Najważniejsza.


źródło: www.jestrudo.pl

Zabłądziłyśmy. Osiedle gęste od uliczek, auto gęste od niepokoju, wici utkanej z pajęczyny strachu, bo czasu mało, no myślisz, że teraz w prawo? Czy w lewo? Nie wiedziałam czy w prawo, czy w lewo, mnie tam wszystko jedno, zadzwoń, no to dzwonię, cześć, to ja dam Ci kolegę, pasuje, albo nie pasuje, nic do niczego nie pasuje, trójkąt z czerwoną obwódką, stój, ustąp pierwszeństwa, do góry nogami, wszystko jest do góry nogami, tylko moje w dole i usta w podkówkę, a podkowa to na szczęście, może innym razem, to gdzie? Głośnomówiący, dwa razy w znak kłódki, włącz głośnik, mijamy jakiś moloch, w lewo? A dobra prosto. Mogę Wam już pomachać, jesteśmy. Przeskoczysz do tyłu? Jasne, przód czy tył, raczej tył, a było do przodu, no co nie zdarza się? Zdarza.

Las. Nie Las Vegas, las zwykły, sosnowo brzozowy, olchowo jakiś tam, jakie to ma znaczenie, jedziemy, ciemno, jak tu się włącza długie? Do siebie raz i powinny Ci się włączyć, długie miałam wizje, droga się jakby zwęża, mijamy wodę, równa tafla, zalew, barierki kiedyś zielone, teraz nie wiem, bo ciemno, przejechałabym po nich palcem słysząc specyficzny dźwięk, ale oddziela mnie chodnik, szyba, albo odwrotnie, szyba i chodnik i drzwi. Drzwi i prędkość. Przekroczona. A miało być powoli.

Kładzie dłoń na zagłówku, głaszcze ją po włosach, a co Ty tak na mnie patrzysz, jakbyś patrzył pierwszy raz? Całuje ją, zaciska palce na metalowym pręcie, rurce, czymś tam niedoprecyzowanym, chwytam drugi, inny układ dłoni bo prawe przednie, i lewe tylne siedzenie, stąd ta różnica, kilka kliknięć, muzyka jakby głośniejsza, jej wzrok we wstecznym lusterku, znasz to? Gładzę telefon, on odwraca się w moją stronę jeszcze raz.

- Bo wiesz co jest najważniejsze.

Gładzę szybkę telefonu.

- Bo wiesz co jest najważniejsze? Najważniejsza jest miłość. 

Miłość. Rozumiesz?

Nie rozumiałam.

***

Na drzwiach były takie drewniane rolety, wpuszczały słoneczne promienie, bawiące się w chowanego na tapecie w czarno białe paski. Zebra plus słońce prawdziwa sawanna, gorąco dopiero się zrobiło. Zamknęła za sobą drzwi, na rękach trzymała dziecko, dwa lata, nie więcej może dwa i trzy miesiące albo pięć, czy siedem nawet, trzy na pewno nie, usiadła na sofie, ile minut? Które łóżko? Pierwsza praca w solarium, pierwsze tygodnie, nowa twarz, inne już znane, małe osiedle. Minut? Nie, ja nie, mogę tu chwilę zostać? Wody mogę? Pij mała, podała dziecku kubek. Plastikowy, jednorazowy, jak reklamówka przewieszona przez nadgarstek, ze śladem.

- Jutro wychodzę za mąż. Wypaliła. Znienacka. Eremef jakby ucichł, zostawcie titanica...

Nagle.
Za mąż.
Jutro.
Wychodzę.

- Za co? Oniemiałam. Miała jakieś dziewiętnaście lat, jasne blond włosy, dżinsy, koszulkę, kolczyk w nosie, odrapany lakier na paznokciach, rozmazany tusz na posklejanych rzęsach.

- Za mąż. Normalnie. Ale ja nie chcę. Spojrzała na mnie, gładząc małą. Nie chcę.

Zaraz.

Mamy Cię czy co? Nie no czekaj, po kolei, jak nie chcesz? Pytałam, nie to się nie dzieje naprawdę.

- Tu, wskazała palcem w górę, tu mieszka on. Adam. Ojciec, małej. Wytarła jej brodę. Przyjechałam, on nie wie, że tu jestem, poczekam, nie wiesz o której oni tu wracają? 

Oni, czyli kilku robotników, mieszkanie wynajmowane od dziadka, właściciela mustanga siedem siedem, wąsów i znacznych zakoli, oni, on, na oko koło trzydziestki, na oko to można dosypać mąki do naleśników, dawno nie smażyłam, ale lubię. 

- Jesteś głodna? 

