Lekcja miłości.


źródło: www.picjumbo.com

- Jeszcze tamta. Nieee, nie ta. O ta, ta, tak. Tą mi podaj - Zadeklarowała. Przetarłeś ją trochę? No fajnie. O widzisz, jeszcze haczyk. No, pasuje. Teraz tak. Widzisz, teraz jest ładnie. 

Weronika stała na drabinie i mówiła chyba bardziej sama do siebie, niż do niego. Odchylała się lekko do tyłu i z tej perspektywy obserwowała efekty swojej pracy.

- A ten mikołaj? Też go chcesz? - Zapytał Jasiek stojąc tuż pod choinką i drabiną zarazem. 

Na jej trzecim stopniu mościła się Weronika i dyrygowała. Poddawał się tej dyrygenturze z uśmiechem. Stał, i otwierał kolejne pudełka z ozdobami. Ubrany w kraciaste spodnie od piżamy, wyglądał zabawnie. Ona miała takie same. Kupili je sobie wspólnie na poprzednie święta. Na wspólne ubieranie choinki. I jeszcze te jednakowe koszulki z napisem ‘jestem tylko twój’, ‘jestem tylko twoja’. 

Obracał w dłoniach małą szklaną postać, odzianą w czerwony kubraczek, i czapkę z białym pomponem. Mikołaj nosił ślady nadszarpnięcia zębem czasu, odznaczające się lekko już startą farbą i małymi zadrapaniami. Ciekawiło go, co ta bombka robi w tym pudełku, wśród innych białych i srebrnych. No przecież zupełnie tu nie pasuje.

- Daj. Chcę. No ostrożnie, uważaj - zasyczała. Chwyciła w dłonie mikołaja i powiesiła go na samym środku choinki. Gotowe. Zeszła z drabiny. 

- To co? Herbatka?

***

- Jasiek? - Wtuliła się w niego. Jasiek, ale choć na chwilę wpadniesz co? Przed kolacją. Wyrwiesz się na moment z domu? Mam dla Ciebie coś ekstra - Ekscytowała się, na samą myśl o prezencie, który dla niego szykuje.

- Werka... - zaczął nieporadnie, co wywołało w niej jakiś niepokój. Ja dziś właśnie poniekąd w tej sprawie.

- Jakiej sprawie? - Zapytała. Przecież byliśmy umówieni na ubieranie choinki, proste.

- Kochanie - szepnął po czym wstał i zaczął kręcić się po pokoju. 

- Jasiek!

Wyszedł na chwilę, sięgnął ręką do kieszeni kurtki, z której wyjął małe pudełeczko.
 
- To dla Ciebie Werka. Otwórz

Znów usiadł obok niej.  

- Na pewno ci się spodoba. 

W lekko już drżące dłonie wcisnął jej specjalnie dla niej, jak twierdził, starannie wybierany prezent.

- Ale jak dziś? Dziś prezent? Dziś jest dopiero siedemnasty. Jasiek, o co tu chodzi? - wyraźnie posmutniała.

- Wiem, Kochanie. Ale mnie już teraz nie będzie, dlatego prezent postanowiłem dać ci dziś - przytulił się do niej.

- Jak to cię nie będzie? - Odsunęła się.

- Wyjeżdżamy jutro z Natką, Romanem i tą jego nową Aśką w góry.

- Natką? - Osłupiała.

- No z Natalią. Czepiasz się. Bądź wyrozumiała. Nie wiedziałem, co Natalia knuje z Romanem. Znaleźli jakiś domek w górach, szybka rezerwacja, poszło. Jedziemy na łącznie osiem dni. Czemu ty się smucisz, przecież będę dzwonił. Werka…

Wstała. Ze starej, drewnianej szafy wyjęła zapakowane w szary papier, dwa kartony. W jednym mieścił się nowy laptop z siedemnasto calowym ekranem. W drugim, skórzana torba do niego.

- Werka, nie mogę tego przyjąć. Za bardzo się wykosztowałaś.

