Długość dźwięku samotności.



Jestem Rita. Stanowię jednoosobowe gospodarstwo domowe. Żyję sobie w pojedynkę, co wynika wyłącznie, z mojego totalnie, absolutnie i całkowicie świadomego wyboru. O, to się tak ładnie nazywa - singielka w wielkim mieście. Brzmi dumnie, prawda?
Jestem niezależna, atrakcyjna (chyba), mam mieszkanie, no, może niedosłownie ja, może bank ma, a ja będę je miała dokładnie za dwadzieścia osiem lat. To już zawsze coś, czyż nie? Związek? O nie, to nie dla mnie. Ja? Ja chcę być sama. Z wyboru? Tak z wyboru. Zakochać się? Ja? Mnie to nie dotyczy.

***

- Rita, możesz mi jeszcze rzucić te koperty – Dobiega mnie jego głos. Te dwie, na wierzchu, leżą na moich krzyżówkach. 

Wychylam głowę i widzę jak nerwowo rozgląda się po naszym niewielkim przedpokoju w poszukiwaniu łyżki do butów. A tyle razy mu powtarzałam, żeby ją odkładał w jedno i to samo miejsce. Uśmiecham się do siebie i szepczę tak nieco pod nosem - druga szuflada.

- Nie druga szuflada, tylko są na ławie, obok Ciebie. Podasz mi? Nie chcę wchodzić w butach. 

Zakrywam usta dłonią, żeby nie zachichotać głośno. Przecież jeszcze ich nie założył. Odkładam książkę do góry nogami, chwytam w dłonie dwie rozerwane już koperty – rachunki za prąd i internet.

- Proszę - Podaję mu je. A łyżka do butów jest w drugiej szufladzie, o tu – Wskazuję mu palcem. 

- Dzięki - Wrzuca je pośpiesznie do swojej aktówki. Przeleję w pracy. Lecę, pa - Cmoka mnie w policzek i wychodzi. Jest jakiś taki nieswój. Zresztą… 

Wracam na sofę i zamierzam delektować się chwilą wyłącznie dla siebie. Jestem na zwolnieniu lekarskim (końcówka grypy), Igor w drodze do pracy. Opadam na miękką kanapę z mocnym wydechem, sięgam po odłożoną przed momentem książkę i jakoś tak nieopatrznie zrzucam z ławy krzyżówki Igora. Schylam się w pozycji półleżącej aby po nie sięgnąć, i nagle zauważam, że wypadła z nich biała koperta. 

Ciekawe o czym zapomniał, myślę sobie, zaglądając do jej środka.

Po chwili już wiem.

Chyba zapomniał… o mnie.

***

‘Kochany,

Tu jest pięknie. Już wiem, dlaczego nazywają to miejsce perłą Dunaju. Igor, Budapeszt to jedna z piękniejszych stolic jakie w życiu widziałam. Jestem zachwycona jego malowniczym położeniem i różnorodnością zabytków. Spodobała by Ci się ta wielkomiejska atmosfera, jestem o tym przekonana. Doprawdy szkoda, że Cię tu nie ma.
                                                                                        
Gosia.’

Gosia… Dużo o niej słyszę. Bywa, że odnoszę takie wrażenie, że Gosia z nami mieszka. Istnieje. Jest. Ciągle tylko słyszę - Gosia to, Gosia tamto. Niby z kpiną, niby z przekąsem a jednak często o niej wspomina. Przywykłam. 

Przecież dobrze nam razem. Przecież to wszystko co nas łączy zaczęło się jakoś… trudno. Bez fajerwerków. Bez zobowiązań? Ja, singielka, on z przeszłością, tyle że, nie przypieczętowaną ślubem. Jedna kawa, druga, spacer, zoo, lody. Poszło.

- Wprowadź się do mnie - Wypalił któregoś wieczoru.

Co? Już teraz? Oniemiałam, ale się zgodziłam. Szybko, po zaledwie trzech miesiącach znajomości ale na co tu czekać? Moje mieszkanie poszło na wynajem. Każdy grosz się przecież przyda. Kredyt ktoś płacić musi, a mnie ostatnio obcięto premię. Czysta kalkulacja.

Gosia…

Gosia go zdradziła. Czy ja mówiłam, że przywykłam? Właściwie to nie, nie przywykłam. Właściwie to się wkurzam. Dlaczego on mówi o niej Gosia? Żadne tam Gośka, czy Małgorzato. Gosia, brzmi miękko, czule, łagodnie. Nie powiem mu, że znalazłam tą pocztówkę. Nie powiem mu za nic w świecie…

***

- Muszę wyjechać - Oznajmia mi późnym popołudniem, po powrocie z pracy. Leżymy sobie obok siebie, głaszcze mnie po włosach, oddycham nerwowo i aż mnie dusi w środku, żeby mu powiedzieć o tej pocztówce. Że widziałam. Że wiem.

