Kto wymyślił naszą miłość?



Osoba do której dzwonisz ma wyłączony telefon lub jest poza zasięgiem sieci. Po sygnale nagraj wiadomość…

***

- Julia, raport, gotowy? Potrzebuję na już, tę Twoją relację z ostatniego zebrania. Karina, gotowa na jutrzejsze spotkanie? Masz te notatki, tablicę, czyste arkusze, mazaki ze ściętą końcówką? Rzutnik sprawdzałaś, działa? No co Ty tak patrzysz, czegoś nie zrozumiałaś? – Wyrzucam z siebie potok słów bazując wciąż na jednym, długim oddechu. Julia? Dziewczyny, słyszycie o co ja pytam? Czas… Co się z Wami do cholery dzieje.

- Moment, rozmawiam –  rozsierdzona na dobre reaguję nerwowo na próbującego mi coś powiedzieć, stojącego tuż za mną Rafała. O co chodzi? Pali się? – Nieuprzejmie dodaję, odwracając się zamaszyście w jego stronę.

- Nie - Odpowiada nieśmiało. Tylko prezes chce z Tobą rozmawiać. Prosił, żebym…

- Dobra chłopaku, dzięki, możesz odejść. Swoją drogą, BHP u nowych załatwione? Jak wpadniemy na kontroli to…

- Wiem Marlena, nie ręczysz za siebie. Przypominam, spotkanie u prezesa dziś, o czternastej.

- Spadaj - Prycham na odczepne. Julia, pytałam o coś? Karina, no jak nie działa? Wam coś powierzyć… Chryste Panie…

***

- Jesteś wreszcie. Zamówiłam Ci to samo co sobie. Co? Jak to nie lubisz? Kochana, czas leci, jego nie cofniesz, stawiaj na dietę, a wyjdzie Ci to na zdrowie – Rzekłam dobitnie, z pełnym przekonaniem o słuszności słów, które właśnie wypowiadam.

- Biała kawa bez laktozy? - Pyta kelner, stojąc tu z przy nas i kierując swój wzrok bardziej w moją stronę.

- Dla mnie, poproszę – Odpowiadam. Zielona herbata dla koleżanki. Dziękujemy - Kiwam głową i odpowiadam mu uprzejmym uśmiechem.  

- Przepraszam, czy mogę prosić jeszcze o popielniczkę? Dzięki – Znów posyłam mu uśmiech i zerkam na Kingę.

- Co to? – Pyta mnie Kinga, z niedowierzaniem patrząc na swój talerz.

- Sałatka z buraka i koziego sera. Jedz, nie marudź.

- Buraki i ser? Tylko? Nie zjem tego… 

- Nie. Jest jeszcze rukola. Smacznego.

***

Po sygnale nagraj wiadomość…

***

- I widzisz, zjadłaś, co, bolało?

- Wolałabym burgera - Rozmarzyła się Kinga. Bułka, wołowina, majonez…

- Wolała, wolała… Nie zawsze mamy to czego chcemy, co Ty, z drzewa spadłaś, że o tym nie wiesz? 

- Przepraszam - Szepczę do niej po krótkiej chwili, słysząc nagle brzęczący w mojej torebce służbowy telefon. 

- To z pracy, im coś powierzyć… Ludzie... Człowiek lunchu spokojnie nie zje nawet, jasna cholera. Gdzie jesteś, głupi telefonie, no u licha.

- To prezes - Puszczam po chwili Kindze oko i odchodzę od stolika. Chwytam torebkę, zostawiam jej w biegu pięćdziesiąt złotych. 

- Muszę lecieć, zadzwonię - Bezgłośnie cmokam w powietrze, i znikam za najbliższym rogiem.

***

- Marlena, mogę wyjść dziś wcześniej… Klara się rozchorowała. Dzwonili z przedszkola…

- Kochana, wybacz, teraz mam spotkanie, prezes na mnie czeka. A Twój mąż, mama, teściowa? Julka wymyśl coś, wiesz, że mamy mało czasu… 

***

Osoba do której dzwonisz ma wyłączony telefon…

***

- Nie rozumiem - Opadam na krzesło, zerkam na stojącą na biurku popielniczkę i marzę ponad wszystko o tym, żeby właśnie zapalić.

- Pani Marleno, decyzja zarządu… Redukcje etatów, ale przecież tamto wspomniane stanowisko na panią czeka… proszę to jeszcze przemyśleć.

