'Dom Chłopa', czyli o pracy w handlu na wesoło. Część 1 - Wielkie otwarcie.



źródło: www.wykop.pl

- Aaaandrzejjj… Jolanta zawrzała. Andrzej, gdzie żeś polazł? Odpowiedziała jej głucha cisza. Gdzie ta cholera łazi, pomyślała Jolanta klnąc pod nosem i poprawiając rękawy koszuli.  

Sprawdzanie guzików miała w codziennym zwyczaju. Z natury była niezdarna, więc zdarzało jej się je zapiąć na opak.
Potrząsnęła włosami, sprawdziła czy jej szpilki mają się lepiej niż te z reklamy mentosa, która źle jej się kojarzyła. Otwarcie ‘Domu Chłopa’ już jutro, a mentosów nie ma. To znaczy są, ale dostawa jakaś niekompletna, uszkodzone opakowania, i źle ułożone kolorami w środku. Jolanta chciała, żeby żółte były na początku, pomarańczowe w środku, różowe na końcu. A jak się okazało były wymieszane. To przecież skrajnie niedopuszczalne. Należy złożyć zażalenie. 

- Nie ma Andrzeja, poszukam Mariana, pomyślała. Niech składa skargę.

***

Marian Kalendarz, kronikarz księgi skarg i zażaleń w Domu Chłopa, z wykształcenia psycholog z zamiłowania mitoman i bajkopisarz, siedział nieporadnie układając teczki na swoim biurku. Mimo nazwiska nie miał on pamięci do dat. Właściwie wiele kwestii puszczał w niepamięć, albo ku. Niej.

-Marian, Jolanta Akapulko wpadła zdyszana. Marian, co z tymi mentosami? Ułożą je kolorystycznie? Od prawej do lewej, od lewej do prawej, środek…?

- Szefowa widziała Andrzeja? Zagadnął Marian, przerywając jej.

- Szukam go właśnie. A co?

- Szefowa usiądzie i szefowa zapomni o mentosach. Marian, który z pamięcią był na bakier umiejętnie potrafił odwracać uwagę. Szefowa wie, kto wypisał i poszedł wieszać we wsi plakaty? Szefowa wie? Marian emocjonował się. Szefowa nie da wiary. Andżela von Flauszman. Szefowa, jak Andrzej się dowiedział, wsiadł na rower i pojechał. Szefowa siądzie i się nie denerwuje, wyszczerzył zęby w  uśmiechu.

***

Andżela von Flauszman, przyjęta do Domu Chłopa w drugiej turze rekrutacji, była osobą wyjątkowo złośliwą. Serce miała tylko do psów, których była ogromną miłośniczką. W jej mniemaniu. Ludzi nie lubiła, poza małymi wyjątkami. Była mistrzynią poplątanych metafor i niedomówień. Na ochotnika zgłosiła się do wypełnienia plakatów informujących o wielkim otwarciu pawilonu handlowego Dom Chłopa oraz do rozwieszenia ich po wsi. 

Zaskoczyła tym wszystkim, jednakże jako posiadaczka niezwykle estetycznego charakteru pisma została oddelegowana. Słynąca ze swej złośliwości, na każdym napisała CHUJOWY TOWAR W DOBREJ CENIE, i przemieszczając się swoim polonezem FSO ( zwanym przez nią czule poldżrem ), w towarzystwie swojego męża Grzesia Grzegorza GL oblizując usta przyklejała je na słupach.

***

Andrzej pedałował co sił nogach, łapiąc wiatr w policzki. W koszuli zapiętej na ostatni guzik i mokasynach z krokodylej skóry, czarnym mazakiem skreślał na każdym plakacie słowo CHUJOWY zastępując je słowem ZAGRANICZNY i dopisując ‘ zapraszamy jusz jótro’. Szary papier na którym została wystosowana reklama dotarł w ilości ograniczonej, stąd wymiana plakatów na nowe była po prostu nie możliwa. 

- Zwolnię ją, pomyślał Andrzej. Głupia baba. Niech no tylko się skończy się okres próbny…

***

- Sąsiadka słyszała? Kisielowa, mówiła szybko ledwo łapiąc oddech.

 We wsi Chwalipiętki otwarcie pawilonu jakim był Dom Chłopa było wielkim wydarzeniem. Po erze małych sklepików, oni mieszkańcy mieli mieć prawdziwy supermarket. 

- Sąsiadka, wie, ma być nawet pastor.

