Bajka o smoku wawelskim od najmłodszych lat uczy nas, by nie zadowalać się byle baranem.




Miała być w mojej bajce. Nie dziś. Kiedyś. Kiedyś, które nie nadejdzie. Nie wrócę tam. Zostaję tu, mam betonowe buty, wtopiłem się w posadzkę.

- Daniel?

Opieram dłonie o umywalkę. Stoję tak przez moment nieruchomo, oddycham ciężko, miarowo. Powieki mam przymknięte, czuję się jak brzoza na wietrze, cały jestem jednym wielkim drżeniem. Miałem nie pamiętać, miałem zapomnieć. Miałem ją znienawidzić. Nie czuć już tego kamienia na sercu, kuli u nogi, która jakąś niewidoczną siłą kazała mi stać w miejscu. Miałem normalnie spać, normalnie jeść. Od dawna mieliśmy już oddzielne życia i swoje sprawy.

- Daniel pośpiesz się, masz klientów przy barze.

Odkręcam kurek z zimną wodą. Z toalety wychodzę z mokrymi dłońmi, wycieram je po drodze. Idę jak automat, nie słyszę nic i nikogo. Moją głowę zalewa żal wymieszany z falą mimowolnego procesu myślenia. Agata. Dziewczyna zapatrzona w czubek własnego nosa, będąca epicentrum swojego wydumanego ego. Kobieta nad wyraz przeciętna, wystarczająco jednak piękna dla mnie. Dziewczyna z kilku wspólnych chwil, których nigdy nie pożałowałem. Do teraz.

***

Napijesz się czegoś? – pyta patrząc na moje lekko wygięte w podkówkę usta. Przez moment milczę, próbuję się nie rozpłakać. Widzę jak patrzy na mnie, jak pośpiesznie przełyka dziesięć razy ślinę. Głos grzęźnie mi w gardle, trzepoczę rzęsami by osuszyć łzy zgromadzone w kąciku jednego i drugiego oka. Wódki – odpowiadam. Dwa razy pięćdziesiąt? - zwraca się oschle w moją stronę. Przytakuję. I sok – dodaję po chwili. I słomkę? – pyta. Dwa razy – moja koleżanka wtrąca się do rozmowy i usadawia tuż obok mnie na drewnianym stołku przy wysokim barze.

***

Ma kruczoczarne włosy, jest chuda, wręcz koścista. Nigdy wcześniej jej tu nie było. Po co tu przyszła? Mało knajp mamy w Warszawie? Widzi moje niechętne spojrzenie. Patrzę na nią, choć nie chcę. Siedzi z koleżanką. Wznoszą toast, stukają się kieliszkami. Po twarzach mruga im kaskada świateł. Jest duszno, obok sala dla palących, kłęby dymu z mieszanką potu i perfum dają mało przyjemny, słodko kwaśny zapach. Trzy kolejki później koleżanka zabiera ją do domu. Zresztą niech idą gdziekolwiek. To nie jest moja sprawa.

***

Wychodzę na zewnątrz. Światła latarni tworzą na mojej twarzy grę cieni. Odpalam LMa, jest cienki, mentolowy. Częstuję przechodzącego pijaczka, tytułuje mnie kierowniczką. Jest ciepło, choć zapowiadali deszcze. Zaglądam ludziom w okna. Wiem kto śpi – a kto nie. Widzę, gdzie pali się lampka w kuchni, kto spędza noc przed telewizorem. Stajemy obok sklepu. Opieram się o mur, dłonie kładę sobie na kolanach. Po co tam w ogóle poszłam? Głupia jestem i pojebana. Kupujemy w nocnym czteropak piwa, wypijemy na skwerku po drodze. Na dobicie. Na nie czucie i nie trwanie. Parę minut później ryję bezwiednie kluczem w pomalowanej na brązowo ławce. Z kilku kresek wychodzi niezgrabnie napisane imię – Daniel. Wybucham śmiechem. Czego się spodziewałam?

***

- Coś podać? – pytam, nie zauważam, że rozmawia przez telefon.

‘Nieudany balet, nie poruchałem wcale’ - mówi. Głos ma niski, drażniący. Mocno gestykuluje, zasłania słuchawkę dłonią, zamawia książęce ciemne, podwójnie.

