciszyłam. Wiadomość. Marcel.

MARCEL.

Marcel, który milczał od miesiąca. Nie otwieram jej, nie jestem w stanie jej odczytać. Zbyt mocno się boję. Robi mi się duszno, nie wytrzymam tu ani chwili dłużej. Przepraszam moje współtowarzyszki i oddalam się do bocznej nawy na krótką chwilę. Siadam, wachluję się chusteczką, zastygam.

Nie dam rady, w ogóle wychodzę. Rozmywa mi się świat realny z otaczającą mnie rzeczywistością. Czuję mocniej, bardziej, intensywniej. Wszystko mnie boli. Czuję ścisk w żołądku, oczy zachodzą mi łzami. Obudził wszystko to, co usypiałam. Zapalił wszystko to, co było zgaszone.

Kocham Cię Klara.

- Klara, chodź, co ty tu robisz, zaraz zaczynamy. Płakałaś?

- Ze wzruszenia
– obejmujemy się z moją kuzynką ramionami i wchodzimy z powrotem do kościoła.

***

Nie pamiętam kiedy widzieliśmy się po raz ostatni. Nie pamiętam, czy mimo to kiedykolwiek wcześniej kogoś tak właśnie kochałam. Nie pamiętam tamtej ceremonii, nie pamiętam wesela. Nie odtwarzam w myślach ich pierwszego tańca. Nie pamiętam przeszłości, którą w marzeniach z nim budowałam. Nie pamiętam jego gestów. Nie pamiętam jego ramion. Nie pamiętam mocy jego słów, strzępek rozmów.

Nie pamiętam…

Otwieram mailową skrzynkę, tę stworzoną kiedyś, na potrzeby tamtej relacji, tę, z której od wieków nie korzystałam.

Dociskam mocno palce, które z impetem suną po klawiaturze. Wiem, że nie odpisze. Wiem, że z niej pewnie nie korzysta. Klik. Wyślij. Wysyłam.

Klara, spotkaj się ze mną – wystarczyła mu jedna minuta.

Nie wejdę w to. Nie chcę. Nie wejdę w to znowu.

Mam tysiąc powodów by powiedzieć dosyć – równie szybko mu odpisuję.

Ale?

Daj mi małą godzinę…


***

Siedzimy w jego terenowym aucie. Podaje mi zapalniczkę, uchylam okno, napawam się wonią sosen, zapachem wilgotnej ziemi, feerią barw młodego, jesiennego lasu.

Marcel sięga do kieszeni, wyjmuje pendrive, tego z tamtą, po raz pierwszy słuchaną muzyką. Wkłada go do radia, przekręca pokrętło głośnika.

Dzielą nas dwa place
Cztery ulice
Konstrukcje domów
Dzieli nas i on, i ona
Dzieci, psy i koty

Dzielą nas posiłki
I święta, i weekendy
Łączy nas tylko jedno:
Miłość i papierosy
Miłość i papierosy

Dzieli nas wszystko
Łączy miłość i papierosy

Dzielą nas sypialnie
Wspólne wieczory
Krótkie prysznice
Dzielą też widoki z okien
Pocałunki i rozmowy

Dzielą nas dwa place
Cztery ulice
Konstrukcje domów
Dzieli nas i on, i ona
La la, na, na, na na

Dzieli nas wszystko
Łączy miłość i papierosy


Pustki - Miłość i papierosy 

Podobało Ci się? Będzie mi niezmiernie miło, jeśli zostawisz po sobie jakiś ślad. Możesz na przykład dać mi lajka. O tu: KLIK

Instagram tu: KLIK

Źródło zdjęcia: www.unsplash.com, fot. Averie Woodard

Podobne wpisy

0 komentarze