- Dokąd – Zdobywam się w końcu na wypowiedzenie jednego ze słów.

- Budapeszt. Służbowo. Wiem, wiem, nie jesteś zachwycona, dużo pracuję, ciągle mnie nie ma, ale to tylko kilka dni, i wracam. Jakoś ci to wynagrodzę, obiecuję. To co, umowa?

Wstałam, udając nagły, niespodziewany i intensywny atak kaszlu. Zamknęłam się w łazience. I zaczęłam wnikliwą analizę.

Dlaczego tu jestem? Dlaczego tu mieszkam? Co ja tu robię? Kim ja dla niego właściwie… byłam? Że co? Miałam być jakimś wyjściem awaryjnym, jakąś bramką numer dwa, bo coś mu mówiło idź na całość? Poszedł, otworzył bramkę, odsłonił kotarę, a tam… Zonk. Tak Rita, jesteś takim Zonkiem, na co liczyłaś głupia? Na miłość?

Nie, nie liczyłam na miłość. Mnie to jest absolutnie do niczego nie potrzebne.

Ale tak myślę…

Gdzie ja mam głowę? Przecież to wszystko, te gesty, to wszystko moja inicjatywa. Seks, bliskość, przecież o wszystko generuję ja. Może to jakoś na przymus? Może on się zagalopował z tym ‘wprowadź się’ i teraz jest mu niezręcznie? Zaraz, chwila, przecież ostatnio odczułam jakąś jego… niechęć? Niby bardzo dobrze nam się rozmawia, gotuje, jada wspólnie, ale to chyba… tyle? Czemu dopiero teraz to widzę, że może jestem zwyczajnie takim bardziej kumplem, a mieszkanie we dwoje to czysta ekonomia?

Nie chciałam miłości. I co? Właśnie, wraz z pocztówką z Budapesztu uświadomiłam sobie, że zaczynam czuć coś więcej niż zwykłe ‘lubię cię’. Wycofam się. Póki jeszcze za bardzo w to wszystko nie zabrnęłam.

***

- Druga szuflada, wiem – uśmiecha się. Wkłada buty, przysuwa walizkę bliżej siebie, obejmuje mnie drugą wolną ręką, całuje i wychodzi. Zadzwonię, jak będę na miejscu - Mówi a ja przytakuję, kiwając głową, że dobrze.

Na miejscu to już nic tutaj nie będzie. Dziś się wyprowadzam.

***

Lampka z czerwonym abażurem, takim z cienkich, plecionych nitek. Sześć książek. Kilka wieszaków wyjętych z szafy. Rondelek do jajek na miękko. A nie, odkładam, to może później. Wezmę kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Jeszcze się zbyt dobrze nie zadomowiłam a tu czas znikać, Rita. Wyciągam z pawlacza fioletową walizkę, i wrzucam w nią pośpiesznie tych kilka rzeczy. Klucze? Podam jakoś… Przy okazji. 

Wyję. 

Gosia, przebiega mi jej imię przez głowę. Zapewne ją bardzo kochał, skoro mimo wyrządzonych krzywd jest wciąż dla niego tak bardzo ważna. Tak bardzo, że bierze urlop, okłamuje mnie i pędzi, by spędzić z nią miłe chwile nad Dunajem w Węgierskiej stolicy. Wyję, ale może go w pewnym stopniu… rozumiem?

Jak widać, czasem mimo popełnionego zła miłość i tak jest ponad nami i kochamy, równocześnie nienawidząc.

Tuż przed wieczorem wietrzę pokój, choć za oknem jest bardzo zimno. Nie chcę, żeby poczuł, że paliłam, przecież wiem, że tego nie lubi. Gaszę niedopałek na parapecie wciskając go w metalową, brązową powierzchnię.

Czas się zbierać. Bywa Rita. 

Bywa. 

***

- Rita, Rita, obudź się, Rita, co to za walizka? Rita – Poczułam gwałtowne potrząsanie mnie za ramiona.

- Która godzina? - Podniosłam głowę. 

- Druga. Rita, co to za walizka? 

- Igor? Co Ty tutaj…

***

- Przepraszam - Ujął moją twarz w swoje zimne dłonie. Przepraszam. Rita, okłamałem Cię…
 
- Wiem…

- I ja jechałem na to lotnisko, siedziałem tam, czekałem, przeszedłem tą cholerą odprawę ale ja nie mogłem. Bo ja tak pomyślałem, że mógłby Cię stracić… To ja nawet nie myślę. A pozatym - spotkałem tam panią Helenkę.