‘Mówię ci kurwa, a już prawie, Piotruś, no miałbym ją dziś, no tak centralnie. Co? Nie, przyszła jakaś jej koleżanka i ją zabrała. A ja pytałem hotel? Kiwała głową, że hotel. Pytałem seks? Kiwała, że seks. Idzie się zdenerwować, Piotruś, mówię ci, idzie. Poszła sobie kurwa, rozumiesz? I jeszcze suka nie odbiera. Jak to kto? No Agata.’

***

Rzygałam? – pytam nad ranem. Trzy razy – odpowiada moja koleżanka. Kurwa. Widziałaś mój telefon? Ruchem głowy wskazuje na komodę. - Wyłączyłam, bo pół nocy ktoś do ciebie dzwonił. Po włączeniu dostałam sms-a z informacją, że szesnaście razy próbował ze mną nawiązać kontakt ten nowo poznany frajer Marek.

***

Na jego koszulce widnieje napis Dance&Gabriel. Ma złoty zegarek, szasta dwustuzłotowymi banknotami. Prostak. Ma wadę wymowy, pociąga nosem co chwilę. Jej chłopak? Kolega? Kolejna bezbarwna postać, którą zabiła pseudo uczucie rodzące się kiedyś między nami. Który to już z kolei? Pierwszy był Eryk. To było coś co wyrywało mi serce a ja musiałem to przetrwać i wziąć życie w swoje ręce. Czemu był lepszy? Niewiele mówił, ale nosił najdroższe ubrania. Na zawsze, on i ona. Tak wtedy myślałem. A potem był Bartek, syn bogatych rodziców, miły sympatyczny, kolejny, którego z premedytacją w sobie zakochała. O to, o to – to musi być to, nie wiem kogo wtedy najbardziej oszukiwała. Siebie? Igor – nie znam nazwiska. Łup modliszki, kolejna ofiara. Epizod na tyle krótki, że brak mi słów na zrecenzowanie. A teraz on, wyglądający jak upośledzony brat mojego kumpla jej nowy adorator – Marek. Co mnie to kurwa interesuje? Po co się nad tym zastanawiam? Która godzina? Czuję w powietrzu jej zapach, nikt na świecie tak nie pachnie. Czy w domu mamy chleb? Pamiętam jak lubiła rogaliki z jagodami. Czy pod knajpą wciąż stoi mój rower? Miała taki śmieszny kask, kiedy po raz pierwszy jechała na swoim nowym motorze. Ile zarobiłem dziś na napiwkach? Kupiłbym jej tą bransoletkę z tymi trzema oczkami. O której kończę zmianę? Pamiętam jak kiedyś na mnie czekała.

***

Nie oddzwaniam. Udaję, że to wszystko się nie zdarzyło. W głowie wciąż on, Daniel. Przypominam sobie jakiś czwartek. Jakąś środę i jakiś wtorek. Słyszę go. Słyszę, jak mówi, że fajnie jest że mną iść do łóżka, ale nie zabierze mnie do matki na obiad w niedzielę. Wyobrażam sobie z nim życie. Stanął mu jak tylko złapałam go za kolano. Nikt nie lubi chodzić na obiad do potencjalnej teściowej. Nikt nie lubi przyznawać się do błędów. Nikt nie lubi uświadamiać sobie, że kumpel mógł być dla ciebie kimś więcej, niż zwykłym przyjacielem.

***

Myślę o jakiejś lasce, kiedy to skurwysyństwo jakim jest rak zabiera mi matkę. Kiedy powrót do domu nie jest relaksem. Kiedy tuż po przekroczeniu progu wkładasz łeb w poduszkę i myślisz by jak najwięcej przespać. Kiedy wraca to coś, co wyrywało ci kiedyś serce a ty musiałeś to przetrwać i wziąć życie w swoje ręce. Jacy mieliśmy być? Nierozłączni jak światem świat. Co miało być? Miało być coś między nami. Kiedy każdej nocy przytulasz poduszkę tworząc sto pięćdziesiąt wizualizacji z jakimś utartym z tyłu głowy, że może kurwa kiedyś. Bo takie jest przewrotne życie. Kiedy wstajesz, bo twojej matce trzeba zmienić cewnik, głaszczesz ją po włosach a jedyną siłę do życia daje ci to, że ona się właśnie lekko uśmiecha. Kiedy twój świat jest połamany, bo ubzdurałeś sobie, że wierzysz w bajki i koło nosa przechodzi ci jedyna i najprawdziwsza miłość życia. Nie laska, która dobrze się dyma, klęknie jak trzeba i zrobi w pięć minut loda. Na co liczę? Przecież tyle razy widziałem jak się prowadza z kimś innym raz po raz. Jak epatuje pseudo radością, z durnymi podpisami.
Inni wyciągali po nią rękę robiąc to, czego ja nie umiałem nigdy. Bo nie wypada. Jak bardzo sobie uwłaczałem. Chciałem dać jej miłość. To takie zjawisko paranormalne, coś więcej niż zwykłe bzykanie i jedzenie razem tostów na śniadanie. Bałem się, że kiedyś wyjdzie za mąż. Że wtedy runie moje marne przekonanie. Że z impetem pierdolnie o podłogę moje kiedyś, nigdy, zawsze. Teraz, kiedy ja udaję, że potrafię żyć ona tak zwyczajnie sobie przychodzi. Na imprezę. Na wódkę. No kurwa.

