Cztery spojrzenia.



Monika.

Pamiętam tamten zapach kościoła. Intensywne ziołowe kadzidło, dość unikalne, mocne, wyraźne. Nawet teraz, w obecnym czasie, kiedy mijam dowolną świątynię czuję tamtą woń, która nieodłącznie kojarzy mi się z tym właśnie dniem.

Pamiętam tamten przeraźliwy chłód kościelnej posadzki, zbudowanej z bloków kamiennych i twardego drewna, z której z trudem mnie ściągali. Pamiętam tamten szloch mojej mamy i rytmiczne, mimowolne ruchy różnych części ciała ojca wywołane silnym wpływem nadmiernych emocji i stresu.

Pamiętam moją rozpacz, która rozdzierała mi serce. Mój płacz, przerodzony w ciche łkanie. Tłumiłam w sobie szereg emocji, które bezwolnie targały moim drobnym ciałem. 

Pamiętam tamto czarne auto, którym go przywieźli. Pamiętam ten dźwięk, to szurnięcie trumny o metalowe szyny i tą metalową zabudowę auta, na której ona stała. 

Zamykam oczy, wierzchem dłoni gładzę nagrobną płytę.

Darek… 

Jeśli kiedykolwiek myślałam, że będę tęsknić za Tobą mniej, to byłam w błędzie. Trzynaście lat później tęskni się wciąż tak samo. Wiesz, braciszku?

Mój mózg mimowolnie scala wspomnienia odnoszące się do tamtej sytuacji, angażując cały szereg moich zmysłów. Odtwarzam sytuacje z przeszłości. Stop klatki.

Czy tamte zdarzenia miały na mnie wpływ? Na obecne tu i teraz?

Darek… Co robić…? Pomóż, co robić…?

***

Marek.

Monika… moja żona. Ile to już lat razem? Jedenaście. Poznałem ją niecały rok po tym, jak straciła ukochanego brata. Darek, chłopie, dlaczego żeś to zrobił, pytam go wielokrotnie, stojąc nad granitowym pomnikiem. Prośba wypowiadana celem uzyskania odpowiedzi pozostaje głucha, bez echa.

Darek popełnił samobójstwo. Mój kolega, kompan zabaw, towarzysz ze szkolnej ławki. Mój kolega się zabił. Bolało.

---

Impreza u kumpla, niecały rok od jego śmierci. Monika siedzi w rogu pokoju, sama. Miesza słomką w drinku. Odpływa.

Moje myśli uciekają na nieznany mi dotąd tor. Wzbudza we mnie jakieś nowo odkryte emocje. Nasycam wzrok jej pięknem.

Czemu jej chcę… po co? Na co? Jakie wzbudza we mnie emocje? Jest taka… inna? Cicha?

Siedzi blisko wiatraka, który rozwiewa jej włosy. Ciekawe o czym myśli? Czy tak jak ja, trafia na momenty w których podobnie tęsknimy za Darkiem?

***

Monika.

(…) Her smile’s giving nothing away… Tak myślałam, że mój uśmiech niczego nie zdradza. Siedziałam w kącie pokoju, z głośników sączyły się dźwięki Bones of love, Lipnickiej i Portera. Organizator imprezy był mistrzem tworzenia klimatu na tyle, że będąc tam odpływałam niczym w egzotycznej podróży. Tak wiele rzeczy wciąż wydawało mi się dziwnych. Odległych. Niedostępnych. Nie dla mnie. Czarna sukienka, którą na sobie miałam wciąż uparcie demonstrowała moją noszoną w sercu żałobę. To już prawie rok, powoli wychodzę do ludzi… zaczynam żyć. Od nowa. Na nowo.

---

Tego dnia, na tamtej domowej imprezie poznałam Marka. Poznałam - jako mężczyznę - bo dotąd właściwie tylko zwyczajnie go kojarzyłam jako kumpla Darka. Ot tyle.

Lustrowałam go wzrokiem, oceniając jego stopień zainteresowania moją osobą. A później tę ocenę przekułam w ciekawość. A później on podszedł.

Co wtedy czułam? 

Że razem możemy wszystko. Że razem możemy odkryć cały świat.

***

Marek.