- A Filadelfia?

- Spokojnie, to pozostaje bez zmian. Poleci pani. Proszę wziąć ten zaległy urlop a później da mi pani odpowiedź. Możemy się tak umówić? Pani Marleno… Słyszy mnie pani?

***

- Julka możesz iść. 

- Co? - Przeszywa mnie jej zdziwiony wzrok. 

- Do domu, przedszkola, rodziny. Idź już, Klara czeka…

***

Do domu wracam z jednym kartonem, scena iście filmowa. 

‘Pani Marleno redukcje etatów’

Idę najpierw długim korytarzem, potem wsiadam do windy, opieram się plecami o jej lustro, w którym do niedawna (cholera) pstrykałam sobie poranne selfie, żeby mieć swoją wrzutkę w to kolorowe życie, toczące się gdzieś w zagiętej czasoprzestrzeni. Czytaj – na instagramie.

Uśmiech pobłażania zamienia się w zazdrość. Zwyczajnie w świecie zazdroszczę Julce, że wyszła do domu. D-O-M-U. Że ktoś na nią w tym domu, czy tam najpierw przedszkolu będzie czekał. Nawet, jeśli jest to zasmarkana, marudząca, zadająca setki pytań trzylatka…

***

… lub jest poza zasięgiem sieci.

***

- Zielona herbata, sałatka z grillowanym kurczakiem i popielniczka? - Uśmiecha się kelner, zupełnie standardowo reagując na mój widok. 

Jest ciepły wieczór, kiedy zasiadam w restauracyjnym ogródku, sama, zupełnie sama.

- Czystą wódkę poproszę. Popielniczka się zgadza. I jeszcze niech będzie sok pomarańczowy. I lód. I wie pan co… właściwie to jeszcze dużego burgera… A tą wódkę, to… To dwa razy.

***

Do domu wróciłam późno, z narastającym z minuty na minutę uśmiechem. Takim – jakby to nazwać, uśmiechem przez łzy. Co my dziś mamy – środa. Otwieram kalendarz, napięty plan dnia… Marlena, obudź się, nie jesteś już przełożoną, już cię to nie dotyczy - mówię sama do siebie.

Zwlekam się z łóżka, z lodówki wyciągam butelkę wody. Wypijam z gwinta, nie fatygując się nawet po jakąkolwiek szklankę. Wyciągam wafle ryżowe, siadam przy kuchennej wyspie. Ziarna serka wiejskiego rosną mi w ustach… Chyba nic nie przełknę.

Utrata stanowiska. To nigdy nie jest łatwe. Mam teraz być na równi z tymi, którym przez ostatnie trzy lata delegowałam zadania. Mam być na równi z tymi, dla których nie zawsze byłam ‘kumpelą’. Wróć. Dla których chyba nigdy nią nie byłam.

Muszę się z tym pogodzić. To nie będzie łatwe… Bo jak się ma trzydzieści cztery lata, to nic już nie jest (aż takie) proste i oczywiste jak kiedyś. Uporam się, jestem silna, nie mam traum. Przecież nie spadłam nigdy z dywanu ani nie przykręcali mi zabawek do podłogi. No co, źle mówię?

- Krystyna, i co powiesz - Głaszczę po głowie mojego kota. Pewnie jesteś głodna, co, mała?

Nie wiem na jaką odpowiedź liczyłam, ale padło zaledwie przeciągłe miauknięcie.

- Pewnie, że jesteś głodna. Od wczoraj w misce masz tylko suchą karmę. Wybacz Krystyna, no wybacz mi proszę, Twoja pani o Tobie po prostu zapomniała…

***

Cześć, nie mogę teraz odebrać telefonu, oddzwonię… Po sygnale…

***

Do wyjazdu zostały cztery dni. Filadelfia, czekałam na to pół roku. Zgrupowanie, szkolenia, ważni ludzie na ważnych stanowiskach. Brzmiało jak spełnienie marzeń, a teraz się nieporadnie pakuję raz po raz wrzucając na wagę niewielką walizkę. Okej, zmieści się jeszcze kilka rzeczy. Koktajlowe sukienki, czółenka, żakiet… Okej zmieści się, tylko moje pytanie brzmi – Marlena, ale po co?

Przykładam do siebie wieszak po wieszaku. Ta, ta, tamta. Po chwili tak wgapiając się w siebie podstawiam sobie pod usta niewidzialny mikrofon.

