Granica.



źródło: www.photopin.com

Ściany niewielkiego pokoju wyklejone miał dziełami Beksińskiego. Mocnymi, dobitnymi. Przylegały jednolicie, jedno przy drugim. Dość wyraźnie kontrastowały z białą ścianą. Na nadszarpniętym zębem czasu suficie wygodnie mościł się plakat z galaktyką. 

Ciemne półki uginały się od książek. Obok leżała sterta komiksów. Kajko i Kokosz, Janusza Christy. 

Po sąsiedzku stały głośniki. Wyważone dźwięki Mike’a Oldfielda. Były tak inne od tych, które znałam. Słuchałam ich mimowolnie, będąc tuż za ścianą.

Nieco dalej rezydował klaun. Zabawna koralowa czapeczka. Długie pasiaste nogi. Duże buty. I imię. Calvero.

Było też piwo, wino, wódka…

Nie wiem, kiedy dał się zapętlić.

Mój sąsiad.

Nie chciał żyć. 
Wystarczył kabel od anteny.
 
***

Łączył nas kolor włosów. Skrzyżowane ulice. Wspólne podwórka. Dzieliły trzy lata różnicy.

I może to, że u mnie światło włączało się podwójnym, pomarańczowo - czarnym włącznikiem. U niej na ścianie, na małym gwoździu wisiała niebieska latarka z dużą baterią.

Siedziałyśmy pod sklepem na skrzynkach od mleka. Obok drewniany płot z którego złaziła zielona farba. Kałuże przy nierównych krawężnikach. Walający się żużel wymieciony z podwórek.

Kiedy ja poznawałam smak kwaśnego agrestu, zrywanego w pobliskim ogrodzie, ona znała już smak piwa. Kiedy ja raczyłam się wafelkiem kukuruku, kiedy w twardej ziemi zakopywałam pod zielonym szkiełkiem kolorowe kamyki, tworząc piekło niebo, ona znała już smak wina.

Kiedy poznała smak wódki?

Wcześnie, za wcześnie, zbyt wcześnie…

A później już tylko tendencja postępująca.

Minęłam ją jadąc autem, dosłownie mignęła mi, kiedy jechałam znów zbyt szybko czteropasmową ulicą. Wysiadywała miejsce na murku, pod kioskiem, w towarzystwie podpitych mężczyzn. Jakiś czas później widziałam ją znów, ta sama ulica, ten sam schemat. Ci sami mężczyźni, albo jedni „z tych”. Trzymali ją pod rękę przeprowadzając na drugą stronę jezdni. Granatowa bluza z kapturem naciągniętym na cholernie opuchniętą twarz. Wytarte dżinsy. Dziewiąta trzydzieści rano.

Ale chce żyć. Słyszałam, że chce.
Podobno się leczy, wychodzi na prostą.

***.

Wieczorem przed telewizorem wypijesz lampkę wina. Bo dobrze na serce robi. Rozluźnia. A Ty masz tyle na głowie.

Wieczorem, połączysz się na skype ze swoim korpo-mężem, który za chwilę zacznie posuwać sprzątaczkę ze swojego korpo-hotelu. Ale najpierw walnie łiski z colą. Bo za granicą się ciężko pracuje. 

Pojutrze umówisz się na piwo. Na piwo koniecznie, bez piwa gadka się przecież nie klei.

A teraz mi powiesz, że Ciebie to nie dotyczy. Bo teraz to u Ciebie rozbłyskać zaraz zacznie choinka. Karpik. Nie za duży, przerośnięty być nie może. Teraz to Ty lepisz pierogi, zagniatasz ciasto na pierniki. Teraz to Ty robisz pokazówkę, z selfi na fejsa. Tu mąka, tu rączki brudne. A za tą mąką w szafce trzymasz koniak. To tak do ciasta. Wódkę. Na chory żołądek. I piwo. Na wieczór. Raz kiedyś, no przecież.

***

Pijesz?

Ja też. I wiesz, nie powiem Ci, że jestem królową abstynencji. Bo nie, nie jestem. Nie będę Ci wciskać głodnych kawałków, że alkohol to samo zło.

Ale. 

Każda droga kiedyś się kończy. Każda inaczej.

Ktoś mi ostatnio powiedział, że granicę zawsze przekracza się nieświadomie.

A Ty? 

Znasz swoją?



Podobne wpisy

0 komentarze