- Nie dzięki. Chcę tu tylko poczekać, mogę?

Biały, duży fiat, albo ekri, łamana biel, łamana polszczyzna.

- Pani, słuchej, dziołcha nam uciekła, pani, narzeczony czeko, pani, nie widziałaś? Ona tu, palec w górę, do tego oprycha pewnie przyjechała, pani, jutro wesele, blondynka taka, z dzieckiem, pani, no widziałaś?

- Nie widziałam…

Podszedł, młody, lat dwadzieścia kilka, twarz schował w dłoniach.

- Na pewno jej pani nie widziała? Jutro wesele wszystko gotowe, a ona uciekła. 

- Kochasz ją?

- Pani… Czy ją kocham? Ja już dostałem odkurzacz z pracy. Wszyscy się złożyli. Taki wstyd, kto to przeżyje… No kto?

No tak, odkurzacz, składka, praca, wstyd… 
-Niech Pani zrozumie, to jest najważniejsze. Jak ja się tam na oczy pokażę?

Została. Robotnicy wrócili, Adam objął ją ramieniem, weszli na górę, biały fiat odjechał, rano odjechała ona białym fiatem, górę wziął odkurzacz.

Odkurzacz.
No.
Najważniejsze.

***

- Jednak piszę. Wiesz. Lubię. Chcę. Rosnę. Fajnie, nie?

- Więc widzisz, a chciałaś stoisko zwijać.

- No chciałam. Bazarek. Pawilon. Pawulon. Mięśnie mi wiotczeją bez pawulonu. Pawulon dozuję sobie do – umysłowo.

- Nie przesadzaj, są lepsze sposoby na umieranie.

- Nie mam czego. Ale będzie ogródek, będę przesadzać. Na razie mogę difenbachię. Wiesz, nienawidzę jej. Podlałam wodą z solą. Jechałam dziś autem. Z tyłu.
  
- W bagażniku?

- Nie. I coś usłyszałam. I wiesz co jest najważniejsze? No niby miłość. A Ty? Co myślisz?

- Jest rzeczą jedną z niewielu naprawdę definiujących nasz gatunek, bo wychodzi poza schematy biologiczne typu posiadanie, ale nie jest konieczna, nie! - jednak jest, ale może odnosić się już do czegoś, nie kogoś, a to też może być dobre, zatracenie w sztuce, sztućcach itepe, biologiczne, ale dalej już nie będę…

- Jednak. A wiesz, ćwiczę fotografię. Na pająkach.

- Schopenhauer ją ostro zabił, jako gówno mącące, złowrogi wpływ płci przeciwnej itepe., Cioran starał się negować, ale chyba ją jednak uznali, bo nawet łatwo to sprowadzić do biologii - wybierasz najlepszego reproduktora i chcesz utrzymania, on wybiera najładniejszą i też może do utrzymania, tak większością powoduje, uroda i pieniądz, bo to proste przyczyny uwarunkowane biologią mimo wszystko, intelekt też - wszystko wynika z chemii mózgu, nie serca… a wychodzący poza schematy cierpią i się niszczą, więc trzeba znać ten świat…

- Czyli chemia? Bardziej chemia? Irracjonalizm?

- Tak chyba jest, ale nie ta chemia romantyczna, tylko zwykła chemia ludzkiego organizmu, powoduje wszystkim, tylko ludzki mózg ma wiele możliwości i kochać naprawdę też można…

- A jak jest coś zapętlone, nerka z żołądkiem to, to chemia?

- Mówimy o kwestiach chorobowych…

- Chcesz biec, ale kurwa opuszczasz szlaban i nie biegniesz, i nim złapiesz zadyszkę już się kurwa dusisz…

- Bywa.

- Rano miałam w domu szerszenia. Szerszyla. Szynszyla.

- Szynszyla?

- No.

- Ale zniknął. Posiedział na firance i zniknął. A już miałam odpalać lakier. 

- Szynszyle. Oposy.

- Oposy. Zamiast kóz.

- Wombaty.

- Wombaty? Kojarzą mi się z mortal kombat.

- I makaki.

- Ale celność. Mortal kombat, mnie też.

- Mortadela.

- Co?

- Mortal z mortadelą.

- O widzisz. Wombaty kontra mortal.

- Komunie powinni zlikwidować.

- Co?

- No.

- To co jest najważniejsze.

- No. No miłość.

***

- I co teraz? Przecież lubisz wygody…

- Wygody lubię. Ale wiesz. Nie lubię odkurzać…

***

Poranki zmuszają do rozwiązań.
Dzień jest mądrzejszy od nocy.


Podobne wpisy

0 komentarze