Chichot losu.


Wszędzie jest woda. On wisi na schodowej klatce na żyłce do wspinaczki wysokogórskiej, a ja go odcinam. Właściwie to nie - tylko naciągam tę linkę tak, żeby jej nie zniszczyć, i wciągam go przez lufcik podwójnego, drewnianego okna. Sadzam go na wąskim, betonowym parapecie i mówię mu, że jego miejsce jest w garażu. Schodzę z nim, odsłaniam kotarę w dwu segmentowym gospodarczym pomieszczeniu, gdzie wśród kilkunastu mężczyzn leżących na łóżkach polowych, po prawej stronie jest jedno puste. Inni nie śpią, czytają, na nosach mają przeciwsłoneczne okulary. Tam go zostawiam, a sama wychodzę na ulice pełne wody. Kieruję się ku jej dołowi , spotykam policję, która psika mi prosto w twarz gazem pieprzowym, więc zawracam. Woda sięga mi już powyżej ramion, czuję jej opór z każdym wykonanym krokiem. Docieram na miejsce, chcę zobaczyć która jest godzina. Nim jednak wejdę do swojego mieszkania to w oknie, na drugim piętrze budynku widzę myjącego się kota. Chcę chwycić telefon i zobaczyć która jest godzina, ale on mi się właśnie rozładował.
 
Budzę się.

I pierwsze co robię to sięgam po sennik.

Chociaż i już bez  niego wiem jedno. Pewnie się w coś wpakowałam.

Mój telefon milczy od dwudziestu ośmiu godzin.

***

Odbierz, kurwa, odbierz… 

Stoję na przydomowym strzeżonym parkingu, przebieram nogami, fleki na moich wąskich obcasach wbijają się w brukowaną kostkę. Jest siódma czterdzieści dwie, co po krótkiej kalkulacji daje mi niewielki zapas czasu w postaci pół godziny. 

Odbierz…

Na przemian zapinam i odpinam torebkę, zamykaną na mały, zabawny srebrny przekręcany guzik. Właściwie nie wiem, czy to guzik, może ot zwykła zapinka. Więc przekręcam ją nerwowo w palcach, poleruję mankietem żakietu, likwidując tym sposobem cząsteczki kremu wraz z odciskiem linii papilarnych. 

Odbieraj…

- Martyna? Chryste czemu nie odbierasz? Co? Aha, śpicie. Słuchaj, czy Czarek jest w domu? No, w domu, teraz, no tak, bo rozumiesz, pękła mi opona, no w aucie, tak, pod domem stoję. No tak, mam zapas, ale przecież nie potrafię się za to zabrać. Ale jak to taksówkę? Przecież po południu mam wernisaż, muszę zaliczyć almę, na dziewiętnastą mam osocze bogatopłytkowe na Fromborskiej, to drugi koniec miasta… Ja muszę być niezależna, Martyna. Rozumiem, w takim razie jakoś poradzę sobie, trzymajcie się, tak, tak, na pewno, całuski, pa.

Cholera.

Mój zapas czasu skurczył się do dwunastu minut, zerkam więc na ekran telefonu, szukając pośpiesznie w głowie numeru telefonu by wezwać taksówkę. 12378? 13278? Zaraz, jak to było? 

Dziesięć minut.

- Halo? No wreszcie, Ogrodowa szesnaście, tylko bardzo zależy mi na czasie, rozumie Pani… Bo stoję na parkingu, za chwilę mam prezentację i pękła mi opona i…

- Już wysyłam.

***

- Drodzy Państwo, to wszystko, dziękuję pięknie za uwagę – mówię to zwykłe, proste zdanie, a słowa grzęzną mi w gardle. Odkładam na biurko pilot od rzutnika i zmierzam w stronę kolejnego stołu, na którym zostawiłam torebkę. Pewnie Damian dzwonił. Słyszałam ośmiokrotnie wibrację. Taką długą. I trzy razy krótką. Więc pewnie to jeszcze sms-y. 

Osiem nieodebranych połączeń. Mama.

Trzy wiadomości tekstowe. Moja siostra – Martyna.

Zero połączeń. Zero wiadomości od Damiana.

Spokojnie Justyna, masz PMS, zaraz Ci minie, jesteś przewrażliwiona.