- Co pani powie. Sołtysowa pokręciła głową. Takie buty, no popatrz pani. Garsonkę żem już naszykowała, sąsiadka też ma? Z Nadarzyna? No popatrz pani, nie pomyślałam. Ofuknęła siebie w myślach. Co ją to interesuje, no przecież nie zazdrości.

- Pani sołtysowa, pani mi zajmie kolejkę jutro. Jakby co. Pokazała szparę między zębami. Ściemnia się, obrządek trza zrobić, do jutra.

- Bywajcie sąsiadko.

***

Andrzej wracając złapał gumę w swoim czarnym składaku. Przeklinał wracając do swojej izby. Zadzwonił z budki, że do pawilonu już nie zajedzie. Schylając się po żeton, który mu upadł, doświadczył pęknięcia spodni w kroku. Tego było dla Andrzeja zbyt wiele.

- Chomikowski z tej strony, przedstawił się. Gorzej się poczułem, plakaty poprawione, zakomunikował nie wdając się w szczegóły. Pora… dzisz sobie już powiedział sam do siebie, gdyż żeton obejmował krótką chwilę rozmowy a czas dobiegł końca.

Jolanta odebrała telefon od Andrzeja i szczerze powiedziawszy odetchnęła. Był jej prawą ręką, lubiła go, znali się z poprzedniej pracy, ale lubiła czuć się ważna i mieć nad wszystkim kontrolę. Zwołała ostatnie zebranie pracowników przed jutrzejszym otwarciem i upewniwszy się, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik udała się za zasłużony odpoczynek.

***

Wielkie otwarcie Domu Chłopa przewidziano na niedzielę, na 10:30 czyli trzydzieści minut po zakończeniu porannej mszy. Otwarcia pawilonów w innych miejscowościach się sprawdziły, więc nie było powodów do jakichkolwiek zmian. 

- Pilnujcie się, apelowała Jolanta, tuż przed zdjęciem kłódek na drzwiach. Uśmiechajcie się i bądźcie pomocni. Chodzicie za klientami krok w krok. Powodzenia, poprawiła guziki dając tym samym znak – zaczynamy.

***

- Dobry dzień, Marika Zwierzakowa, Czeszka z pochodzenia przywitała śpiewnie przekraczającą próg sklepu klientkę. Ta odpowiedziała jej milczeniem. Marika posmutniała, miała dobre serce, była lekkoduchem, wierzyła, że spełni ludzkie marzenia. Spuściła głowę w dół i obserwując każdy ruch klientki, postanowiła nie spuszczać z niej oka.

Marysia Pętelka, dekorantka Domu Chłopa, wieszając ostatnie rolki papieru toaletowego na wystawowych manekinach, mocując je ( pomysłowo ) za pomocą sznurka od snopowiązałki zagadnęła Marikę, kiedy ta ją mijała. Marika pożaliła jej się, że zagaduje przechadzającą się panią, na co tamta odpowiada wymownym milczeniem.

- Może głucha, Marysia wydęła usta, tworząc dzióbek.

Marika uznała to za przytyk i wolnym krokiem oddaliła się. Szurała stopami po zielonych płytkach, najpierw tułów, potem nogi.

- Pani w czymś pomóc? Nie poddawała się będąc wciąż cieniem owej klientki. Czego pani poszukuje? Jakie są pani oczekiwania? Coś wskazać? 

Nic. Nadal cisza.

***

Krystyna Cosik, kobieta niemal czterdziestoletnia, matka dwójki dzieci, posiadaczka niezwykle donośnego głosu. Na pracy w handlu zjadła zęby, to też na co dzień stosowała protezę. I krem ‘korega’.

- Proponuję gazetkę za złotówkę, zagadnęła klientkę.

- Z czym? Zapytała zdezorientowana sołtysowa.

- Z niczym.

- Słucham? Oburzyła się.

- No z niczym.

- Z przełożonym, poproszę.

Jolanta Akapulko podeszła pewnym krokiem, z uśmiechem, pytając wesoło o powód wezwania.

- Pani pracownica, proponuje mi gazetkę za złotówkę. Ja się jej pytam, z czym a ona do mnie, że z niczym.

Sołtysowa nabierała całej gamy kolorów, od różu, po burgund, kończąc na kolorze denaturatu, który zresztą można było nabyć w sekcji chemicznej.

- Jakie z niczym? Krystyna Cosik uśmiechnęła się. Szefowa, ja jej mówiłam, ZE ZNICZEM. ZE –ZNI-CZEM, pani sołtysowa, ZNI-CZEM, powtórzyła. 

