Do góry nogami.



Bożenka. Urodziła się jako duże, pulchne dziecko. Wystrzeliła w górę jak na drożdżach. Różowe policzki, wilczy apetyt, gęste kłaki.

Bożenka. Kapelusz do pasa, o tak się kłaniała. Grzeczna, uczynna.  No istna Prymuska. Świadectwa co roku, te z paskiem czerwonym. I drugim na dupie. Bo lepiej być mogło.

Bożenka. Zero uwag w dzienniczku. Zero wina z kartonu. Zero fajek za garażem. Zero imprez. Zero koleżanek. Zero kłopotów. Totalne zero.

Bożenka. Na studia nie poszła, bo matka mówiła „ po co Ci to dziecko”. Te studia, dla mądrych. Ty za mąż wyjdziesz.

Bożenka. Chłopaka poznała. Trochę pił. Trochę bił. Trochę cham. Ale żenić się chciał.

Bożenka. Wyszła za mąż. W kościele jak przystoi. Trzysta osób na weselu. Świnia zabita. Ojciec się zapożyczył, ale będziesz dziecko miała. Wcześnie za mąż wyszła. Im wcześniej, tym lepiej, tak matka mówiła.

Bożenka. W ciąży chodziła, dzieci rodziła, jak należy wszystko przecież. Wcześnie rodziła, im wcześniej tym lepiej, tak matka mówiła.

Bożenka. Czerwieniła się na samo słowo „seks”. Znała jedną pozycję. Grzecznie, bez ruchu. Leżała zawsze po cichu. Bo nie przystoi. Przykryta kołdrą po sam nos płonęła, ze wstydu, że musi to robić.

Bożenka krzywiła się na samą myśl, że można robić loda. Seks ku prokreacji. Żadne tam farmazony.

Bożenka była wierna. Bożenka była wierna wszystkim. Bożenka wpisała się we wszystkie możliwe kanony oczekiwań społecznych.

Dobrej córki. Uczennicy. Katoliczki. Matki. Żony. Wszystko po kolei. Jak należy.

Bożenka wierzyła. Że świat jest piękny a ludzie dobrzy.

Bożenka rękę by sobie uciąć za pół świata dała.

Bożenka dzisiaj popierdala bez ręki.


Znasz Bożenkę?

To świetnie.

A teraz!

Zapamiętaj.

Nigdy nie będę ŻADNĄ BOŻENKĄ!!!

I za nic mam społeczne oczekiwania!!!

*** 

Siedziała na mojej brązowej sofie z jasną lamówką. Długie, przylizane blond włosy. Czoło na pół głowy, najwyższe z możliwych. Eteryczny wyraz twarzy. Sączyła Martini przez cienką słomkę. Ja też. Przez grubą. Bo wolę przez grubą. Ona przez czarną. Ja przez czerwoną. Może powinno być na odwrót. Powinnam mieć czarną, jak czarny charakter. A ona czerwoną, by płonąć ze wstydu.

- Wiesz, my teraz ten dom. No wiesz, za pięćset tysięcy. Sto pięćdziesiąt metrów. Wy też powinniście pomyśleć o większym mieszkaniu. Co to są dwa pokoje. Wiesz. Przyjdą dzieci. No właśnie, apropo, no kiedy ślub? Wiesz, już powinniście. No i dzieci. Też. No koniecznie. No na co czekać. No wiesz, tak wypada. My chcemy drugie. Wiesz, duży dom. Wiesz jak to jest…

Nie wiem. Właśnie kurwa nie wiem. Nie wiem jak to jest budować dom za pięćset tysięcy. Może nigdy się nie dowiem. Może nie chcę tego nawet wiedzieć. Może mam to najzwyczajniej w mojej małej dupie. Może podobnie jak to, co wypada, a czego nie. Co powinnam już a czego jeszcze nie.

***

Głośno. Jest głośno. Krople deszczu z impetem uderzają o metalowy moloch. Ale pada. Tafla wody.
- No co słychać, gdzieś za mną za plecami słyszę czyjś głos. Odwracam się. Gówno, ciśnie mi się na usta, ot taki humorek.
-  No dziękuję w porządku. Kurtuazyjna, bezsensowna odpowiedź. Bzdurne pytanie, bzdurna odpowiedź.
- Męża masz?
- Tak trzech, o żesz Twoja jego mać. Albo ośmiu. Nie mam.
- Nie masz, No jak nie masz?

***

Gówno o mnie wiesz.

Nie jestem zimną suką i wiem co to empatia. Wiem też, że nie jest to zupa z Azji. W związku z powyższym potrafię wejść w Twoją skórę i uszanować to, że masz dziecko. Że masz męża. Że to Twój wybór.

Więc Ty uszanuj.

Że ja kurwa żyję na kocią łapę.

