Suma wszystkich absurdów.


 źródło: www.wallpapers.com

Opieram się o dwie szare poduszki, to taka szarość w dwóch odcieniach, całość jaśniejsza i ciemniejsze kółka. Gdzieniegdzie jakiś pomarańczowy i czerwony pasek, taki jak na świadectwie, choć nigdy nie miałam. I takie białe elementy, tworzące wir. No w sumie kilka. A tu już miałam, nawet rok rocznie. Zdarza mi się wypić piwo, wówczas wiruje mi wszystko, oprócz pralki, której jeszcze nie mam.  Podnoszę się trochę wyżej, na wprost siebie mam komodę, z czarnym szkłem, odbija mi się w niej okno. Białe firany, do ziemi, kawałek kaloryfera, latarenka, czerwona świeca nadtopiona od słońca z boku. I upalona od góry. I jeszcze okulary. Kocie, przeciwsłoneczne. W teorii. W praktyce brak wąsów, a słońce razi. 

Odbicie w komodzie zniekształca realny obraz, podobnie jest chyba z tym w mojej głowie. Jestem na haju, takim umysłowym odrealnieniu, odgrywam swoją rolę improwizując, bo nikt mi nie dał scenariusza. W związku z dowolnością zmieniam kostiumy i maski. Przybieram wciąż te, które wpisują się najlepiej w dany akt. Akcja. Kurtyna. Gram tak dobrze, że zasługuję na Oskara. Miałam kiedyś i był czarny. A potem zdechł, choć powiedzieli mi, że uciekł, ale na strychu widziałam jego kocie zwłoki. Oskary też jadłam, na patyku, z korala, i czasem augusto, z drugiego gatunku. No więc wracając wciąż myślę, że zasługuję.

Na parapecie mam maraton, gołębi falstart, do mety, gotowi, start, gonią się, przestajemy się lubić. Chcą mi dopasować parapet do wnętrza, bo ono w zimnej tonacji, a parapet brązowy, więc  zostawiają wzory czarno białe, tworzą malarstwo abstrakcjonistyczne, wykluczają tym samym wszelkiego rodzaju formę, dominujący staje się wysoki zakres plam,  wrzucają mi do mieszkania swoje pióra, och, wiem, skoro gram, to przydałoby się i boa, nie, nie ten wąż, to z piór, węży nie lubię, szczególnie tych w kieszeni, słyszę trzepot ich skrzydeł z bliska i z oddali, gołębi, nie węży, i coraz to mocniej myślę, o założeniu kolców na tym parapecie, co by mi zagwarantowało święty spokój. 

No takich na gołębie, cienkie igły, choć igieł się boję, i na ich widok mdleję i zaraz nogi trzymam w górze, więc może lepiej nie.  Moja wybujała fantazja, i igłowe doświadczenie jednak podpowiadają mi, że mogą się one nadziać na te kolce ( igły ), co zaowocuje gołębiem martwym ( i nogami w górze ). Bo tak zasadniczo, to gołąbki lubię, z młodą kapustą, i choć ryżu już nie, to jem, ale wracając to ewentualnie kot. Też by dał radę. Kot kamikadze. Właściwie, to  czasem sobie wyobrażam, że to nie gołębie, a cykady, zamykam wtedy oczy, odkręcam wodę, i się opalam. W blasku samouwielbienia.

Przewieszona przez klamkę na drzwiach wisi niebieska sukienka. Wiesz, nie lubię niebieskiego. Ale siedziałam w niej na takim betonowym tarasie, a w palcach obracałam białe lakierowane serce na cienkim patyku. Podniosłam je do góry, a ono upadło. Głupie. Głupie serce. 

Sukienka ma takie spore guziki, z guzikami idzie mi coraz lepiej, choć czasem trzeba się napracować, a u góry taki marszczony pasek. Z paskiem bywa już gorzej, trzeba poćwiczyć, taki przeszyty jest, coś jakby harmonijka, wygrałabym na niej serenadę moich uczuć. Rozmiar ma dziecięcy, jak moja ufność i naiwność, stałam po nią o ósmej rano w kolejce do second handu. I wtedy ta pani, pani matka która stała za mną, do córki swojej nastoletniej powiedziała, że wyglądam jak z Auschwitz, o weź patrz zobacz, kochanie, i palcem na mnie. I mogłam udawać, że nie słyszę, ale słyszałam przecież, więc ja do kochanie, że obóz Auschwitz to jest symbol terroru i ludobójstwa. I, że został on utworzony przez Niemców w połowie 1940 roku. I żeby nie dziękowała. Musiałam uczyć się historii, żeby zdać. Zdaje mi się, że pani matka się nie uczyła. Wtedy też moja matka wyjęła komuś z koszyka sukienkę. I mówię jej, że to nie ładnie, a ona, że mnie będzie w tym ładnie. No więc nie lubię niebieskiego. Córka była okrągła, a ja na okrągło twierdzę, że to nie rozmiar ma znaczenie. 