Tonący brzytwy się chwyta… Monika wzbudzała we mnie pozytywne emocje. Wielka miłość, wielkie szczęście? Raczej obustronna deska ratunkowa, którą się dla siebie staliśmy. Wspólna próba pójścia w tym samym kierunku, odrzucenia demonów z przeszłości, otrząśnięcia się, życia. Przekonanie, że razem łatwiej, bo przecież się rozumiemy. 

Pobraliśmy się po kilkunastu miesiącach od momentu zacieśnienia naszej znajomości. Później na świat przyszła nasza córka, Alunia. Cieszyłem się, ale chyba mnie to wszystko przerosło. Dziecko, nawał obowiązków, zacząłem uciekać  z domu. Jako kierowca zawodowy miałem ułatwioną sprawę. Z czasem jednak złapałem się na tym, że wolę się przespać w ciężarówce niż… wracać do domu.

Dlaczego wolałem samotność? Pomijając sytuacje, w  których jeździłem ze zmiennikiem, z reguły podróżowałem sam, a w zapisach umowy widniało, że mam zakaz zabierania przypadkowych ludzi… Przywykłem więc do tego życia w pojedynkę. 

A w domu?

Pretensje…

A przecież przyjeżdżam tylko na weekendy. Przecież też bywam zmęczony. Przecież też mam prawo być zły. A ona chce jakiejś pomocy, że dom, że zakupy, czy ja nie mogę mieć chwili wytchnienia? Przecież ona zasadniczo póki co siedzi w domu i nic nie robi, dlaczego więc wciąż ode mnie czegoś wymaga?

Przecież pracuję, wracam. Dobrze zarabiam.

Monika jednak stwierdza, że wróci do pracy. Bo musi.

Jak uważa. Niech idzie.

***

Monika.

Marek mimo posiadania stabilnej pracy nagle zapragnął być zawodowym kierowcą. Rzadko wracał do domu. Stał się nerwowy, porywczy. Zauważyłam, że ode mnie ucieka. Zaczęłam dostrzegać, że jest lekkoduchem, że obwinia mnie o wszystko. Jego oczekiwania były dla mnie niemożliwe do spełnienia. Któregoś dnia mi wykrzyczał, że jego matka żałuje, że się ze mną ożenił.

Sama zaczynałam żałować…

Rzadko bywał w domu. Jednak słowo rzadko nie wykluczało tego, że udało mi się doświadczyć epizodów pod tytułem ‘przemoc domowa’. Próbował zdominować mnie psychicznie. Fizycznie zresztą też. Nie, nie uderzył mnie nigdy. W zamian za to jednak było rzucanie krzesłami, awantury i wyzwiska. W jego oczach byłam nikim.

O powrocie do pracy zdecydowałam w momencie kiedy zachorowała moja mama. Diagnoza –rak. Albo zastępuję ją w jej obowiązkach, albo wszystko przepada. Marek uznał to za fanaberię. Jakby pomoc mamie miała być wyszukaną rzeczą, bez której mogę się zwyczajnie obejść. 

Moje zachowanie przybrało formę obojętności. Całokształt. Dzień, noc, życie, jedzenie, seks, było mi totalnie wszystko jedno. Nasza więź się ewidentnie rozluźniała. 

Ciągle słyszałam, że go zdradzam. Ciągle się broniłam, przed tymi absurdalnymi wówczas zarzutami. No bo ja? Zdradzam? 

Patrząc statystycznie to skok w bok jest najczęściej domeną mężczyzn. Patrząc statystycznie, to oni mają ku temu zjawisku większe skłonności. Patrząc statystycznie romanse często zawiązują się w miejscu pracy…

I w momencie, kiedy czułam się samotna, brzydka, gruba, nic nie warta, absolutnym, całkowitym przypadkiem poznałam Krystiana.

Co wtedy czułam? 

Że to początek końca dobrego  - bądź co bądź - małżeństwa.

***

Krystian.

