A w mojej głowie wojna...




Ulice są niemal puste. Mży. Szuramy butami po śliskiej kostce brukowej. Mijamy przygaszone witryny sklepowe. Banki. Kantory. Second handy. Brudne szyby, manekiny bez życia, choinki wielokrotnego użytku. Migające gdzieniegdzie światełka. Ratuszowa wieża z popsutym zegarem.


- Czas stanął w miejscu – mówi wskazując na cyferblat zegara.

Uśmiecham się. Dotykamy się wewnętrzną stroną dłoni, przeciągamy je tak, aż zetkną się ze sobą opuszki naszych palców. Przez moment robi się jakoś niezręcznie. Zabiera dłonie, pociera nimi przez moment o uda i wkłada je do kieszeni tak, że wystają mu tylko kciuki. Kiwa się nerwowo to w przód to w tył.

- Spójrz – po chwili podnosi palec wskazujący ku górze. Widzisz? – pyta

- Ładna noc – odpowiadam

Nie, nie to. Spójrz tu, konkretnie. Chwyta mnie za łokieć i ciągnie w swoją stronę. Przybliżam twarz do jego ramienia.

- To Wega, najjaśniejsza z gwiazd nocnego nieba. Taka latarnia letnich nocy.

Nie wiedziałam, że on lubi patrzeć w gwiazdy.

- Jak ją namierzasz? – Pytam.

- Jak to jak? To moja ulubiona, więc ja ją zwyczajnie zawsze dostrzegę. Dobra, spróbuję ci to jakoś wyjaśnić. Sposobem odnalezienia konstelacji jest odszukanie na niebie charakterystycznego trójkąta jaki tworzą gwiazdy: Wega, Deneb z Łabędzia i Altair z Orła. Jest to tzw. trójkąt letni.

***

W domu pachnie przetrawionym alkoholem. Mrużę oczy. Wdech. Wydech.

- Co tak późno? Czekałem.

Na stoliku dwa kieliszki.

- Nie chciało mi się wracać do ciebie. Do domu. Stagnacji.

- Mnie nie oszukasz – mówi do mnie i podnosi swój kieliszek do góry. Wiem, że strasznie mnie kochasz – cmoka mnie w czoło i czeka na moją reakcję. Unoszę swój, stukamy się nimi.

- Za miłość - mówi.

- Nie piję za miłość, pośpiesznie odpowiadam. Nie kocham cię już.

Dobry żart. Uśmiecha się. Wyciera kącik ust. Podaje mi telefon.

- Chyba dostałaś sms-a. Od kogo?

***

Bartek: Do jakiej temperatury należy schłodzić białe wino?

Osiem, dziesięć stopni - odpowiadam.

Bartek: Którą ręką nalewamy napoje?

Masz gościa?

Bartek: A co boisz się, że ktoś zajmie twoje miejsce?

Wysyłam emotkę buźki płaczącej ze śmiechu.

***

Dobrze, że dziś niedziela.

Wychodzę do osiedlowego sklepu. Ulice pachną mokrymi liśćmi, dymem z papierosów, spalinami samochodów. Nad miastem unosi się warstwa smogu. Związuję płaszcz ciaśniej w pasie, nakładam kaptur. Oddycham, od jutra znów nadgodziny.

Przedświąteczna gorączka.

Sonia zostaniesz? Zamienisz się? Przyjdziesz za mnie?

Blanki córka Misia ma jasełka, Mirki wnuk Antoś chce zrobić własnoręcznie kalendarz adwentowy, Kaski teściowa powiedziała, że sama sobie będzie jadła mrożone uszka jeśli nie zrobi własnych.

Każdy coś kurwa ma.

- Coś jeszcze? - pyta ekspedientka wyraźnie już zmęczona.

Jeszcze trzy osoby i to samo powie do mnie.

Ja tylko po fajki.

Chwilowo stoję w kolejce i smsuję.

***

- Nie pal tego świństwa, mówi do mnie przez uchylone drzwi od balkonu.

Zaciągam się jeszcze głębiej.

- Mówiłaś mu?

- Tak jakby.

- Tak jakby co?

- Udaje, że nie słyszy. Wszystko obraca w żart, robi mi rano śniadanie, udaje, że tej rozmowy nie było. Unika tematu.

- Muszę już lecieć.

Zabieram mu z parapetu gwiazdę betlejemską.

- Mogę? No wiesz, muszę mieć jakiś argument, że strasznie długo właśnie tego szukałam.

***

- Dziwnie pachniesz. Co to?

- Kadzidła z kwiaciarni. Szukałam tego kwiata. Ładna?

Kiwa głową i zwinnym ruchem palców otwiera puszkę piwa.

Tssssttt…

Wieczorem czytam książkę. Słyszę jego ciężki oddech i lekkie chrapanie. Trącam go, na chwilę cichnie. Dlaczego się z nim związałam? Był plastrem na rozszarpane serce. Kiedyś dobrze nam się rozmawiało. Bawiło. Wspierało. Kochało. Spało. Było. Trwało. Troszczyło. Wygłupiało. Czas przeszły dokonany.