- Pani Marleno, jak pani widzi swoje dalsze życie?

- Widzi pan… Ja go najzwyczajniej w świecie po prostu nie widzę.

***

- Rafał? Co Ty tutaj do cholery robisz? – Zadaję to pytanie, kiedy on zaczyna bezceremonialnie mościć się na fotelu znajdującym się tuż obok mnie. W samolocie, którym właśnie będę za moment startować do Filadelfii!

- Ja? Lecę do Filadelfii – Wyszczerza swoje zęby w (nie powiedziałam tego) czarującym uśmiechu.

- Jak to lecisz?

- Zwyczajnie. Zapnij pasy Marlena. I przestań dyrygować. Chyba już nie jesteś moją szefową, prawda?

***

Ale mnie wkurzył. Na samym początku. Też mi co… Wielkie rzeczy. Triumfują, triumfują, na bank… Cieszy ich mój upadek. Podeptali by mnie, gdyby tylko mieli taką okazję. Póki co wybierałam urlop, muszą sobie na to poczekać. Potem wrócę… Może będę już bardziej odporna.

Więc wkurzył mnie, a potem… Jakoś zaczęliśmy rozmawiać. W końcu w pewnym sensie przez mające mnie czekać dwanaście godzin lotu byłam na niego po prostu skazana. No i mieliśmy jedną przesiadkę, w Amsterdamie. To zaledwie godzina czasu, starczyło na szybką kawę, kolejną lotniskową odprawę.

Pośpiech gonitwa. Ale uwielbiam to tempo, lotniska, adrenalinę samoloty.

No tak. Lubię latać, z jednym tylko, niewielkim mankamentem.

- Boisz się? -  Zapytał mnie, widząc jak zaciskam by i przymykam oczy tuż przed podejściem do lądowania.

- Boję…

I wtedy, on ot tak złapał mnie za rękę.

Jasna cholera…

***

W Filadelfii spędziłam (spędziliśmy) pełne cztery tygodnie. Tuż przed wylotem dostałam od babci mały, lniany woreczek wypełniony jakimś dziwnym zielem. Czarcie żebro, jak się później okazało.

- Wykąp się w tym dziecko - Nakazała babcia. Wykąp się, to zdejmie z Ciebie wszystkie rzucone na Ciebie uroki. 

Jakie uroki? Pomyślałam najpierw. Ale strzeżonego… No właśnie.

Pierwszy dzień upłynął więc na (chciałabym powiedzieć relaksującej) kąpieli, w wodzie z farfoclami, ale potem żaden urok miał mi być już nie straszny. I zastanawiałam się wstępnie czy podziała… I jakoś tak chyba nie zupełnie, bo urok dopiero zaczął na mnie działać.

A był nim niewątpliwie urok Rafała. Do czego absolutnie, w żadnym razie nie zamierzałam się przyznawać. Bo, że niby co? Jakiś rudzielec, jakiś mój kumpel w niemodnych okularach miałby odmienić moje dalsze życie?

Co to, to nie…

***

Abonent czasowo niedostępny…

***

- Draże? - Położył na moich kolanach małe opakowanie ze słodkimi kulkami.

- Skąd wiesz, że lubię? - Byłam realnie zaskoczona.

- Miałaś ich zapas zawsze w drugiej szufladzie. No co, nie patrz tak - Zarumienił się. Nie tylko to wiem.

- A co niby jeszcze?

- A niby, że lubisz białe tulipany…

- To Ty?

- To ja.

Zagadka rozwiązana. A ja się tyle czasu głowiłam, kto mi czasem podsyła te kwiaty… I nigdy, przenigdy bym na to nie wpadła…

***

Poza wieloma zajęciami związanymi z samą pracą mieliśmy też dużo czasu wolnego. Siedzieliśmy na tarasie znajdującym się na dachu hotelu, gapiąc się na światła miasta. Nieco zamglone, tworzyły taki bokeh. Z tych wspólnych kolacji uczyniliśmy sobie taki trochę rytuał.