Kolory opadły. Jak liście na cmentarzach.

- A poza tym, dodała sołtysowa. Podobno miał być pastor?

- Pastor? Jolanta oburzyła się. No wie pani. Pastuch. Elektryczny pastuch, na dziale alkoholi. To się zgodzę. Ale, że pastor?

- A idź, pani w cholerę, sołtysowa zawinęła się na pięcie. Już ona sąsiadce pokaże. Głupka z niej, sołtysowej nikt robił nie będzie.

***

- Nie przyjmę tego, Damian Łotwa, pochodzący z Estonii, był uparty. Nie przyjmę, na papierze mam trzydzieści. 

- Jest trzysta, oznajmił kierowca firmy ‘drożdżaki’, która dostarczać miała pyzy.

-  Jakie, trzysta, żadne trzysta. Nie zgadzam się, wymachiwał plikiem dokumentów Damian. Trzydzieści biorę i spadaj pan.

Dostawca pyz przewracał oczami. Tuż obok niego stał inny z magazynierów Robert, chichocząc i naśmiewając się z kierowcy, pokazując zeza. Kierowca, mając oczy dookoła głowy, w postaci dwóch par okularów, jednej na nosie, drugiej z tyłu głowy, zauważył kpiący stosunek Roberta do jego osoby.

- Pana godność? Zagadał kierowca, nie ukrywając zdenerwowania.

Robert, wiejski Casanova, wiedział, że nie do końca dobrze się prowadził, ale żeby zaraz godność jego poruszać. Pominął więc to pytanie milczeniem.

- Jak się pan do cholery nazywasz? Kierowca był nieugięty.

- Łobełt.

- Jak?

- Łobełt.

- Jaaaaak?????

- Łobełt, kułwa.

- Dziękuję.

- Płoszę bałdzo.

Nie wystarczająca sprawność ruchowa języka, sprawiała, że Robert, miał kłopot z wymawianiem literki ‘r’. Kierowcy zrobiło się go żal i tym samym odpuścił składanie skargi, na nieznośnego pracownika pawilonu. Dostawy jednak nie odpuszczał. A Damian Łotwa szukał przyczyny.

***

Mirka Lament, przyczyna całego zamieszania pomiędzy kierowcą a Damianem cicho łkała w kąciku. Była dziewczyną skromną, cichą i grzeczną, nader emocjonalną. Dowiedziawszy się co się stało, wzięła paczkę chusteczek i postanowiła się schować.

Jolanta Akapulko, właścicielka sklepu, ślązaczka, kazała zamówić Mirce przedwczoraj pyzy.

- Mirka, zamów ‘czysta pampuchy’. Według listy. Pampuchy czyli pyzy, czysta, czyli bez nadzienia. Sztuk trzydzieści. Jak lista mówiła.

- Trzysta pampuchy, zaszczebiotała Mirka radośnie do słuchawki zamawiając pyzy na polecenie szefowej.

Jolanta już wiedziała, co będzie u niej na obiad przez najbliższy miesiąc.

Pampuchy. 

A czysta na zapitkę,

Bo na trzeźwo tego nie zniesie.

***

Marika Zwierzakowa uparcie chodziła za swoją klientką. Ta jednak nie wykazywała nadal chęci nawiązania kontaktu. Między regałami Marika natknęła się na Andżelę von Flauszman.

Andżela uzupełniała brakujące na regałach ceny. Jako osoba złośliwa, ołówkiem kreśliła już te gotowe. I tak chipsy były cipsami, tzatziki – tatickami, a tusz do rzęs – turzem.

- Andżela, zachlipała Marika. Chciałam być miła, pomocna, uczynna, mówiła ze znanym tylko sobie zaśpiewem. Ta kobieta wciąż milczy!

Andżela, będąc babką konkretną postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Tym samym chcąc ulżyć koleżance podeszła do obmawianej kobiety.

- Czemu pani do cholery tak milczy, donośnym głosem zapytała Andżela, chwytając kobietę za przedramię.

- Ja? Obruszyła się kobieta.

- Ja to proszę pani, jestem CICHĄ KLIENTKĄ.

* Wszystkie powyżej przytoczone sytuacje się tworem mojej wyobraźni i nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. 
Wszelka zbieżność nazwisk, nazw i sytuacji jest zupełnie przypadkowa.

 Dajcie znać, czy Wam się podoba, i czy chcecie ciągu dalszego.



Spodobał Ci się ten tekst?
Znajdziesz mnie też na facebooku. O tu: KLIK

Podobne wpisy

0 komentarze