Pobrałem swój numerek, stanąłem w kolejce, raz po raz zerkając na ekran monitora, na którym miała się ukazać informacja, że nadeszła moja kolej. Nie znosiłem urzędów. Nie znosiłem nadąsanych pracownic. Cierpliwość byłą jednak moją domeną, więc wśród tłumu innych interesantów wyróżniał mnie fakt, że jako jedyny nie wzdychałem raz po raz, dając wyraz swojemu niezadowoleniu. Stanowisko E, numer 57, pokazało się na cyfrowym monitorze, idę.

Olśnienie.

Za biurkiem siedzi młoda dziewczyna, która zmienia moją schematyczną wizję dotyczącą urzędniczek. Siedzi i nerwowo pociera palec wskazujący.

- Cholera - słyszę jak mówi pod nosem, uśmiecham się tylko, udając, że nie słyszę.

- Zapraszam - wskazuje dłonią na krzesło. W czym mogę panu pomóc?

- Może najpierw ja pomogę pani – zagaduję - coś się stało?- kieruję swój wzrok na jej ręce.

- Drzazga mi weszła w palec, nic ważnego, walczę z nią od rana.

- Proszę pokazać - wyrywa mi się, a ona gwałtownie cofa dłoń za siebie.

- Nie, ja się boję.

- Obiecuję, że nie będzie bolało.

- Ałaaa.

***

Monika.

- Dobrze, co my tu mamy? - zaczęłam zerkać na stos dokumentów, przewracając je bezwiednie, bo moją uwagę skupiał palący mnie, czerwony palec. Zupełnie nie wiem, skąd w nim ta drzazga. I skąd ten przypadkowy petent, który właśnie mi ją (!!!) wyjął.

Po chwili totalnego roztargnienia udaje mi się skupić uwagę, na sprawie z którą mój wybawca się do mnie zwracał.

- Brakuje kilku podpisów, o tu - wskazałam palcem. Będzie trzeba je dostarczyć. Kiedy najprędzej da pan radę?

- Choćby dziś – odpowiada on. Tylko nie wiem, czy zdążę, bo stanie w kolejce…

- Proszę podejść bez kolejki, jestem dziś do szesnastej. Do zobaczenia.

Przyszedł. Rozmawiamy, żartujemy, jest chemia. Ujmuje moją dłoń w swoją, zerka na mój palec, już lepiej? – pyta. Lepiej. Przejeżdża swoją dłonią wzdłuż wierzchu mojej, a mnie ściska w żołądku. 

- Proszę to jeszcze raz przejrzeć - podsuwa mi kilka dokumentów, pod którymi wyraźnie widzę, że się coś kryje. Tylko bardzo panią proszę, pani Moniko. Proszę to przejrzeć bardzo uważnie, dodaje, puszcza mi oko, i wychodzi.

Czuję, że się rumienię. Próbuję ukryć zażenowanie i płonące policzki przed koleżankami z biura.

Pistacjowe czekoladki. Trafił idealnie, uwielbiam. I liścik, mała, złożona w pół karteczka.

Szkoda, że nie było nam dane dłużej porozmawiać. Niezręcznie było mi prosić o pani numer telefonu, zważywszy na świadków przy sąsiednich biurkach, jednak jeśli by pani miała ochotę, na rozmowę, kawę, spacer, zostawiam swój numer. K.’

Cholera, przecież miał obrączkę.

Cholera, przecież ja też mam.

***

Joanna.

- Od kogo? - Zagaduję mojego męża. Jest nieco po dwudziestej drugiej, kiedy dwa piknięcia i jedna wibracja jego telefonu sygnalizują nadejście wiadomości. 

- Pewnie powiadomienie messengera - odpowiada mi zdawkowo. Przewraca się leniwie na drugi bok i sięga po telefon, leżący na nocnym stoliku. 

Odczytuje wiadomość, marszczy czoło, i szybko odkłada telefon. Widzę, że się lekko, nienaturalnie rozpromienia.

- Od kogo? - Ponawiam pytanie.

- Sieciowy - rzuca od niechcenia. Idziemy spać, dobranoc - gasi lampkę i odwraca się do mnie plecami.

Ciekawe…

***

Monika.

Waham się, leżę w wannie, głaszczę zaparowaną szybkę telefonu i się waham. Napisać. Nie napisać. Napisać… 

‘Ciekawe jakim cudem wpadł Pan na to, że uwielbiam wszystko co pistacjowe. Dziękuję, są pyszne. Ps. Tym sposobem ma Pan już mój numer telefonu. Dobranoc.’