- Wiesz co Jasiek. Już nic lepiej nie mów. Są takie chwile, że w życiu czasem kończy się coś więcej. Coś więcej, niż tylko pieniądze na plastikowej karcie. A ten debet. Wiesz co? To, to akurat przeżyję. 

Wstała i pośpiesznym krokiem udała się do łazienki.

***

Co ja mogłem poradzić na to, że Natalia tak poza mną to wszystko sobie zaplanowała. Roman jakoś częściej do nas ostatnio wpadał, mówili, że szykują niespodziankę, ale że wyjazd? Tego się nie spodziewałem. Zasadniczo, to nawet się cieszę, uwielbiam jeździć na nartach. Natalia nie, Roman też nie, ale podobno ta jego nowa Aśka jeździ. Niby nie na nartach, na desce, ale będę miał kompana na stoku. Przykro mi, że Werka tak zareagowała. Nawet się normalnie nie pożegnaliśmy. Zamknęła się w tej łazience i nie chciała wyjść. Musiałem jechać. Natalia kończyła pracę o 18, czekało nas jeszcze pakowanie. Powinna zrozumieć. Spotykamy się już prawie dwa lata, przecież wie, że jestem w związku. Zresztą, sama mówiła, że w święta pojedzie do ciotki Marty i kuzynostwa, więc jestem spokojny, nie będzie sama. To tylko kilka dni, zleci. I znów się przecież spotkamy. Laptop jest boski, jestem zachwycony. Jak ona to robi, że potrafi spełniać moje marzenia?

***

Nienawidzę go. Zamknęłam się w łazience i nie odzywałam do niego słowem. Stał pod tymi drzwiami, pukał w nie z tym swoim ‘Werka otwórz’. Otwórz? Baranie. Ja się na ciebie otworzyłam już jak nikt nigdy. Chciałam, żeby wyszedł. Żeby dał mi już wreszcie święty spokój. Nie widziałam już dalszej możliwości rozmowy. Jak usłyszałam, że zamykają się za nim drzwi, powoli wyszłam z łazienki i przekręciłam zamek. Opadałam z sił, a czekał mnie jeszcze raport do dokończenia. Jak tego nie zrobię, Laura mnie zabije. Punkt dziesiąta chce go jutro mieć na biurku. Moja szefowa jest despotyczna. Kiedyś uczyła w szkole, ma zadatki dyktatorskie. Jest ode mnie starsza o całe piętnaście lat. Ciekawe jaka jest w domu? Często opowiada o rodzinie, w każdym słowie słychać wówczas tyle ciepła. Dziwne. Ochłonęłam, nalałam sobie odrobinę wina, odpisałam Jaśkowi na smsa. Na co się właściwie złoszczę? Przecież wikłając się w to wiedziałam. Wiedziałam, że jest w wieloletnim związku. Na szyi przewieszam złoty łańcuszek, z małą czterolistną koniczynką. Jest piękny. Chociaż tyle. W końcu wybrał go specjalnie dla mnie.

***

- Widział ktoś Weronikę?-  Laura zawrzała.

- Jeszcze jej nie ma - Jolka odrzekła ze spokojem. Myślałam nawet, że ma dziś urlop.

- Nie no. Ja ją zabiję - Laura trzasnęła szklanymi drzwiami, zostawiając za sobą wszechobecną atmosferę grozy.

***

Zaspałam. Mówiłam odrobinę wina? Żartowałam. To była raczej cała lawina. Teczka, papiery, gdzie ten notes? Dobra, mam. Włączam drukarkę, na szybko puszczam ten raport, rozlewam kawę, no nie jeszcze tego brakowało. Pośpiesznie wycieram stół chusteczkami, wciągam dżinsy, przytrzymuję telefon między uchem a ramieniem i dzwonię po taksówkę, może lepiej jak nie będę dziś prowadzić. Jest jakaś wiadomość od Jaśka, nie teraz chłopaku, później odpowiem. Tak, Wesoła 13, powtarzam dyspozytorce, taki paradoks, mieszkam na ulicy Wesołej, choć mnie ostatnio w ogóle nie jest do śmiechu. Maluję jeszcze na szybko rzęsy, zdążę nim taksówkarz przebrnie przez miejskie korki. Zerkam w lusterko, mieszam w tym tuszu, jak baba jaga w kotle, do torebki pospiesznie wrzucam jeszcze jedną torbę, taka dużą, zakupową, wypadnie mi jakoś znienacka jak będziemy wychodzić z biura. Wszyscy teraz zalatani, bo święta, i ten jeden przeklęty świąteczny temat. No to się pobawimy. Taka gra. Oni żyją tym naprawdę, to ja chociaż sobie poudaję.