Bang.

***

Bartek: Śpisz?

Czytam

Bartek: Daj się porwać na koniki.

Oszalałeś?

Bartek: Na twoim punkcie. Czekam na dole.

***

Latarnie w parku pełne są nieżywych owadów. Jesteśmy już prawie przy placu zabaw.

- Zamknięte, cholera. Przeskoczysz przez siatkę? Pomogę Ci, dawaj.

Siadamy po dwóch stronach drewnianego konika. Zanoszę się ze śmiechu.

Góra – dół. Góra – dół.

Częstuje mnie pudrowymi cukierkami.

Czuję jakby na głowę sypało mi się konfetti.

Zatrzymujemy się po środku. Ledwo sięgam palcami do ziemi.

- Widzisz, to jest to o czym mówiłem. To jest ta nasza równowaga.

***

- Może spacer? Słyszysz?

Wyciągam rękę w jego stronę, ma się do mnie nie zbliżać. Kładzie mi dłoń na ramieniu. Każdy jego gest mnie parzy. Próbuje dalej, a ja neguję jego każdą kolejną propozycję na cokolwiek co możemy zrobić razem.

- Może kino?

Cisza. Czuję dziwny skurcz w żołądku.

- Obiad jest?

- Jest, ugrzej sobie.

- Wyjdziemy kiedyś razem? Potrzebujesz czegoś?

Na myśli ma coś więcej niż niezbędne rzeczy do zapełnienia lodówki.

- Nic nie zrobiłem, czemu milczysz?

Wyraźnie pali mu się grunt pod nogami.

Na mojej twarzy maluje się wyraźna irytacja.

Zmienia temat.

Opowiada mi o ludziach z pracy, chcąc nawiązać jakikolwiek dialog.

Mówię, że musimy w końcu porozmawiać.

Miesza mnie z błotem.

- Odchodzę - mówię.

Reakcja. Emocje. Krzyk.

Gdzie był przez ostatnie tygodnie? Miesiące? Lata?

***

- Lubię z tobą być.

- Lubisz, bo dla ciebie wyglądam jak z okładki jakiegoś modowego folderu. I tak mnie traktujesz. Jak papierową marionetkę. Lubisz, bo możesz tu przyjść, bo jestem rozrywką, odskocznią od twojego przyziemnego, nudnego, przewidywalnego życia. Bo możesz ze mną pogadać, przespać się…

- Co?

-… i pójść ze mną na festiwal jazzowy. Przeżyć tam magię chwil, i iść do domu, zmyć siebie mój zapach i wskoczyć do ciepłej pościeli…

- Przestań!

- … nie masz pojęcia ile mnie po tym wszystkim kosztuje powrót do pustego mieszkania, niedzwonienie do ciebie, wyrywanie cię nocą z domu i te wszystkie inne głupoty.

- Nie wierzę…

- Ty myślisz, że tu ze mną masz szczęście, a to jest bańka mydlana, pstryk, iluzja. Lubisz ze mną być, ja lubię być z tobą. Nie zostało nam zbyt wiele czasu. Dostałem awans, wyjeżdżam po nowym roku.

Wyszłam trzaskając drzwiami.

- Jak chcesz mieć alibi, to mam jeszcze jedną gwiazdę…

Echo jego głosu z impetem rozniosło się po klatce schodowej.

Strasznie go wtedy nienawidziłam.

***

- Nie chce mi się. Co? Odsuń się. Zostaw. Nie mam czasu. Nie dotykaj mnie. Po co? Nie mam ochoty. Jestem zmęczona. Zjedz na mieście. Może jutro. Kup chleb. I mleko. Nie męcz mnie. Drażnisz mnie. Kto? Nie znam. Nie rozumiem. Daj mi spokój. O czym? Przestań. Widzisz jaki ty jesteś. Za co? Nie lubię.

Po tej rozmowie rano znalazłam kartkę, że wyjeżdża do matki.

Od tego momentu sama spędziłam te, i kolejne święta.

***

Pół roku później. 



Telefon zawibrował kiedy siedziałam na małym pomoście łowiąc ryby. Mało kobiecą pasją zaraził mnie kiedyś ukochany dziadek. 



Bartek: Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwa. Że ktoś rozumie twój sposób mieszania kawy w odpowiedni sposób, chodzenia po schodach, wstawania z łóżka i tę manię notorycznego liczenia. U mnie dobrze, pojawił się ktoś, ma na imię Jagoda. Co u ciebie? 



Odpisałam spontanicznie. 



A w mojej głowie wojna… 



On już nie odpisał. 



Tego letniego dnia Wega była widoczna wysoko nad horyzontem 

przez całą noc. 



Podobało Ci się? Będzie mi niezmiernie miło, jeśli zostawisz po sobie jakiś ślad. Możesz na przykład dać mi lajka. O tu: KLIK Instagram tu: KLIK

Na Wasze historie czekam tu: glupiesercee@gmail.com lub tu: KLIK
 
Źródło zdjęcia: www.unslash.com

Podobne wpisy

0 komentarze