Wyjeżdżałam na Podlasie, służbowo. Obłędnie podoba mi się jazda pociągiem. Można sobie uchylić okno, wsłuchać się w płynny ruch kół sunących po szynach, albo zagłębić się w zależność prędkości od przestrzennych współrzędnych i czasu. Można śledzić obszar dookoła, zerkać za horyzont, który wraz z każdym kolejnym kilometrem będzie przybierał coraz to inne formy. Forma okna zamkniętego w upał może jednak zdecydowanie zniechęcić. Pani Walewska, z zapachu przynajmniej, odczuje przeciąg, błąd bo to pociąg, pociąg miałam do otworzenia okna, ale ona pilnowała, okna i męża. Karmiła go kanapkami, z serem żółtym, kochanie, ser czy szynka, żółtym jak pole rzepaku, które mijaliśmy, podobno dziwnie pachnie, nie czułam, za to ser bardzo. Kochanie miętową landrynkę, poproszę. Miętową miałam walizkę, i gumę z domieszką limonki, ciężką.

Wróciłyśmy. Na dworcu czekał na nią z kwiatami, a na mnie nikt, i wziął jej walizkę, a mojej nikt, ale mam kółka, w sensie nie ja, walizka, i rączkę, jedną od walizki i swoje dwie, więc ciągnęłam ją po nierównej płycie dworca, a później po równej chodnika, i wtedy przez chwile było mi przykro. Bo walizka miała tylko dwa kółka, a nie cztery.

Na szafce w szatni położyłam swoją miętową długą spódnicę, a na niej ktoś położył otwarty zielony pisak. Na pewno przypadkiem, toż to naturalna sprawa, i tak się zadziało, że wyszły plamy, i znów było mi przykro. Że muszę prać. Zeszły.

Jeżeli w ciągu miesiąca aż dwa razy było mi przykro, oznacza to, że nie jestem wyrzygana z uczuć. Jednak coś mi mówi, że nie lubimy się chyba ostatnio z kolorem miętowym, choć podobno mięta dobra na żołądek. A więc i na rzyganie. Rzygam czasem tym. I tamtym. Ciekawe czy mięta zabija motyle. No te w brzuchu. Na razie wieczorami, widzę tylko ćmy. I czuję. Też.

Podobno dużo mówię, a ludzie śmieją się z mojego śmiechu, a mnie nigdy on nie bawił, jednak próbuję się wsłuchać i posłuchać samej siebie i nadal nic. Bo z natury, to ja jestem nieposłuszna.

Schodząc ze schodów zaczęłam liczyć ilość stopni, w cieniu jakieś 35, zgubiłam się w połowie i wyszłam z klatki. Klatka jest dobra dla kanarka, nie dla mnie, więc idę dalej i tak się zastanawiam, bo ja właściwie to się ciągle zastanawiam i myślę, wczoraj to aż mnie rozbolała głowa. Jak na kasecie magnetofonowej, ciągle przewija mi się przez głowę taśma absurdów. Więc zastanawiam się po co mi ten blog.

Już wiem.

Ten blog, jest sumą. Sumą ich wszystkich. Wszystkich absurdów. I jeśli zastanawiasz się po co mi ten blog, to właśnie po to. Żeby je wszystkie tutaj wystukać. I jak dzięcioł nie walić głową w drzewo.


"Żeby napisać jedno własne zdanie, trzeba przeczytać tysiące cudzych". 

Ryszard Kapuściński.

6 SIERPNIA MINĄŁ ROK, ODKĄD NA TYM BLOGU POJAWIŁ SIĘ PIERWSZY WPIS. DZIŚ JEST WAS NA FANPEJDŻU 1028. BĘDĘ NIESKROMNA I POZWOLĘ SOBIE STWIERDZIĆ, ŻE TEN BLOG ZAPRACOWAŁ SOBIE NA TO. DZIĘKUJĘ. DZIĘKUJĘ, ŻE JESTEŚCIE!



Znajdziesz mnie też tu: klik

Podobne wpisy

0 komentarze