Wyślij. Klik. Poszło.

Pewnie zaraz, odpisze…

Wychodzę z wanny, owijam się szlafrokiem, pędzę do salonu i zalegam na kanapie. Oglądam koncert, jest piątkowy wieczór, Marek właśnie zjechał z trasy. Jest jakiś inny niż zwykle. Jakiś spokojny, opanowany. Siedzi, skubie pled i tak dziwnie patrzy przed siebie. Zerkam na niego zza mokrych, nieco splątanych włosów. Raz po raz spoglądam na telefon, który trzymam obok siebie, szybką odwróconą do góry nogami. 

Pewnie zaraz odpisze…

Nie odpisał.

***

Krystian.

Napisała! Poczułem się jak mały chłopiec. Co za radość. Euforia. Adrenalina. Odpisałem jej dopiero nazajutrz, ubolewając nad tym faktem. Obecność Joanny mi uniemożliwiła natychmiastowy kontakt. 

Moja żona… Tak, mam żonę. Tak, nie powinienem.

Ale cóż poradzę…

Zaczynamy pisać z Moniką. Wysyłamy sobie mnóstwo sms-ów każdego dnia. Nasza relacja rozkwita. Tracę zdrowy rozsądek. A może go zyskuję? Może mam do czynienia z miłością mojego życia? Może taka kolej rzeczy? Zapraszam Monikę do siebie do domu. Joanna jest w pracy. 

Nie idziemy do łóżka. Bardziej jej decyzja, niż moja. Ja jej pragnę, pożądam jej całym sobą. Chyba oszalałem.

***

Monika.

Rozkwitam. Zaczynam czuć się jak kobieta. Pożądana, piękna, mądra. Każdą możliwą chwilę spędzam w towarzystwie Krystiana. Zdarza się, że bywam nawet u niego… u nich w domu, kiedy jego żona jest w pracy. Szaleństwo. Jesteśmy o krok od zdrady w pełnym tego słowa znaczeniu. 

W momencie kiedy prawie lądujemy w łóżku, żeby spełnić nasze ukryte marzenia, pragnienia, fantazje mój wzrok przyciąga kolaż zdjęć, znajdujący się w małej ramce, zawieszonej na ścianie. Przez chwilę zamieram, trwam w bezruchu. Po chwili wstaję i wychodzę, patrząc na ich zamknięte w kadrze, schowane za małym kawałkiem oprawionego szkła szczęście.

***

Marek.

Wracam do domu z trasy, Monika ogląda jakiś koncert, nie wiem, jakby jej to powiedzieć, nie wiem, jak do niej zagadać, nie wiem jak ugryźć temat. 

Chcę rozwodu. Nasze małżeństwo to fikcja. Nasze małżeństwo chyba od dawna nie istnieje. Jest tylko wytworem, obrazem który rozgościł się na dobre w naszej wyobraźni.

Zostawię żonę… córkę… Zyskam miano potwora. Darek by mi tego nie wybaczył. Zawsze mi powtarzał, stary zwiąż się z moją siostrą to taka fajna babka.

Pojadę na cmentarz. Niedługo to zrobię. Pogadam z nim… 

Pogadam…

***

Joanna.

Odkurzam dywan, wpadające przez balkonowe drzwi słońce załamuje światło na małym błyszczącym przedmiocie, leżącym tuż przy mojej stopie. 

Kolczyk… Nie mój… 

Jasna cholera…

Kiedy Krystian zasypia przechwycam jego telefon. Na pewno coś tam znajdę. Cała drżę. Trzęsącą się dłonią rozpracowuję kod zabezpieczający klawiaturę.

Monika? Kim jest Monika?

Był z nią w weekend w Wilczynie, nad jeziorem, na plaży. Nagrał ją, jak pluska się w wodzie. Oglądam nagrany filmik, który jej wysłał. Lubi, jak śmiesznie się ubiera i zabawnie łączy kolory. Zawsze dostrzega zagniotki na jej służbowej koszuli. Śmieje się, że ona tak szybko wychyla kieliszek i przegryza to cytryną. Kręci go jak kładzie dłonie na biodrach i elektryzująco porusza głową. Kiedy ją widzi traci zdrowy rozsądek i przestaje być sobą.