***

Te wszystkie wysłane zdjęcia ust, które czynią cuda. Kac, który rozsadza mi głowę. Kiedy się tak pogubiłam? Nie wybrałam go bo był za biedny? Bo nie miał dużego domu i nie władał językami, bo nie jeździł wypasionym samochodem? Czego chciałam? Myślałam, że teraz pójdę, pokażę się. Usiądziemy na nieoheblowanych ławkach i złapiemy swój wzrok. Wypijemy ciepłe piwo. Ja w nowej sukience, on  starych glanach poczęstuje mnie kapitańskimi cukierkami. Że raz na zawsze pożegnam mój przerażony widziany w lustrze wzrok. Że przestanę odczuwać permanentny silny brak kogoś, kto jest przecież obok. Widzę jego dłoń wyciągnięta tylko po to, żeby przybić piątkę. Sto milionów razy wypowiadane przeze mnie pożegnanie. Hektolitry wypitego alkoholu. Łzy, nie mające ujścia. Ból, kojony gorącym prysznicem. Napisane listy miłosne i pożegnalne. A to wszystko rozgrywa się o to, że ktoś nie napisał. I ktoś nie zadzwonił.

***

Matkę pochowałem dwa miesiące temu. Ulga bo już nie cierpi. Pustka przepełniona wielkim smutkiem. Obok naszego domu był niewielki sad. Za nim kilka stawów, i nadszarpnięty zębem czasu stary zardzewiały pomost. Tego dnia padało. To był taki mój koniec świata, w którym się chowałem. Koniec świata, na którym mnie znalazła. Agata. Stanęła nade mną z parasolem. Po chwili usiadła obok bez mojej zgody, usiadła o nic nie pytana. Machała nogami, przysuwała się coraz bliżej. Złapała mnie za rękę. Nie chciałem, więc ją cofnąłem. Zacząłem rzucać kamieniem w wodę. Nie odpuszczała, chwyciła mnie znowu. Oparła mi głowę na ramieniu, pocierała delikatnie moją dłoń swoim kciukiem. 

- Po co tu przyszłaś?  Nigdy mnie nie chciałaś. Zawsze wolałaś ich wszystkich, nigdy mnie. Zawsze byli lepsi, fajniejsi, bardziej atrakcyjni. Zawsze zwracałaś uwagę na wszystkich tylko nie ma mnie. Zawsze oni mieli to, czego ja nigdy nie miałem dla ciebie.  Mogłem cię tylko kochać. Mogłem tylko być, poświęcić wiele albo wszystko, pójść za tobą na koniec świata.  Idź stąd. Miałem dla ciebie, dla tej relacji miałem dużo mądrości. To było kluczowe, zrozumieć ciebie. Mnie. Nas. Połączyć twój świat z moim popapranym światem. Zaakceptować, nie pytać, czuć, chłonąć.  Idź stąd. Po co tu przyszłaś? Po co do mnie? Dlaczego ja. Idź. To nie twoja bajka.

- Moja. 

- Upiłaś się?

- Nie. Przyszłam świadomie. Przyszłam, bo może nie jest jeszcze za późno. Przyszłam do ciebie. Wybrałam ciebie. Chcę ciebie. Przyszłam bo tak jak ty od zawsze wierzę w bajki. Dlatego jestem. Przyszłam, bo ta o smoku wawelskim od najmłodszych lat uczy nas, by nie zadowalać się byle baranem.

Podobało Ci się? Będzie mi niezmiernie miło, jeśli zostawisz po sobie jakiś ślad. Możesz na przykład dać mi lajka. O tu: KLIK Instagram tu: KLIK

Na Wasze historie czekam tu: glupiesercee@gmail.com lub tu: KLIK
 
Źródło zdjęcia: www.unsplash.com

Podobne wpisy

0 komentarze