***

- Justysiu, Martynka mówiła… Córuś, ale co ty się tak od razu oburzasz? Przecież to żadna tajemnica. I nie gniewaj się na nich, no akurat nie mogli, ale Martynka mówiła, że podjadą tutaj, dlatego chciałam, żebyś to tu przyjechała. I oni Ciebie podrzucą i Czarek tobie wymieni tą oponę – mówi do mnie moja mama. 

Ton ma ciepły, łagodny, zakrawający o infantylny, mam wrażenie, że mówi do mnie jak do małej dziewczynki. 

- Ja się Justysiu wtrącać nie będę, wiesz, to jest twoje życie i twoja sprawa, ale dobrze by było, gdybyś jednak miała jakiegoś mężczyznę u boku. Ja nie mówię, że zaraz męża, wy młodzi to teraz żyjecie inaczej, ale chłopaka chociaż. Ty w takiej dużej firmie pracujesz. Na pewno kręci się ktoś koło ciebie, co? Powiedz mi córuchna? Jest coś na rzeczy?

***

Wymienili mi tę oponę, podziękowałam, pożegnałam się na parkingu, choć może grzeczniej byłoby zaprosić ich na górę, do domu, na herbatę albo kolację, jakąś sałatkę z jarmużem czy coś równie dobrego, może i tak ale o tym nie pomyślałam. Podjechałam do almy na szybkie spożywcze zakupy, trochę zieleniny, jakieś ekologiczne pieczywo, różowe wino, niby nie pasuje do niczego ale to moje ulubione. Resztę zajęć na dziś odpuściłam, nie miałam na to sił. Ani serca. Ani ochoty.

Mój telefon milczy od trzydziestu ośmiu godzin.

Wyciągam z bagażnika moją materiałową, kremową zakupową torbę, przerzucam ją przez nadgarstek, kieruję się w stronę klatki, pośpiesznie wstukuję kod na domofonie. Nie, no doskonale, winda nie działa, mam ochotę przywalić głową w parapet. Pokonuję mozolnie kolejne schody, kondycję mam chyba zerową. Patrzę pod nogi, zawsze tak robię, że idąc po schodach nie patrzę przed siebie tylko pod siebie, żeby się nie potknąć, tudzież nie zabić, co jest bardzo prawdopodobne w moim przypadku. No na przykład wczoraj chciałam tylko usiąść na sofie i się potknęłam, tak, że zalałam pół jej oparcia, pół ściany i pół dekoracyjnego koca winem. Wspominałam już chyba, że lubię różowe?

No i nagle na tej klatce wyrasta mi on, niczym grom z jasnego nieba, Pan Stanisław, mój sąsiad z trzeciego piętra.

- Dzień dobry, Pani Justynko, kłaniam się – szarmancko się uśmiecha.

- A co pan tak tutaj…? – Zaczynam zaskoczona.

Nie pozwala mi dokończyć pytania.

- Ach, macha ręką. Starość nie radość, Pani Justynko, nie radość. Z wnukiem na działce byłem, kluczy zapomniałem, on tam został, bo ma zajrzeć tu dopiero wieczorem. 

- Ale dzwonił pan i on panu te klucze przywiezie? – Dopytałam.

- No telefonu też zapomniałem. Ale numer znam, znaczy mam zapisany, o tu – wyjmuje z portfela małą karteczkę, taką w jedną linię, taki skrawek kartki wyrwanej z zeszytu, z marginesem w kolorze czerwonym, a ja czuję się patrząc na nią tak jak wtedy, kiedy pierwszy taki swój zeszyt dostałam. W nagrodę za ładne opracowanie ‘królowej śniegu’ dyrektorka pozwoliła mi pożegnać się z tym z trzy linie i przerzucić na taki właśnie, całkiem dorosły i całkiem nowy. Nowy rozdział, coś się kończyło, coś zaczynało, nie wiem dlaczego o tym myślę teraz.

- To pan go da - biorę tę małą karteczkę. Ja zadzwonię. Tymczasem zapraszam do siebie – podałam mu wolną rękę. Hopla, Panie Stanisławie, ja wiem, że młodzież na klatkach przesiaduje w oczekiwaniu na coś najczęściej i że to jest fajne, ale ja serwuję herbatę z konfiturą malinową. Idziemy, nie ma co się zastanawiać.