***

Siedzę w tym biurze i czekam na nią, normalnie ją zatłukę żywcem. Jest 10:20, czekam na raport, jak na szpilkach, cała poirytowana i myślę sobie, że normalnie nie ręczę… A potem ona wpada, zziajana, potargana jakaś i niby się uśmiecha i coś mi tłumaczy a ja widzę, że jest jakaś smutna. Ganię siebie w myślach, nie jestem dobrą wróżką, spełniającą marzenia, jestem szefową. Otwieram usta, żeby powiedzieć co myślę a ona obok raportu kładzie jakiś karton. Otwiera go, pokazuje mi filcowe, czerwone renifery, połączone cienką nitką, światełka w kształcie gwiazdek, trochę świerkowych gałązek i nie czekając na moje pytanie mówi mi, że pomyślała, że w imię tej ciepłej, przedświątecznej atmosfery, udekorujemy biuro. Rozkręca się i opowiada, że nie może się doczekać samych świąt, więc tu stworzymy taką namiastkę. Grzebie w torebce, na podłogę upada jej duża, płócienna torba z napisem ‘dzisiaj będzie dobry dzień’, podnosi ją i dalej opowiada. Że ją zabrała, bo ma tyle na głowie, musi jechać na zakupy, pomaga przygotować wigilijną kolację, musi kupić prezenty dla dzieciaków siostry, wymienia mi, że kupiła już zestaw Star Wars, My Little Pony, Magnetyczną układankę, i że cała reszta przed nią. Może więc intuicja mnie zawodzi, trochę wygląda jakby płakała, ale może po prostu ma alergię. Zresztą spędziła wczoraj całe popołudnie w centrum handlowym, te sztuczne światła też robią swoje. Daruję jej ten raport, i odsyłam ją do swoich obowiązków. Jak wychodzi, zauważam, że wraz z dużą torbą z torebki wypadła jej mała karteczka. Lista zakupów, a to ciekawe…

***

Zastanawiam się dlaczego wybrałam marketing i zarządzanie. Zdecydowanie powinnam się była wybrać do szkoły aktorskiej. Cudownie odegrałam swoją scenę, jestem pewna, że wszyscy mi uwierzyli. Nawet wpadłam na to, żeby przewertować portale z zabawkami i wymyślić sobie, co jest teraz na czasie. Kurcze, chyba jestem genialna. Laura mnie nie zabiła, dziwne. Nawet nie drążyła tematu. To pewnie te renifery. Fajne były, zabawne. Ożywiliśmy te smutne ściany z lamperią. Dzień w pracy dobiegł końca, poleciałam więc do marketu, przed wejściem zaczęłam szukać swojej małej listy zakupów, gdzie jest do cholery ta kartka? Nie ma, przepadła, pewnie jak zwykle nie zabrałam jej nawet z domu. Dobra, nieważne, dużo tam przecież nie było. Biorę czerwony koszyk i wrzucam kolejno mrożony filet z mintaja, kapustę z grochem w słoiku, czerwony barszczyk Winiary, uszka z grzybami, kawałek makowca. Wszystko w ilości odpowiedniej dla jednej osoby. Nie wiem czy coś tam na tej kartce jeszcze było? Nie ważne, wystarczy. Idę w stronę kasy i gdzieś między regałami przypomina mi się, jak kiedyś wyszłam ze sklepu z koszykiem i szłam z nim przez pół miasta. Zaczynam się śmiać sama do siebie, wezmą mnie za wariatkę. W kolejce przepuszczam dziewczynę, bo stoi tylko z tamponami, chyba się śpieszy, a co tam, będę wyrozumiała. Wracam do domu, kurz leży, to i ja poleżę myślę, i zasypiam. Budzę się, Jasiek już powinien chyba dojechać, zerkam na telefon, ale milczy. Nic cisza. No cóż. Może przed burzą. 