- Po co ty tam właściwie… Helenkę?

- Poczekaj. Gośka mnie okłamała. Przyznaję, mailowałem z nią. Mówiła, że ma chorą matkę, trudną sytuację, że nie może tu przylecieć, że jest tam sama, że ta kartka, to oszustwo, że wcale nie jest jej tam dobrze, a ja dziś widziałem panią Helenkę, to jej matka, która tam sprząta, no na tym lotnisku i ona mi mówiła, że u nich dobrze. Dobrze, rozumiesz? Gośka mnie wmanewrowała, oszukała, a ja chciałem jej pomóc. Mimo, że mnie skrzywdziła czułem się winien, chciałem ją jakoś wesprzeć. Rita, wybaczysz mi? Co to za walizka, maluchu, gdzie ty się wybierasz? Chcesz mnie zostawić? Wybacz mi, Rita, proszę…

- Wybaczę… Ale posłuchaj mnie. Posłuchaj mnie uważnie. Żyjemy w tak koszmarnym świecie, wszyscy bez wyjątku. Ty, ja, nasi przyjaciele. Więc skoro możemy dać sobie trochę ciepła, to sobie je damy. Igor… Rozumiesz? Nie wiem na jak długo, nie wiem na ile, ale wybaczam Ci. Nie wiem, czy robię dobrze. Czy postępuję słusznie, ale przywiązałam się do Ciebie.

I po prostu nie chcę. Nie chcę już być dłużej sama.

***

- Żurek jest, zjesz? Kinga, żurek, słyszysz? Kinga?

- On wyjeżdża.

- Nie wyjeżdża, tylko wjeżdża na stół. Siadaj.

- Wyjeżdża - Chlipałam dalej.

- Jan?

- Jasiu.

***

Dlaczego ona mi zaprząta głowę jakimś żurkiem. Zamykam oczy i odpływam. Jesteśmy z Jaśkiem parą od pięciu miesięcy, poznaliśmy się na jednym z firmowych eventów. Wyjazd integracyjny sponsorowany przez naszą firmę w nagrodę za dobre wyniki kwartalne. Nasza firma nie akceptuje związków na korporacyjnej sieci, więc on z niej po prostu… zrezygnował. 

Dla mnie!

Przejechał prawie pięćset kilometrów, żeby ze mną zamieszkać w małym, wynajętym mieszkaniu, rodem z PRL. Pamiętam ten moment, w którym się urządzaliśmy. Wspólnie malowaliśmy ściany, starą podłogę przykryliśmy włochatym dywanem. Nawet do płytek w łazience kupiłam specjalną farbę. Dacie wiarę? Można malować płytki! Meble zyskały drugą młodość, za zgodą właścicielki mogliśmy ingerować w nasze małe, wspólne wnętrze do woli.

Wspaniale!

Tak długo przez ostatni czas byłam sama. Tak bardzo tego nie chciałam. Z zazdrością spoglądałam na te wszystkie pary, w sklepie, na ulicy, kinie, gdziekolwiek. Też tak chciałam. Chciałam mieć komu ugotować pomidorówkę i kupić prezent. Czy to tak wiele?

I kiedy już prawie zwątpiłam, złożyłam rękawice i z sił opadałam to nagle on, Jasiek, spada mi niczym gwiazdka z nieba.

Dosłownie.

***

- Kinga, ja chyba wrócę do Gdańska.

- Co? – Myślałam, że niedosłyszę.

- Do Gdańska. Nie chcę Cię krzywdzić, sama wiesz. Może zatęsknię.

- Jak to może? – Drążyłam. Jakiego Gdańska, o czym ty do jasnej cholery mówisz?

- Sama wiesz, że przez ostatni miesiąc zachowywałem się jak ostatni skurwiel. Tak będzie lepiej. Wiesz, nie chcę cię ranić…

***

Co za pieprzone banały. O czym on mówi? Co on gada. Jest ze mną prawie pół roku i, że niby co? Że niby Sorry Kinga, nie wiem co czuję? Jak to nie wiesz, to kto ma wiedzieć? Ja? Ja wiem. Wiem, potrafię definiować swoje uczucia. Kocham. K-o-c-h-a-m. To takie proste słowo składające się z sześciu literek. Czy to do diabła tak wiele? Co teraz, mam powiedzieć, jedź, powodzenia. Ciężko mi na tę chwilę tak żyć, w tej nieświadomości. Może tylko tak gada? Może tylko się zgrywa. Dam radę, poczekam. Chociaż, sama nie wiem. Czy to jest takie dobre, kiedy się nie mówi, o tym co się czuje?

