Zbyt serio, serio zbyt.


źródło:www.unsplash.com

Jowita jest ładna. Zawsze była. Ciemne gęste włosy, szczupła, choć z figurą raczej chłopczycy. Trzpiotka. Imprezowiczka. Wulkan. W trampkach.
 
***

Siedziałyśmy w pewnym lokalu, w którym sofy tworzyły ciąg, coś w rodzaju przedziałów w pociągu. Wystrój jednak był ciepły, kolory ciemne, przytłumione światło dodawało uroku temu miejscu. Nie miało ono nic wspólnego ze smutnym pekape. To tylko luźne skojarzenie… My, wagon, przedział, dwie sofy i ten bagaż… Bagaż doświadczeń, który sobie wymieniałyśmy… I ta walizka pomysłów walająca się gdzieś pod nogami. Te same tory. Jeden peron. Różne koleje losu.

Wymieniamy spojrzenia. Ona kawa. Ja lody. Do kawy dostała ciastko. Sernik. Promocja do 14, smacznego. Podsunęła talerzyk w moją stronę, zjedz, nie chcę… Odpaliła papierosa. Tutaj chyba nie wolno palić? Przepraszam, zdmuchnęła ledwo tlący się żar na samym czubku wąskiej bibułki, wypełnionej tytoniem. 

Złączeni świętym węzłem niemałżeńskim. Zatrzaśnięci w sobie. Jak w potrzasku. Przerdzewiali. Ludzie jakich tysiące. Tysiące kłódek na moście Tumskim. Potencjalna symbioza.

- Wiesz, chyba wyjadę. Na co mi te studia? Co mi po nich. Po prostu przerwę. Nie chcę dziekanki, nie chcę. Już w sumie postanowiłam. Ja wiem, że jest różnie, ale jak będziemy razem, to będzie dobrze, tak? Szukała potwierdzenia w moim spojrzeniu. Tak?

Lody były słodkie, czekoladowo – orzechowe. Tak. Powiedziałam. Choć nie byłam przekonana. Ale jakie ja mam prawo do bycia przekonaną o czymkolwiek. Co miało mną kierować, egoistyczne pobudki, że będzie mi jej brakowało? Tu nie o mnie chodziło. Powiedziałam tak. Wielu ludzi mówi tak. W wielu momentach. Czasem to najważniejsze tak bywa najważniejszym nie… No tak?

***

Śnieg? Jak to śnieg? Nie… Na śnieg nie byłam przygotowana…

Obudziłam się o piątej trzydzieści wymownie zerkając za okno… Dobrze, że jest niedziela i mam wolne. Niestety. Nie była niedziela. A ja szłam do pracy…

Drogi się tak trochę błyszczały, słońce lekko się od nich odbijało, tworzyły coś w rodzaju tafli lustra, na szczęście niewyraźnej… Gdyby mieć takie niewyraźne lustro, które w swej niewyrazistości sprytnie by tłumiło tę poziomą zmarszczkę. Tę, którą kiedyś pomylono z popisaniem się długopisem na czole. Nie mam w zwyczaju bazgrać sobie po czole, może błąd?

Zabrałam małą szczotkę, zgarniałam śnieg z przedniej szyby, szła ulicą, pomachała mi mijając przystankową wiatę. Podeszła, objęła mnie drobną ręką, kładąc mi dłoń na włosach, odruchowo zagarnęłam je na jedną stronę. Ucałowała mnie w lewy policzek, na tyle blisko ust, że poczułam jej słodką szminkę.

- Pracuję, tu obok. Właśnie w sumie dopiero zaczynam… No co u mnie, no dobrze, no jakoś… Myślę o jakimś mieszkaniu, tylko ja i mała, wiesz, z rodzicami jest jednak ciężko, odwykłam… Ale Ty się pewnie śpieszysz, to ja Cię nie zatrzymuję, ale zdzwonimy się co?

