Długa droga.



Trzy lata temu. Taki obrazek.

Taras, pomalowane barierki na brązowo. Płytki na posadzce. Brak szczebli w tych barierkach. Dym z grilla. Świeżo skoszona trawa. I oni. Ich dwoje. Ona tak lekko się wygina, zarzuca mu ręce na szyję, przysuwa się bliżej. 

Odchylam firankę w kuchni, opieram kolano na jednym z krzeseł przy szklanym stole i patrzę ukradkiem. Napawam się tym widokiem. Widzę unoszącą się nad nimi aureolę miłości. Widzę przychylną im gwiazdę na jasnym jeszcze popołudniowym niebie. Słyszę podświadomie rytm bicia ich serc. 

Dobrze widzę.

Dobrze słyszę.

Znam tę drogę bardzo dobrze. Setki przemierzonych nią minut. Mechanicznie. Na pamięć. Z torbą zazwyczaj na tylnym siedzeniu. Z chaosem w głowie, głową na opak. Często z uśmiechem, chwila po chwili. Bez zadumania.

- Przyjedziesz?
- Daj mi czterdzieści minut.

Znam tę drogę bardzo dobrze. Stacyjka kluczyk… Dwa razy w prawo, a później lewoskręt… na skrzyżowaniu znów w prawo, duże rondo prosto i na małym w lewo…

Jadę trzymając dłonie kurczowo na kierownicy. Paznokcie wbijają mi się w dłoń, mimo to trzymam je sztywno i zaciskam jeszcze mocniej. Jadę powoli. Mijam kościół. To ten. To tam… No nic. Nie ważne. Mijam folie, nie wiem co w środku. Mijam pola. Mijam Figurkę Matki Boskiej okraszonej światłem ultrafioletu. Mijam traktor który właśnie próbuje wyjechać z posesji, jedzie jakby na mnie, ale chyba mnie do cholery widzi. No widział. Jadę po nierównym asfalcie, zatrzymuję się.

Jestem.

Otwieram szybę szerzej, po prawej pole selerowe. Po lewej czarno białe koty wybiegają zza płotu. 

Zaciągam ręczny, wybieram numer. Po drugiej stronie słyszę :

-Idę.

Czekam jakąś chwilę, odpalam silnik, przekręcam pokrętło na czerwone pole i obok na czwórkę. Bo chłodno już jakoś. 

Czekam aż wyjdzie. Czekam aż wyjdzie wynosząc tysiąc dni w miętowej walizce.

Idą. Bez słowa. Też milczę, połykam myśli, połykam słowa. Nie chcę pokazać, że też mi zaraz serce wyskoczy, wystarczy, że to jej walczy mieczem obosiecznym. Wystarczy, że to jej kroi się nim na plasterki. Ja muszę być sklejona kropelką. Super glue. I poxiliną jednocześnie.

Otwieram bagażnik uświadamiając sobie, że nie ma w nim zupełnie miejsca, bo od bardzo dawna wożę w nim wielka walizkę. 

Otwieram tylne drzwi, przytrzymując je tuż na krawędzi, może tu się wszystko zmieści. 

Na tylne siedzenie po kolei trafia dzień po dniu. Może dziś zmieściło się tylko trzysta. Po resztę trzeba będzie wrócić. Nie ma miętowej walizki. Jest jedna czarna. Jedna torba z Ikei. I chyba dwie papierowe. W szaleństwie myśli średnio to wszystko koduję.

Zamykamy drzwi, pasy, stacyjka, kluczyk…

- Coś tu ciepło, cofa pokrętło
- Nie chciałam, żebyś zmarzła, chłodno coś…


- Wiesz, chwilami było nawet komicznie. Było miło... Najpierw przerzucałam te rzeczy jedno po drugim, nie widziałam co do czego. Ale wzięłam Twoją sukienkę, o gdzieś tam na pewno leży, obraca głowę to tyłu. A później…

Opowiada mi krok po kroku. Wiem, że dużo ją to kosztuje. Ona chyba nie wie, że mnie też. 

Nie zapalaj światła. 

Wchodzimy po ciemku na ostatnie piętro, chichocząc po cichu, ręce wyginają się od ciężkich toreb. Chwilowo bawi nas totalnie komizm sytuacji. 

Rzucamy to wszystko na środek, zostawiamy trzysta dni spakowanych w kilka toreb. Trzysta dni które czują pod sobą chłód jasnych płytek.

Po kolejne siedemset będzie trzeba wrócić…

Jemy nadziewaną cukinię. Pozornie jest zupełnie normalnie. 

Pozornie.

Do normalności długa droga…


Wiem. Wiem jedno.

My ręka w rękę poznamy tę nową drogę. Będziemy przemierzać nią setki minut. Mechanicznie. Na pamięć. Z torbami zazwyczaj na tylnym siedzeniu. Z chaosem w głowie, głową na opak. Często z uśmiechem chwila po chwili. Bez zadumania.

Dobrze to widzę.

Dobrze to słyszę.
                                                                                   
 

Podobne wpisy

4 komentarze

  1. Dobrze widzę, że jesteś wspaniałą przyjaciółką i pewnie jedynym jasnym punktem tej tragedii... ?

    OdpowiedzUsuń
  2. Staram się. Staram się jak mogę. Choć powiem Ci Małgosiu, w tej historii na dzień dzisiejszy brak jakichkolwiek jasnych punktów. Ale może jeszcze się pojawią? Życie lubi przecież zaskakiwać...
    [ Magdalena ]

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też dobrze rozumiem taką sytuację... i ich nie lubię :(

    OdpowiedzUsuń
  4. Magdaleno, pięknie składasz słowa. Wyświetlił mi się Twój post na facebookowej tablicy i od razu postanowiłam do Ciebie zajrzeć. Pukam, więc teraz w Twoje okienko po to, aby powiedzieć Ci, że już teraz czekam na następny post... i... będę zaglądać częściej. I tak jak ty "znam tę drogę bardzo dobrze...". Pozdrawiam, Justyna

    OdpowiedzUsuń