***

Zastanawiam się dlaczego ja, już prawie trzydziestka, jestem głucha. Głucha i ślepa, na sygnały z zewnątrz. No bo czemu się dziwię, ja się dziwię? Ale, że jak? Przecież powiedział mi wyraźnie, nie owijając w bawełnę, że:

- Nie wie co do mnie czuje,
- Nie wie, co nas łączy,

I teraz absolutny hit, który mi sprzedał tuż w walentynki.

- Nie chce mieć rodziny. Nie chce mieć dzieci. 

Hahaha. No tak. Tylko mnie wcale nie jest, kurwa mać do śmiechu.

***

Pakujemy tę jego zdezelowaną walizkę, ciskam jego gaciami, wściekła jak jasna cholera, wmawiam sobie, że czuję na to zgodę. Że jedzie, niech jedzie, za moment go odwiozę na dworzec. Nie wiem co mnie podkusiło, nie wiem, co mnie napadło, ale wtem, zadaję mu jedno magiczne pytanie.

- Jasiek, kochasz mnie?

- Nie mogę powiedzieć, że Cię kocham Kinga. Wiesz, to by było na wyrost.

Aha.

***

Wino podobno najlepiej smakuje podawane w temperaturze pokojowej, ja uparcie twierdzę, że wolę zimne, takie wprost z lodówki. Przykładam sobie zimny kieliszek na przemian do prawego i lewego oka. Może to jakaś metoda? Może dzięki temu mi rano (w nocy?) nie spuchną? Nakrywam się kołdrą po same uszy, z kącików (zmrożonych) oczu spływa mi resztka tuszu do rzęs. Uderzam się pięścią w nogę. Kung-fu-panda. Ała. Boli. Noga, serce, dusza, wszystko mnie boli.

Zasypiam.

Jest druga, budzę się. Druga dziesięć, piętnaście, dwadzieścia, nie mogę zasnąć. Próbuję liczyć barany, po którymś z kolei zaczyna brakować mi imion. Za co, ja się pytam, za co?

Wstaję, przykręcam kaloryfer, uchylam okno, może zaraz pomoże.

Nie pomogło.

Niebieska poświata pada mi na twarz, spędzam noce w towarzystwie ciągle włączonego telewizora. Daje namiastkę poczucia bezpieczeństwa, przecież tam, po drugiej stronie szklanego ekranu jest jakieś życie. A moje ze mnie właśnie uchodzi. Brakuje mi tego podkurczenia nóg, i cichego wsunięcia się w czyjeś ramiona. Tak zwyczajnie, w środku nocy. Tej nocy.

Władam pilotem, skacząc bezwiednie po kolejnych kanałach, chrupię kabanosy, zapijam resztką wina. Kieliszek już pusty, stoik obok mnie, na podłodze, za nim płyn micelarny, ratunek na szczątki makijażu. Kojący – widnieje na butelce. Ale, że co? Płyn, czy kieliszek.

Ech, Kinga.

Uchylone okno wpuszcza do wnętrza mieszkania rytmiczny dźwięk - stukot czyichś obcasów. W nocy? Kobieta? Sama? Zerkam na zegarek, dochodzi dziesięć po piątej, zaraz, to ile ja już nie śpię? Miarowe uderzenia w płytę chodnika w końcu słabną na sile, a ja wstaję i przymykam okno. Ostatni obrazek, który zapamiętuję, to błyszcząca od deszczu i światła asfaltowa powierzchnia jezdni i chodnika. W kolejnych oknach powoli zapalają się światła i podnoszą rolety. 

Dzień dobrym, nowy dniu.

Zasnęłam.

***

Wstaję, myję zęby i postanawiam, że nauczę się tańczyć rumbę. Jeszcze tylko nie wiem, czy w rytmie square, czy lepiej tym cubana? Będę wywijać w tańcu miłości, czy tam namiętności, zwał jak zwał. Będę kusić i się wymykać, kusić i wymykać…

Halo, tu ziemia.

Na śniadanie zjadam puszkę makreli w pomidorach, bez chleba, bo nie kupiłam. Lecę na pocztę, odsyłam paczkę (po co mi w tej sytuacji kolejna seksowna bielizna?), wracam do domu, biorę pisak i odpowiadam sama sobie na pytanie, które zapisałam na dużej kartce, przyczepionej magnesem do lodówki.

Boisz się Kinga? – Zerkam na duży, widniejący tuż przede mną, pogrubiony napis.

Nie, już nie – dopisuję.

Jedyne czego teraz chcę, to chcę być sama. 

Sama, sama, sama…



Podoba Ci się? Będzie mi niezmiernie miło, jeśli zostawisz po sobie jakiś ślad. Możesz na przykład dać mi lajka. O tu: KLIK

Fot. Andrew Philips, źródło: www.unsplash.com


Podobne wpisy

0 komentarze