Amerykański sen wkrótce miał dobiegać końca…

***

Osoba do której dzwonisz ma wyłączony telefon…

***

Stało się coś dziwnego. Rafał zaczynał mnie… wzruszać. Trochę się przestraszyłam. Nie byłam chyba gotowa na to, żeby ktoś się mną zwyczajnie… opiekował. Był taki czuły, troskliwy. A ja… zauroczona. Zafascynowana. Zakochana? Nie, to niemożliwe. Nakrywał mi ramiona swoją marynarką, przy późnych powrotach do domu. Ogrzewał dłonie, kryjąc je w swoich i dmuchając w te moje. Ratował tabletką, po szampańskiej zabawie, która nazajutrz skutkowała bólem głowy. Przepuszczał w drzwiach, słuchał, odprowadzał, nie dając mi zbłądzić w hotelowych korytarzach.

No i został. Tak, którejś nocy po prostu ze mną został.

Czym był dla mnie ten wyjazd? Rekompensował mi w pigułce całą moją, ukrywaną przez lata, skrzętnie wypełnianą czym się tylko dało, szeroko pojętą - samotność.

Jego obecność zabijała ambicje i chęć pięcia się po kolejnych szczeblach kariery. No i łagodziła znamiona… porażki.

Rano obudziłam się zestresowana. W głowie nie miałam nic, ponad wszechobecny, goszczący się i przytłaczający mnie zamęt. Co ja zrobiłam, co ja wyprawiam?

Wyszłam na balkon, owinięta tylko w białe prześcieradło, które nieporadnie udało mi się zwlec z dużego łóżka.

- Znów palisz - Pogłaskał mnie po głowie, siadając na sąsiadującym, balkonowym krześle.

Wydmuchnęłam kłębek dymu, odpowiadając mu tylko powłóczystym, zaspanym jeszcze spojrzeniem.

- Marlena, coś się dzieje? Dziwnie wyglądasz. Oczy Ci mniej błyszczą. 

Kolejny kłębek dymu.

- Marlena.

Spojrzenie.

- Rozumiem…

I wyszedł.

***

W drodze powrotnej praktycznie nie rozmawialiśmy. Tym razem większość lotu zwyczajnie przespałam, w czym pomogła mi odpowiednia, zakupiona dużo wcześniej tabletka. Wniosła we mnie spokój, odpędziła marazm, który mnie osaczył po niedawno minionej nocy. Pożegnaliśmy się na lotnisku. I kiedy zmierzałam już w stronę swojej taksówki, zawołał mnie jeszcze.

- Marlena…

- Tak?

- Jeśli kiedykolwiek chciałem w coś mocno wierzyć, to właśnie przez ten miesiąc. Z Tobą. Wiesz? I wiesz co, nie chcę tracić tej wiary. Nawet teraz, kiedy próbujesz mi ją odebrać, w każdym mijającym ułamku sekundy.

***

Przepraszam bardzo, ale na co on liczył? Zastanawiałam się tego, kolejnego, i jeszcze następnego dnia. Że spędziliśmy ze sobą kilka wieczorów, przegadaliśmy ileś tam godzin, zwariowaliśmy, daliśmy się ponieść przez jedną, krótką noc i co? Może teraz stworzymy rodzinę? Haha dobre, dobre sobie… No ja się pytam, co to za pomysł? Czy to, że zrzucam w pośpiechu z niego ubrania, że poznaję go palcami, że pokażę pieprzyk na lewej łopatce i bliznę po woreczku robaczkowym daje przepustkę, do czegoś co nazywa się ‘stworzymy razem rodzinę’?

Może dla niego ten seks to był jakiś abstrakcyjny, nieosiągalny, totalny wyczyn. Ale dla mnie? No sorry Rafał, dla mnie to była zwyczajna przygoda. Nie będę jej rozpamiętywać. Seks jak seks, nic nader ekscytującego.

***

Niedługo potem miałam wrócić do pracy na… jak to nazywałam – niszowe stanowisko. Nim miało to nastąpić, szukałam w świecie drobnych przyjemności. Na przykłada takich jak dowolna ilość przynoszącego ulgę snu. Jak ja uwielbiałam tę maksymalną możliwość spania! Wtedy cichłam, łagodniałam.

Rafał nie odpuszczał. Przysyłał mi te białe tulipany, wpadał, nawet jak mówiłam, że mnie nie ma, porywał mnie na kajaki, gadał ze mną do nocy na internetowym komunikatorze, przynosił mi czekoladowe flipsy (doprawdy, nie wiem, gdzie je znajdował, bo ja od dawna nie potrafiłam).

Korzystałam, brałam co dawał i tak jakby trochę… no przyznaję, robiłam sobie z niego jaja.

Przecież kim dla mnie niby był?

No właśnie.

