Łobuz kocha najbardziej

 


 

Poniedziałek

Przyglądam się im przez szybę. Ładna para. Siedzą przy oknie, w przerobionym na restaurację lokalu, który do niedawna był większym, osiedlowym sklepem. Kelnerka podaje im dwie karty, z czego on od razu jedną oddaje. Przełykam ślinę. Zauważa to, mocniej ściska moją dłoń.

- Dobrze, że nie chodzimy po knajpach – mówi jednocześnie wskazując głową na tych dwojga przy stoliku. Pewnie żarłabyś tam jak świnia i też byłabyś tak ohydnie upasiona, tłusta i odrażająca, jak ona.

Momentalnie przypomina mi się, że w pracy zjadłam solidną porcję makaronu z grzybami. Wracam do domu, zamykam się w łazience i wymiotuję. Boli mnie każda komórka ciała.

Ulgę odczuwam dopiero nad ranem.

Wtorek


Otwieram Château Les Graves de Cau, wino jest cierpkie, rozgrzewające i zdecydowanie wytrawne. Prezent od klienta. Delektuję się akcentami śliwki, porzeczki, papryki i tytoniu. W głośnikach Sanah śpiewa:

(…) Ja będę czekać
Nie bój nie, nie bój nie
Ja będę wołać
Wołać cię, wołać cię
Ja będę prosić
By jeszcze raz
Zobaczyć twoją twarz (…)

Dźwięk otwieranego zamka w drzwiach sprawia, że cała się spinam.

- Co ty odpierdalasz? – słyszę. Niedopite wino ląduje na mojej twarzy. Ile razy ci kurwa mówiłem, że damy nie piją alkoholu?

Dużo. Za dużo.

Do późnych godzin nocnych szoruję jasną welurową kanapę dławiąc się łzami.

Środa

Za dużą część wypłaty kupuję sobie kaszmirowy sweter z wyjątkowej wełny pozyskiwanej z runa kóz kaszmirskich zamieszkujących wysokie partie Himalajów. Jest przepiękny, ma śmietankowy kolor, subtelnie odkrywa mi jedno ramię. Jestem przeszczęśliwa, do niedawna oglądanie wystaw z tak drogim ubraniami było jedynie niedoścignionym marzeniem.

Kiedy wracam do domu z wieczornego treningu na siłowni, od progu witają mnie strzępki swetra pociętego na bardzo małe kawałki nożyczkami.

- Wyglądałaś w nim jak kurwa - słyszę. Chyba nie chcesz być tak odbierana? Dbam o twoją reputację. Nie ma za co – dodaje. Odwraca się i trzaska drzwiami.

Czwartek


- Kim jest Lucjan Bert? – pyta. Dzwonił jak jakiś natręt, trzy razy.

Chcę się zapaść pod ziemię. Siedzę na parapecie, nogi trzymam w górze i odpalam papierosa. Włosy spięte w niedbały kok wraz z każdym podmuchem wiatru muskają mnie po twarzy. Po raz kolejny sięgam po paczkę papierosów. Zaciągam się i wydmuchuję dym. Muszę zająć czymś usta, zanim powiem kilka słów za dużo. Zaplatam ręce na piersi i tępo wpatruję się w ludzi idących wzdłuż parkingu. Ktoś z piętra niżej nieudolnie ćwiczy na skrzypcach kalecząc dźwięki.

Lucjan Bert jest moim nowym kierownikiem, który z mojego numeru telefonu otrzymał przed momentem sms-a o treści:

‘leszczu wypierdalaj’

Piątek

Dziś mam urodziny. Na siedzeniu leży mały różowy pakunek a na nim kartka. Otwieram. W środku siedem słów.

‘Życzę Ci wszystkiego najlepszego i utraty tego’

Ruszamy. Patrzę na niego z mieszanką miłości i obrzydzenia. Uderzam go w twarz. Trzy razy. Zaciskam paznokcie na jego ramieniu. Podnoszę na niego wzrok. Kipi z wściekłości. Odchyla się na fotelu kierowcy, opiera głowę na zagłówku i z impetem dociska pedał gazu. Wbija mnie w siedzenie. Milczymy. Lekko, niezauważalnie lewą ręką zaczynam majstrować przy zapięciu pasów. Wysiadam kiedy stoimy na czerwonym świetle na najbliższym skrzyżowaniu. Idę na oślep, otulona grubym szalem, strachem i myślami, które piętrzą się w mojej głowie. Tracę poczucie czasu, nie wiem gdzie jestem, ani dokąd idę. Wibracja telefonu wyrywa mnie z letargu.

Kochanie, nie wygłupiaj się. Czekam w domu.

Nie wrócę tam.

Nie tym razem.