***

- Ja nie wiedziałam, że pan ma wnuka. Nigdy go tutaj nie widywałam. Zresztą, co ja mówię, co mnie też tutaj widać w tym domu… Mało co.

- Mam, mam. I dwie wnuczki jeszcze. Ale oni nie mieszkają tutaj, są z Warszawy, ale tak na co dzień to niedaleko Oslo, w Norwegii pracują. Tu bywają rzadko, wie pani, teraz to każdy za pieniądzem goni. Ja nie mam pretensji, ja to sobie jakoś radzę, teraz ciepło, to jeszcze działka, mi czas umila a i bez tego jakoś leci – wstał i podszedł do balkonowego okna z nostalgią za nie spoglądając.

- Ale mam wyczucie – dodał. Właśnie Konrad podjechał, serdecznie pani, pani Justynko dziękuję. Pani pozwoli – chwycił moją dłoń i złożył na niej pocałunek. Moje uszanowanie.

***

Nie wiem co ta moja matka sobie w ogóle myślała. Że jestem jakaś nie teges może czy coś? Ja nie wiem, ale nawet nie pytałam, bo kto by zrozumiał jej tok myślenia. Zresztą, nawet jakbym była, to co z tego? Co to kogo interesuje kto z kim sypia, no mnie na przykład to nie interesuje nic a nic w ogóle.

Mój telefon milczy od trzydziestu dziewięciu godzin.

Idę pod prysznic i z całych sił próbuję się nie rozpłakać ale nijak mi to nie wychodzi. Im woda jest bardziej gorąca tym mnie jest bardziej zimno, trzęsę się, szarpią mnie nerwy, spokojnie Justyna, zaraz się napijesz, ukoisz smutki, spokojnie nic się nie dzieje, jeszcze nic się nie dzieje. Przecież wiedziałaś, że on ma żonę, i że możesz go dostać fragmentami, na małe nic nie znaczące krótkie chwile, wiedziałaś, więc bądź cierpliwa, cierpliwość popłaca – niczym mantrę to sobie powtarzałam.

No na przykład mam taką koleżankę, i ona była właśnie w takim układzie, cztery lata, cztery lata cierpliwie bycie taką kobietą na boku akceptowała. I teraz wszystko się dla niej odmieniło, bo teraz on jest tylko dla niej, więc niech mi nikt nie mówi, że to racji bytu nie ma bo ma, ma dla mnie, chociaż pewnie ci co są obok nie widzą w tym najmniejszego sensu. Ja to nawet szanuję, każdy ma tam jakieś wartości i jakieś zasady.

I tak sobie myślę tylko, że jak moja matka jeszcze raz mnie zapyta, to ja jej, no Bóg mi świadkiem to ja jej wtedy całą prawdę powiem. 

No i się zdziwi. Ale ja będę wówczas przekonana, że sama tego chciała.

***

- Damian? Na Boga, czemu milczałeś? Co? Aha, rozumiem, jaka redukcja etatów? Nie no Ciebie, to na pewno to ominie tym, to ty się nie martw, nie u mnie dobrze, tylko rano pękła mi opona, coś cię słabo słyszę? Prowadzisz? To dlatego tracisz zasięg, pewnie przez las jakiś jedziesz, to słuchaj to może zadzwoń później? Aha, nie możesz to jutro dobrze, jutro może, i kamień z serca wiesz? To pa, ktoś mi do drzwi puka, kogo licho niesie nie wiem, nie będę otwierać nim nie zerknę w wizjer, wszystko wiem i rozumiem, no pa, pa, całuski.

***

- Dobry wieczór, ja przepraszam, wiem, że jest późno, ale chciałem podziękować. W imieniu swoim i dziadka, proszę wybaczyć, bo ja się nie przedstawiłem, jestem Konrad, Konrad Janicki, wnuk pana Stanisława, i dziękuję pani bo dziadek zapomniał, on zapomina czasem czegoś…

- Nie ma sprawy – odpowiedziałam.

- Późno już a ja głowę zawracam, proszę to dla pani – skierował w moją stronę mały woreczek. To śliwki, nasze z działki, nie pryskane, jak słowo daję, pyszne, słodkie i nawet robaków nie ma. Znaczy może pani przepołowić, dla pewności, żeby i tak pestkę wyjąć, ja wolę obgryzać je tak naokoło, ale pani może tak jak pani lubi najbardziej. Ja nawet nie wiem, czy pani jest sama, a ja gadam, ględzę, głowę zawracam - wychylił lekko głowę spoglądając tuż za mnie.

