Trzymam połamaną rączkę walizki i jeden badyl ze zwisającą główką róży. Tusz tworzy mi stróżkę na twarzy, spływa przez prawe skrzydełko nosa, mknie zmarszczką wokół ust i daje się posmakować. Obrywam jeden płatek. Kocha. Państwo z dziećmi do bramki numer siedem. Drugi płatek. Nie kocha. Jedna osoba przy bramce, proszę przygotować dowody. B. głaszcze mnie po dolnej części pleców. Naprawdę tak bardzo boisz się lotu? – pyta kiedy wstrząsa mną dreszcz powodowany dotykiem jego dłoni. Trzeci płatek. To troska, przecież kocha. Kiwam przecząco głową. Chodź, nasza kolej.