Noc z piątku na sobotę

Kolorowy neon odbija się od ceglastej ściany po której sunę przesuwając dłoń za dłonią. Wyrównuję oddech. Wdech. Wydech. Jeszcze raz. Wydech. Jeszcze tylko chwila. Wytrzymam. Wycieram pot z czoła, czuje ze miękną mi kolana, echo w mojej głowie przybiera na sile. Wiem ze musze wytrzymać. W myślach powtarzam kod jego domofonu. Kieszenie mam pełne zebranych po drodze kasztanów.

Facebook przypomina mi, że dziś ma urodziny. Klikam w ikonkę profilu, z którego ostatnio zniknęło jej zdjęcie profilowe. Nim zasnę kręcę się z boku na bok. Boli mnie każda myśl. Kaktus wbija mi się igła po igle wraz z każdym towarzyszącym tamtym chwilom dźwiękiem. Trzask. Syczę z bólu. Jestem na pograniczu jawy i snu. Nagły, długi i ostry dźwięk wwierca mi się w głowę.

Co jest do cholery?

Zerkam na zegarek, dochodzi północ. Przychodzi mi na myśl, że to gówniarski żart, albo pomyłka.

Domofon jednak uparcie dzwoni.

Nie wierzę własnym oczom. To ona.

Siadamy w rozkopanej pościeli na rozłożonej kanapie. Czekałem na ciebie – mówię. Dwa jebane lata czekałem. Chwytam jej twarz i przejeżdżam jej dłonią po brodzie. Drżą jej powieki kiedy bez słów patrzymy sobie w oczy. Rozświetla się ekran mojego telefonu. Wiadomość od Laury, mojej dziewczyny, wyjechała z koleżankami na panieński do Warszawy. Zerkam dyskretnie i nie zawracam sobie tym teraz głowy. Splatamy ze sobą dłonie. Nachyla sie nade mną. Jej łańcuszek z literkami tworzącymi ciąg inicjałów trąca moja brodę. Śmieje się, choć łzy jej lecą ciurkiem. Nie musi zmywać makijażu, spłynął jej wraz ze łzami.

Zjada budyń czekoladowy.

W tle leci Rasmentalism – Fast Food

Po chwili zasypia.

Widzę ją (…) noł filter,

topless,

przy mnie (…)

Niedziela

Oboje byliśmy z rocznika w którym Tadeusz Drozda zaczął prowadzić ,Śmiechu warte’.

Była dziewczyną, która miała taką śmieszną grzywkę rozchodząca się na środku i podnoszącą się do góry.

Dziewczyną mającą bardzo gęste brwi i szparę między zębami.

Dziewczyną, z którą rozpaliłem ognisko ze starej boazerii i gazet.

Dziewczyną, z którą malowałem sprayem bohomazy.

Dziewczyną w grubych szkłach i wyciągniętym swetrze wiszącym na wątłej sylwetce.

Dziewczyną, która wyrwała mi serce, upuściła, podrzuciła nogą i z całej siły ścisnęła w dłoni.

Kiedy się budzę, widzę, że zniknęła.

Na umywalce w łazience znajduję ludzika zrobionego z zapałek i kasztanów i karteczkę z nabazgranym ołówkiem kilkoma słowami.

Pamiętasz? Jeśli tak wejdź na stronę empiku i przeczytaj pierwsze zdanie opisu…

Myśli wariują mi w głowie. Bez trudu odczytuję aluzję. Kasztanowy ludzik, autor Sveistrup Soren, pierwsza książka jaka jej podarowałem. Odpalam stronę internetowej księgarni i patrzę na opis zaczynający się zdaniem:

Jeżeli znalazłeś kasztanowego ludzika, to znaczy, że jest już za późno...

Przymykam oczy. Czuję ciężar wspomnień po powiekami. Chciałem wstać, ubrać się, pójść do piekarni, przewietrzyć się i ostudzić emocje. Nie dam rady. Otwieram okno i chłonę dźwięki tramwajów. Obserwuję ludzi idących pustą ulicą kołyszących się na boki. Roboty drogowe. Klaksony. Bolą mnie zapamiętane detale. Kolor paznokci. Godzina. Kształt kolczyka.

Po południu zjadam hot doga.

Wieczorem zmieniam kod do domofonu.

Nie potrafię znaleźć sobie miejsca. Chcę zadzwonić, ale mój numer został zablokowany. Wchodzę na instagram, czerwone kółeczko informuje mnie, że dodała nowe insta stories. Odpalam.

Patrzę na suchy komunikat opatrzony niewyraźnym zdjęciem.

Lepszy swój wróg niż obcy – napisała.



Podobało Ci się? Będzie mi niezmiernie miło, jeśli zostawisz po sobie jakiś ślad. Możesz na przykład dać mi lajka. O tu: KLIK Instagram tu: KLIK

Na Wasze historie czekam tu: glupiesercee@gmail.com lub tu: KLIK

Źródło zdjęcia: unsplash com

Podobne wpisy

0 komentarze