- Jestem sama. Może ma pan ochotę na herbatę? Zapewniam pana, że dziadkowi smakowała.

***

Nie wiem dlaczego to zrobiłam. Może byłam po lampce wina, dobra, po dwóch, może dlatego? Może byłam zła na Damiana, bo wiedziałam, że dziś kolejną noc z rzędu nie sam zasypia. A ja musiałam zasypiać sama. A ja nie chciałam zasypiać sama. Może dlatego, że ktoś ot tak zwyczajnie poświęcił mi swój, jakże cenny czas, że dał mi chwilę beztroski, adoracji, uwagi, swojego błysku w oku? Bo ktoś zapytał, na czym polega moja praca i był tym żywo zainteresowany, tym co ja mówię.

Pożegnałam Konrada cmokając go w policzek, ale on tą swoją twarz tak jakoś przechylił i … No mówiłam przecież, że nie wiem jak to się stało. 

Zaprosił mnie na jutro na grilla. Na działkę. Miało być kilkoro jego znajomych, a ja się chętnie zgodziłam. Niby dlaczego miałabym siedzieć w piątkowy wieczór w domu.

Damianowi wysłałam smsa. Napisałam ‘Dobranoc’.
 
Wiem, że się wkurzy. Prosił, żebym po nocy nie pisała.

Pisałam. I się uśmiechałam.

Choć jeszcze nie wiedziałam do końca o co mi chodzi i co robię.

***

Wiedziałam, że poniosę konsekwencje tego nocnego smsa. Liczyłam się z tym. Może nawet zaryzykuję stwierdzenie, że zrobiłam to celowo. Damian był ostatnio workiem z pretensjami. Ja nie mogłam wymagać. Ja nie mogłam się czepiać. Ja nic nie mogłam, a on mógł wszystko, jaśnie hrabia.

- Widziałem twoje zdjęcie, tam na tym deptaku, jak ty się ubrałaś? Przebrałaś a nie ubrałaś, wolę cię w zwykłych szortach.

- Po co się malujesz? Nie wmawiaj mi, że obowiązuje cię pełny makijaż w pracy.

- Na jakie ty idziesz paznokcie? Paznokcie muszą być naturalne.

Chciał, żebym była jego wyobrażeniem.

Ja chciałam być sobą.

Chciał, żebym była poniekąd kopią jego żony.

Ale ja nie jestem Anna.

Ja jestem Justyna.

I po raz pierwszy od bardzo dawna tego się trzymałam. Swojego. Swojego zdania.

***

- Nie pamiętam, kiedy ostatni raz spędzałem tak wieczór. Tak do późna, z kimś, tak nie sam. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz czułem taki klimat – mówi do mnie, kiedy idziemy przez działkowy ogród, z umazanymi od keczupu i musztardy naczyniami.

- Ja taki klimat mam już od roku. Co najmniej – mówię. 

- Ale Ty nie jesteś po przejściach – słyszę, jak mi szybko odpowiada.

- A tego to nie wiesz – mówię i mam wrażenie, że ucinam temat.

No bo jestem? Byłam? 

Tego to nawet ja sama nie wiedziałam.

***

- No odbieram, przecież odbieram. Nie, nie odgrywam się, nie słyszałam, nie - nie jestem w domu, zostałam zaproszona na grilla. No jutro pogadamy, jak przyjedziesz. Jak to nie przyjedziesz, dlaczego nie przyjedziesz? Jak to za dwa tygodnie, a co z rezerwacją? No nie no, jasne, przecież opcjonalnie przebukuję, ale wiesz ja nie wiem, czy będę miała później tyle urlopu, to nie jest taka prosta sprawa. No rozumiem, ja też muszę już kończyć. No jak to dlaczego, a ty dlaczego, a co to za różnica? No jak żadna to żadna, cześć Damian.

Żegnam.

Nie powiedziałam tego głośno. Ale chciałam. Nie powiedziałam ale miałam ochotę.

***

- To jesteś po przejściach, tak? – Po małej chwili Konrad ponownie mnie zagaduje.