***

Jutro wigilia. Miałem dać znać Werce jak dojedziemy, ale przepadłem z Aśką na stoku. Poszaleliśmy, później uznałem, że jest już późno, więc może śpi, co ją będę budził. Odezwę się nazajutrz. Natka o dziwo nie protestowała, że narty mnie tak pochłaniają. Spędzała wspólny czas z Romanem. Czasem tak sobie myślę, że fajną mam tą moją dziewczynę, po co mi ten cały romans. Ale później odganiam te myśli. Werka jest wyjątkowa, Nie potrafię z niej zrezygnować. Wracam z białego szaleństwa do pensjonatu, włączam laptopa, widzę, że Natka dodała nowe zdjęcie, chwali się nowym prezentem ode mnie. Złoty łańcuszek z czterolistną koniczynką. Dopadają mnie trochę wyrzuty sumienia, że kupiłem im obu to samo. Ale przecież do diabła się nie dowiedzą, po co się tym zamartwiać w sumie. Natka dostała prezent wcześniej, bo znalazła pudełko w mojej kurtce. Dobrze, że tylko jedno. Na szczęście.

***

Nie potrzebnie weszłam na profil Natalii. Nie wiem co mnie podkusiło. To już zresztą nieważne. Zrywam z szyi ten pieprzony łańcuszek. Jak mógł - myślę, choć w tym momencie wszystko mi jedno. Wylewam morze łez w poduszkę. Nim zasnę nastawiam jeszcze pośpiesznie budzik. Nie chciałabym znów zaspać. Chociaż… Czy ja już mówiłam? Że wszystko mi jedno?

***

Z kartki którą znalazłam dowiaduję się, tak nieco pokątnie, że Weronika spędzi święta sama. Choć na moje pytanie, czy na pewno wyjeżdża odpowiada, że tak, że o trzynastej wsiada w auto i wyrusza. Nie wiem co mnie to interesuje, nie wiem czemu nie daje mi to spokoju, ale ja… ale ja to sprawdzę.

***

Laura zrobiła się jakaś dociekliwa. Niech mi wszyscy dadzą już spokój. Czym mam się chwalić? Że spędzę samotnie wigilię i święta? Wracam z pracy, po drodze zaczepia mnie jakiś wolontariusz i wciska świecę na wigilijne dzieło pomocy dzieciom. Kupiłam.

***

Dziś wigilia. Wracam ze stoku i zastaję Natkę i Romana, którzy się całują. Cały się trzęsę. Szybko chwytam za telefon, chcę zadzwonić do Werki. Wyskakuje mi jakieś googlowskie powiadomienie. Karolina Marczak? Znam Karolinę, głównie z opowiadań Werki, ale co to robi na moim telefonie? Wiem! Ostatnio Werce padła bateria, i pamiętam, że chciała wysłać maila z mojego telefonu. Do Karoliny właśnie. Jakaś pilna sprawa. I chyba nie wylogowała się ze swojej poczty. Czytam i zamieram. Werka nie jedzie do żadnej ciotki Marty. Do żadnego kuzynostwa. Święta spędza sama. Karolina wysyła jej moc uścisków z deszczowej Walii, i życzy wszystkiego dobrego. Miałem jeszcze zrobić Natce awanturę ale niech ich szlak… Wsiadam w auto, która godzina? Trzynasta… Droga zajmie mi jakieś maks cztery godziny. Dobra góra pięć. Zdążę…