***

Nagraj wiadomość…

***

Moja babcia zawsze mi mawiała, że jeśli czegoś szukasz, to szukaj tego blisko. A jak nie możesz znaleźć, to poproś o pomoc świętego Antoniego. I dodatkowo odwróć kubek do góry nogami. 

No więc jak mówiła, tak uczyniłam, bo właśnie zaczynałam szukać siebie. 

Rafał mnie chciał – jak ja go nie chciałam.

Jak on zaczął chcieć mnie mniej – to ja dla odmiany – coraz bardziej jego obecności oczekiwałam.

Masz Ci los… 

Tymczasem on się wycofywał. Mniej dzwonił. Mnie wpadał. Mniej był.

***

Spróbuj zadzwonić później…

***

Siedzę tak kolejny już wieczór z telewizorem. Krystyną obok. I telefonem w ręce. Czy odezwać się do Ciebie. Czy wypada? Podobno w miłości można wszystko a nieodwracalne nie istnieje…

Zaraz, jakiej miłości?

***

Emipre of the Sun znasz…? Znalazłam kiedyś i słucham do znudzenia.

Znasz to uczucie kiedy budzisz się rano i czujesz niemoc… Kiedy odliczasz godziny do mającego nadejść wkrótce wieczoru… Tylko dlatego, że po ciemku życie się prostsze wydaje. Tylko dlatego, że wraz z zachodem słońca odejdą na kilka godzin snu Twoje wszystkie kłopoty. Znasz?

Znasz to uczucie kiedy coś by się zjadło i trzeba zejść do sklepu? Ale bijesz się z myślami czy pójść bez makijażu. Może okulary? Przecież nie chcesz żeby tamta ekspedientka, co znasz ją cztery lata się zorientowała, że coś jest źle u Ciebie.

Ale musisz, więc zbierasz się i idziesz. Bo jak nie pójdziesz to do końca dnia pozostają Ci tylko wafle ryżowe. Idziesz i krzywisz się na męskie spojrzenie w progu sklepu, udajesz silną, przecież żaden przejaw adoracji nie jest Ci w żadnym stopniu do niczego potrzebny.

Wracasz do domu z naręczem zakupów i ogarnia Cię niemoc. Przerasta Cię zwykła herbata, zrobienie obiadu.

I może jednak żałujesz… Że mogłaś z nim, że mogłaś wtedy…

Od znajomych odgradzasz się grubą krechą, udajesz, że nie masz czasu, że ciągle pracujesz, przecież tak wygląda życie bizneswoman. Odpychasz od siebie myśli, że masz problem, że może… nawet jesteś chora? Że może kolejny grzaniec z korzenną przyprawą to wcale nie jest żadne lekarstwo…

Czujesz się jak niedomknięta waliza, w której niby wszystko się mieści, niby jest upchane i równo ułożone… Ale wciąż pozostaje ta mała szczelina, której nijak nie idzie niczym wypełnić…

***

Osoba do której dzwonisz…
 
***

Dojrzewam do wszystkiego, szykuję się na to spotkanie z Tobą, mierzę kolejne sukienki, rękaw krotki czy rękaw długi – długi.


Wierzę, powoli wierzę, że wszystko mi (nam) się jeszcze poukłada.

Odzywasz się w momencie kiedy uchodzi ze mnie chęć życia…

***

Nagraj nową wiadomość…


***

I kiedy mam wrażenie, że zaczniesz mi ją przywracać, słyszę tylko entuzjastyczne, takie radosne, takie Twoje… 

- Marlena, poznałem kogoś. Dziękuję, że otworzyłaś mnie na ludzi, na świat, na miłość… A co u Ciebie, Marlena, co u Ciebie?

I obracając w dłoniach kawałek plastiku, zwanego testem ciążowym, bezgłośnie samej siebie pytam:

- Kto wymyślił naszą miłość…

***

Bądź szczęśliwy, tylko tyle… Nagrywam się na pocztę głosową, po kolejnym, znów nieudanym połączeniu do Ciebie…

A co u mnie? O tym… o tym może już nigdy Ci, Kochany nie powiem…


Magdalena


Podoba Ci się? Będzie mi niezmiernie miło, jeśli zostawisz po sobie jakiś ślad. Możesz na przykład dać mi lajka. O tu: KLIK

zdjęcie - autor - Brooke Cagle, źródło zdjęcia: www.unsplash.com.


Podobne wpisy

0 komentarze