Źle pojęta miłość.


źródło: www.jestrudo.pl

Jeden schemat, parówka, sztuk dwie, w osłonkach, srebrny garnek z wodą do połowy, w sumie satynowy, z wodą, która nie powinna się zagotować, choć temperatura nie raz doprowadzona do wrzenia. Albo jajecznica. Czy serek wiejski, produkowany w mieście średniej wielkości. Seks rzadszy niż wigilia, dwie ładowarki na nocnym stoliku. Plastikowe joy love peace believe christmas na parapecie w środku maja. Wodecki, który tak bardzo wierzy w nas, nawet jeśli źle nam wróżą. I kotlety. Kotlety koniecznie.

Wyszepczesz mi do ucha, że pocałunek jest językiem miłości, więc ja Ci zacznę opowiadać. O sobie, o Tobie, o nas. Położę głowę, poduszki dwie duże, jedna mała, poprawisz je, żeby mi było wygodnie, jest przecież, tylko raz nie było, i wtedy ten skurcz łydki, choć twierdzisz, że udawany. A ja jestem szczera. Szczera do bólu. Łydki. Wpleciesz palce w moje włosy i usłyszę, że pachną poziomkami. Wyszepczesz z tylko Tobie znanym akcentem, że mam boskie ciało. Kościelna ławka przypomni mi o tym, choć tam padło ciało Chrystusa, a nie boskie. Uśmiechnę się. Wdech. Wydech.

Kilkanaście zbitych desek w kolorze gorzkiej czekolady, stromy dach, dwa równe rzędy ławek, po lewej droga krzyżowa na równo ułożonych obrazach, rozglądam się i czuję ten specyficzny zapach kadzideł. Przenikający chłód, mimo słońca, z lakierowanej ławki, która z lakierem od dawna nie ma nic wspólnego. Jeden wystający gwóźdź. Trochę zardzewiały. Myślałam trochę o nim, no o tym gwoździu, i jego genezie, analizowałam dlaczego wystaje. I o ciele, jeszcze myślałam o ciele. I powiem Ci, że nie takie boskie. Bo grawitacja. Ale językiem miłości dalej opowiem Ci o NASA, w sumie odejmę A, i dodam le bo zawsze jest jakieś ale. No jak ten pokój dwieście osiemnaście. O pokój na świecie też proszono, i o znak pokoju, a ja wiesz, ja chcę tylko spokoju.

Carte d’or bakaliowe, w dwóch różnych szklankach do łiski, jedna okrągła, druga kwadratowa, przejadę językiem po ustach, przygryzę wargę, przymrużę oczy. Wystarczy. Dotkniesz mojej ręki wypukłą częścią zimnej łyżeczki, i lekko poruszę ramionami, uśmiechnę się, tsssyt, parzy, czy tam ziębi, ciepłe z zimnym, jak ten kubek, z którego będę piła, zakrywając sobie jedno oko. Gładki, rozszerzany ku górze, jakaś góra się między nami buduje, jak ta góra zmywania, z którą walczyłam na raty, aż zniknęła, więc niech topnieją lody, te z bitą śmietaną. Stopa poparzona olejem, smażyłam pieczarki, a Ty masz uczulenie, tak mówisz, chciałam dobrze, jak ta babcia z Zakopanego, a zurawinke moze? Dziękuję, a prosę, chciałam dobze. No. Ja też.

Będę niespokojna, zastukam paznokciami o trzykolorową puszkę, pięćset sześćdziesiąt osiem mililitrów, wlewane w otchłań szalejących leukocytów, erytrocytów i innych rozprzestrzeniających się  cząsteczek płynów ustrojowych, nie wiem jak ustroje, ale stroje lubię, nawet się czasem zestroję jak na sylwestra w Nadarzynie, a nie to nie ja, wyhaftować znaczek każdy umie, nawet ta pani z Kalisza, dużo, za dużo, allegro szkodzi, albo browar w Sierpcu, ale teraz tego nie wiem. 

A tak serio lepiej bez. Wiesz. Wolę bez. W sumie nie wiem czy wolę, ale bez lubię. Biały i fioletowy. I ten fioletowy jaśniejszy. Bez stał u niej w wazonie, lekko już ususzony, ładny, i pachniał. Bez. Bez niej nie było by mnie. Wiem. Przygryzam kostki, wykręcam siedem dwa trzy… Cześć to znowu ja, ja jem naleśniki, truskawka, banan, śmietana bita, bita godzina kolejna, kieliszek nalewki i piwo, nazwa zaczyna się na ka, niepasteryzowane. I kabanos. Słodkie, potem słone. Od zawsze. Nie łzy. 

Siedem kroków, osiem, jeden, dwa, silnik jeden – dwa, taki, że to nawet ciężko wbić się na rondo, krawężnik wąski, trawa źle skoszona, rozkładam ręce, mimowolnie widzę, że pokonuję ten krawężnik, czekam. Tyle już widziałam a moje oczy są nadal brązowe, choć Lipnicka śpiewała, że nadal zielone. W moim oknie wciąż kwitnie nadzieja, tylko parapet do doczyszczenia. To przez te gołębie. Rząd szeregowych garaży, będzie mi się jawił niczym apartament wariot, na piętrze ósmym, prawie jak marriott, tyle, że zamiast wieży pałacu kultury widzę wieżę ciśnień. Czy to ważne? Zresztą  teraz to już  piętro czwarte, bez balkonu, bez doniczki, i kukułka jajka nie podrzuci. 

Czy myslisz, że my moglibyśmy? No moglibyśmy, i ta lista życzeń, wysłana tuż po północy, i jedno najważniejsze, żeby ktoś był. I jest. Myślałem, że będziemy odhaczać ją razem. No będziemy. Nie spierdol tego, no przecież się staram, i choć łatwo być może nie będzie, to jeszcze mocniej zacisnę zęby, choć nie powinnam, bo przecież mam bruksizm, nie, z modą na sukces nie ma on nic wspólnego, z Brooke (bruk) też nie, to taka choroba stawów skroniowo -  żuchwowych, jak mi powiedział mój gnatolog. To taki mądry człowiek. Podobno. I podobno jak do aniołka wrzucisz dwa złote, będzie spiewał Bóg zapłać, Bóg zapłać. I śpiewał. I spierdolił kazanie. Nie spierdol tego. No przecież się staram.

Będziemy się starać…

Jeden schemat, parówka, sztuk dwie, w osłonkach, srebrny garnek z wodą do połowy, w sumie satynowy, z wodą, która nie powinna się zagotować, choć temperatura nie raz doprowadzona do wrzenia. Albo jajecznica (…)

Zrobiłam obiad.
A później wyrzuciłam tłuczek.
Za długo tłukłam kotlety w imię źle pojętej miłości.


Podobne wpisy

0 komentarze