Mój mąż spotyka się z inną kobietą?

Nie, to niemożliwe.

Niemożliwe…

***

Krystian.

Wydało się… Joanna dodała dwa do dwóch, znalazła kolczyk Moniki, dorwała mój telefon jasna cholera, zagroziła, że do niej pójdzie, że się ze mną rozwiedzie, że nie zobaczę dzieci na oczy, rozkręciła się na dobre.

Nie chcę jej stracić. Jednak nie chcę… Lubię Monikę, lubię, stawiam (stawiałem?) na ekscytującą znajomość, dobry seks i chyba jednak tyle… Koniec tej maskarady. Koniec. Urywam kontakt. 

Mam rodzinę. Zresztą. Ona też ma.

***

Monika.

Ja cię kręcę, żona Krystiana naszła mnie w pracy, gotowa mnie zabić. Próbowałam ją jakoś uspokoić, przecież w swoim biurze nie jestem sama. Byłam o krok od najedzenia się wstydu, a przecież jestem na diecie. Udaje mi się z nią umówić po mojej pracy w pobliskiej kawiarni. 

Przepraszam ją. Przyznaję się (nie do wszystkiego) i obiecuję, że urwę kontakt z Krystianem. Koniec, stop, basta.

***

Monika.

Słowo stało się ciałem. Nasz romans ustał. Do czasu. W święta dostałam sms-a, Krystian wysłał mi życzenia. Odpisałam. Czuję, że znów miesza mi w głowie. I czuję, że znów się na to godzę.

Marek znów w trasie. Wkrótce wraca. Chyba muszę z nim pogadać. 

Wychodzę z domu, jadę na cmentarz.

Dziś jest ten dzień. Dziś jest trzynasta rocznica…

***

Krystian.

Nie wytrzymałem. Pisaliśmy w święta. Pisaliśmy przez całą sylwestrową noc. To jest silniejsze ode mnie i nie potrafię dookreślić tego żadnymi słowami.

Złamałem rękę, niefortunny upadek, kiedy byłem na nartach. Piszę Monice, że może wpadnie, że może mnie odwiedzi. Joanna wróci wieczorem. Godzi się, ale nie dziś. Dziś jedzie na cmentarz, dziś jest rocznica śmierci jej brata. 

Wpadnie jutro. Nie mogę się doczekać.

Wieczorem Joanna kładzie mi na kolanach małe buciki.

Piszę do Moniki. Odwołuję nasze spotkanie….

***

Joanna.

Zaparzam sobie herbatę, do garnka wkładam parówki, które pod wpływem ciepła po chwili wysuwają się z osłonek. Wróciłam z apteki obok mnie leży ciążowy test. 

Trzecie dziecko? Teraz?

No cóż. Teraz. Trzeci raz zostaniemy z Krystianem rodzicami.

***

Marek.

Idę cmentarną alejką, przenikający chłód każe mi stąd jak najszybciej uciekać. Przyspieszam kroku, zapalę świeczkę i będę się stąd zawijał.

Zbliżam się do miejsca spoczynku Darka, kiedy mim oczom ukazuje się znana, kremowa kurtka i melanżowy szalik w czerwonym kolorze.

- Monika? - Pytam, jakbym nie poznawał własnej żony?

***

Monika.

Patrzy na mnie tym swoim wzrokiem. Patrzy i nic nie mówi. Milczy, siada obok mnie.

- Monika… zaczyna po chwili. To co mówiłem rano…

Zatykam mu dłonią usta, wstaję i się oddalam. 

Kilka kroków dalej wołam tylko:

- Marek?

-Tak? - Obraca się w moją stronę.

- Zapałki - rzucam mu małe pudełko. Łap.

- Co dalej? – Pyta mnie znienacka.

- Czas pokaże… - odpowiadam i znikam za piętnastą cmentarną alejką.




Spodobał Ci się ten tekst? 
Znajdziesz mnie też na facebooku.      
O tu: KLIK

Fot - źródło: www.unsplash.com

Podobne wpisy

0 komentarze