- Nie - odpowiadam i się uśmiecham. Nie wiem znaczy. Żaden mąż, żadne dzieci, wiesz, zwykły związek. Dziewięć lat, od matury, nawet przed może, bo to się w lutym zaczęło, a matury w maju przecież – zaczynam mówić, po czym milknę i uciekam wzrokiem. To kiedyś. A teraz, od dwóch lat to…

To jest całkiem obcy facet, dlaczego niby bym miała opowiadać mu o sobie?

- I co z tym związkiem.

- No skończyło się.

- Ale ja pytam o ten obecny.

- Nie chcę o tym mówić.

- A to przepraszam - mówi zmieszany i odpala papierosa.

- Nie, to ja przepraszam. Poczęstujesz mnie?

- Ty palisz?

- Nie. Znaczy już tak. Właśnie zaczęłam. 

***

Na fejsbuku zobaczyłam galerię zdjęć. Potem spotkałam ich w sklepie, niemal wpadliśmy na siebie. Udał, że mnie nie zna. Żadnego cześć, jak do koleżanki. Żadnego dzień dobry, to jest pani Justyna, żadnego gestu, puszczonego oka, ruchu chociażby kącika ust, żadnej mikrosekundowej chwili uwagi. Teraz już wiedziałam, dlaczego nie mogliśmy wyjechać razem, bo on wyjeżdżał z nią. Bo ona miała pierwszeństwo, a ja nie. Bo ona miała zielone światło, a ja czerwone. I tylko na żółtej sygnalizacyjnej lampce raz po raz mogłam przejeżdżać. Bez zbędnego hamowania. Mogłam. Przejeżdżałam.

A teraz mam takie przemyślenie.

Że chyba nie lubię łamać przepisów.

***

- Myślisz, że moglibyśmy się jeszcze spotkać? Zostaję tu jeszcze niecałe dwa tygodnie, miło by mi było, gdybyś jeszcze zechciała ze mną choćby jeden wieczór przegadać. Justyna? Justyna, słyszysz mnie? 

Nie słyszałam. To znaczy i tak i nie. Upiłam się jak – zaryzykuję to stwierdzenie, jak taka świnia. Do domu wróciłam taksówką, wróć – wróciliśmy z Konradem, wpakował mnie do łóżka, by zamknąć drzwi wystarczyło przekręcić zamek – i potem zatrzasnąć, więc z tym nie było problemu, jak się obudziłam to obok łóżka stała mała czerwona miska i butelka wody.

Nie. Nie rzygałam.

Przebudziłam się, usiadłam na skraju łóżka, i się gapię w lustrzane odbicie, odbijam się w skrzydle szafy, potargana, rozmazana, z twarzą naznaczoną zmęczeniem i się rozszlochałam. 

To był jakiś przełom, jakiś nowy etap, jakaś nowa moc we mnie, jak z tym zeszytem w tę jedną linię, poczułam, że ktoś we mnie wierzy, że ktoś chce coś dla mnie, coś nowego, że widzi we mnie potencjał, że uważa, że dam radę, że mogę.

I wtedy była to dyrektorka szkoły podstawowej numer piętnaście.

A teraz był to Konrad.

***

- Przestań wymyślać, Justyna. Co Cię napadło. Co to za mail, co ty robiłaś w środku nocy, co to za herezje? Piłaś? Piłaś, na pewno piłaś, za dużo pijesz, mówiłem ci. Powinnaś się ograniczyć  powstrzymać. Przestań być taka uparta, jaki koniec, o jakim końcu ty mówisz, przecież ustaliliśmy, że na mój rozwód przyjdzie jakiś słuszny moment. Nie mam sił do ciebie Justyna, czego ty się najadłaś? Czego ty się najadłaś dziewczyno, że tak bredzisz?

- Ja? - Zaśmiałam się nieco złośliwie. Śliwek. Z działki. Słodkich. bez robaków. I bez pryskania. I wiesz co? Były przepyszne.

Magdalena 

Podobało Ci się? Będzie mi niezmiernie miło, jeśli zostawisz po sobie jakiś ślad. Możesz na przykład dać mi lajka. O tu: KLIK

źródło zdjęcia: www.unsplash.com, autor zdjęcia Noah Silliman

  
 

Podobne wpisy

0 komentarze