***

Krzątam się po domu, kiedy ktoś puka do drzwi. Na stole płonie ta świeca, wigilijnego dzieła pomocy dzieciom, a mnie płoną policzki, od łez. Solą z nich mogłabym świetnie przyprawić mintaja, którego rozmrażam. Tę tak bardzo mało wigilijną rybę. Ustawiam sobie jeden talerz, komplet sztućców, lampkę do wina. Wesołych świąt Weronika, myślę sobie. Drzwi nie otwieram, pewnie kolędnicy, nie mam nastroju. Ale ono nie ustaje. Dobra, idę. Trochę mnie zatyka, bo w drzwiach stoi Laura. Gestem dłoni zapraszam ją do środka a ona każe mi się ubierać. Mówi coś o jakiejś wigilii, i że czekają i że mam nie dyskutować. Trochę to do mnie nie dociera, trochę słyszę jak przez mgłę, trochę protestuję. Otwiera moją starą, drewnianą szafę, pyta - wskazując na kilka sukienek, no która? Jest mi niezręcznie, pakować się w święta do obcego domu, ale już chyba nie mam wyjścia. Ulegam. Coś w międzyczasie wspominam o braku prezentów dla jej dzieciaków a ona wtedy żartuje - a Star Wars i Little Pony? Uśmiecham się, prawie gotowa wracam z korytarza jeszcze na chwilę, z szuflady wyjmuję kolorowe koperty, w które pakuję pieniądze, który nastolatek się z nich nie ucieszy, chociaż tyle. W pośpiechu trącam łokciem choinkę, zrzucam z niej nieopatrznie bombkę mikołaja. Patrzę na podłogę, jest cały, nie zbił się dzięki Bogu. To moja jedyna pamiątka. Od mamy. Zbiegamy po schodach, wsiadamy do auta, Laura ciągle mną dyryguje. Zapnij pasy, nie płacz już. No tak, mówiłam już przecież. Nauczycielka. Gdzieś w połowie drogi spostrzegam się, że zapomniałam telefonu. Zresztą, na co mi on. Niepotrzebny.

***

Nie zważam na ograniczenia prędkości, ani fotoradary. Warunki pogodowe są dobre, dzwoniłem do Werki, ale nie odbiera. Co jest do cholery, odbierz Weronika, mówię sam do siebie, ale nie działa. Nie pomaga. Parkuję pośpiesznie pod jej blokiem, widzę, że w oknach panuje całkowita ciemność. Może jednak ciotka Marta? Podbiegam do domofonu, dzwonię, nie odbiera. Zaraz, przecież mam klucze. Wbiegam na górę, denerwuję się, otwieram, może coś się stało. Wyobraźnie podpowiada mi najgorsze scenariusze. W mieszkaniu jest pusto. Na stole mruga telefon Werki, sygnalizując nieodebrane połączenia. Opadam na sofę, zasypiam. 

***

Wracam do domu i ze zdziwieniem odkrywam, że nie zamknęłam drzwi. I nie zgasiłam lampki. Jak to? Zrzucam buty, niechlujnie odkładam płaszcz, wchodzę do salonu i własnym oczom nie wierzę. Jasiek? Co on tu robi. Biorę koc i go przykrywam, choć wywaliłabym go chętnie na zbity pysk. Ale zaraz, chwila. W końcu dziś jest wigilia…

***

Żegnałyśmy się, stojąc w długim, wąskim korytarzu.

- Laura, długo byłaś nauczycielką? - Zapytałam ją i dostrzegłam w jej oczach zdziwienie. Ale po chwili się rozkręciła.

- Kilka lat - zaczęła. Kochałam moich uczniów, uwielbiałam prowadzić z nimi lekcje. Byłam ostra przyznaję, ale chyba mnie lubili, mimo wszystko. Wiesz, jak wyjątkowy jest zapach klasy? Jak pachną książki, czy świeżo malowana szkolna aula. To są zapachy niezapomniane. Lubiłam to, kochałam. A potem przyszły redukcje. Ale zaraz, czemu ty właściwie o to pytasz?

- Bo dziś przeprowadziłaś swoją najlepszą lekcję, Laura. Lekcję miłości. 

***

Rozejrzyjcie się proszę. Może wokół Was też jest Ktoś, kto 'tak ładnie' potrafi udawać.

 
Spodobał Ci się ten tekst? 

Znajdziesz mnie też na facebooku. 

O tu: KLIK 

Podobne wpisy

0 komentarze