Wydaje Ci się. Zasadniczo dość często Ci się coś wydaje. Że Ty wiesz lepiej. I Ty masz patent. Na to co dobre. Na wizję świata. A świat wyzwolony. I kult singielki. Że super sprawa. A Ty tolerujesz. I akceptujesz. I dużą dozę tolerancji Ty też masz w sobie. 

Tak Ci się wydaje?

To STOP!

Bo kłamiesz.

Właśnie, że myślisz, że ja pokrzywdzona. Że stara panna, biedna, oj biedna. I, że na stosie płonąć powinnam. Że bez diamentu. I bez obrączki. No i bez dziecka. Że nogi w procę, tylko potrafię. I, że ja czekam na super hiroł. I, że macicę też już mam starą.

A Ty masz łzy w oczach i patrzysz z współczuciem.

Mózg mi puchnie. Ja się tłumaczę? Co ja opowiadam, głupio się kurwa tłumaczę, że żyję po swojemu. A co to przepraszam, pytam - nie wolno?

Jakiś grzech, że nie spełnia się czyjejś normy społecznej? Czyichś oczekiwań? Moje jest mojsze. Twoje jest twojsze. Uwięziona w konwenansach. W czyichś przekonaniach czuję, że nie potrafię odnaleźć swojego miejsca. czuję czyjś oddech na karku. I brzydzę się nim. Czuję, jak ktoś chce podjąć za mnie decyzje. No kurwa.

Że ktoś wymusza. Ze drąży. Że męczy. Ze depcze mi po piętach. Szybciej, szybciej. Czas. Już czas. Ten czas. Teraz. Teraz! Czuję, że błądzę gdzieś we wszechświecie, w stanie nieważkości, przepychana, jak piłeczka ping-pongowa odbijam się góra dół. Mdli mnie.

Generowana w jakieś miejsca, klasyfikowana, przypisywana do jakichś norm zatracam się i nie wiem, gdzie powinnam być. Pierdolę to. Gubię się we własnych przekonaniach. Stłamszona. Osaczona. Nie przypisana. Miotam się z punktu a do punktu b, czuję, że narasta we mnie bunt.

Osadzasz mnie jako aktorkę głównej roli. Dramatu. Dla Ciebie. Komedii dla mnie. Dla Ciebie też mam przypisaną rolę. Artysty. Artysty, ze spalonego teatru.

Patrzysz na mnie przez pryzmat swojego lustra. Nie chcę Twojego lustra. Musiała bym je zbić. A później to już tylko siedem lat nieszczęścia.

Możesz rzygać na lewo i prawo swoimi przekonaniami. Możesz rzygać swoją szczęśliwą słodką miłością. Możesz karmić się nią siedząc w pośredniaku, trzymając się za ręce i patrząc sobie z nią w oczy.

Ja tam wolę się karmić gorzką czekoladą

Masz szczelnie zamknięte drzwi. Dusisz się, może je uchyl? Może wpuść trochę powietrza, i odetchnij swoim zyciem.

Mnie oddycha się dobrze. Moje furtki są wciąż uchylone. I nigdy nie będę tęsknić, za niespełnionym snem.

Chcesz, żebym czuła się strącona na margines. A ja jedynie mogę zrobić światu na złość, dać mu pstryczka w nos, a właśnie, że ja zrobię na opak, bo tak! I tak będzie.

Tak powinnam to czuć teraz, bo ktoś sobie tak życzy.

Nie kurwa. Nie czuję. Nie wyklnę się w związku z tym, nie ukrzyżuję i nie ubiczuję. Nie wyjdę nago pod ratusz. Nie dam się spalić na stosie. Zdyskwalifikować. Nie, nie jestem zaburzona. Ani upośledzona. Nie pochodzę z patologii.

Ja po prostu żyję po swojemu.
  
Ciężko Ci z tym?

Raz, dwa, trzy,

Eskejp.



Podobne wpisy

6 komentarze

  1. 100% racji!!!!! super post!!!! u mnie jak było dziecko planowane bez ślubu (bo to przecież nie wyznacznik, żeby być szczęśliwą rodziną) to słyszałam nie raz, że wpadka, i nawet przestałam tłumaczyć bezmózgom... każdy ma prawo do swojego JA, swojego życia i swoich planów, postępowania tak jak się chce, a nie jak ktoś chce :)))

    zapraszam do mnie
    http://cynamonowalatte.blogspot.com/
    Daga

    OdpowiedzUsuń
  2. Amen. I to mówiłam ja. Ekhm. Stara panna z nieślubnym dzieckiem. =p

    OdpowiedzUsuń
  3. Pytanie o męża podświadomie odbierasz jako krytykę - to dużo mówi o tobie...

    OdpowiedzUsuń