Objechałam moją jednokierunkową ulicę, stałam na czerwonym, kiedy przechodziła przez pasy. Uśmiechnęła się do mnie, i tak śmiesznie pomachała trzema palcami prawej ręki. Smutne oczy gasły…

***

Tęskniłam. Na początku się odzywała. Podała mi swój angielski numer. Pisałyśmy smsy, rozmawiałyśmy na fejsbuku. Wiedziałam, że im się różnie układa. A później się dowiedziałam, że jest w ciąży. Że będzie miała córkę. Odzywała się coraz rzadziej. Angielski numer przestał odpowiadać. Z portalu zniknęła. Tęskniłam nadal. Dowiedziałam się, że wyszła za mąż. Tam. Nawet nie powiedziała? Jakiś urzędnik włożył im wspólne betonowe buty. Jakiś obcy człowiek był z nią. Ktoś powiedział – mąż. I żona. Nie wiedziałam!!! Zabolało. Dlaczego? Totalny brak kontaktu generuje brak więzi… i ta więź wszak gasła. Wyciszała się, przestawała się choćby tlić. Łuna znajomości była coraz mniej dostrzegalna. Ona milczała. Ja przestawałam o tym myśleć. Przestałam zauważać, że jej nie było. Ludzie przychodzą -  odchodzą… Przyjaciół poznaje się na różnych etapach życia, i na różnych etapach życia się ich traci… No tak?

***

Numer prywatny. Odebrałam. Jestem w Polsce, spotkamy się?

***

Przyszła do mnie. Zjesz ze mną obiad?

- Nie, dzięki, zrobisz mi kawę? Mogę tu zapalić?

Wyszłyśmy na balkon. Odpaliła jednego. Drugiego. Trzeciego. Wydmuchiwała nierówne kółka, najpierw kilka a później wydmuchiwała resztę jakby chciała totalnie oczyścić zadymione wnętrze. Siedziałyśmy na progu wąskiego balkonu. Tylko różnokolorowe sznurki na bieliznę odgradzały nas od zgiełku miasta. Kilka wąskich szczebli krzyżowało się ze sznurkami, i ta farba, kolor wybrany przez spółdzielnię, zwinnie mieszała się wśród barwnej gamy. Gasiła papierosy jeden po drugim, zanurzając je do góry nogami w prostokątnej doniczce. Wgniatała je, aż się lekko wyginały, pocierała palcami, a później kładła dłoń na kolanie. Byłyśmy bardzo blisko siebie, powietrze gęstniało. Opowiadała, że u nich bardzo dobrze. Że ich serca tworzą spójną całość. Jak te pomarańcze, tylko, że zbyt kwaśne. Narzekała trochę na niedoczas. Że nie ma czasu na te fejsbuki. Mówiła, że numer ma nowy, że poda mi później, bo ten to taki na chwilę tu w Polsce, tamtego nawet nie pamięta. Że ten ślub to tak na szybko, że przecież jak będzie prawdziwe wesele to da znać, że też tęskniła, że co u mnie…

A ja nie drążyłam.

Tylko ta kawa. I ten papieros. 

- Wracacie tu, do Polski?

- O nie, coś Ty – zaprzeczyła zdecydowanie. Może na chwile, na wakacje. Mała ma tam raj na ziemi, dobrze nam tam. Tak, mam nowe koleżanki, mam fajne sąsiadki, dzieciaki się bawią, auto kupiliśmy, naprawdę, jest dobrze…

Wypaliła pół paczki. Pójdę już, cmoknęła mnie. Odezwę się. Nie odezwała.

***

Numer prywatny. Odebrałam. Jestem w Polsce, spotkamy się?

Spotkałyśmy.

- Cieszę się. Cieszę się, że jesteś. Ale co Ty znów tu robisz? Tak wcześnie? Mieliście najwcześniej w wakacje?

- Wróciłam.

- Serio? Naprawdę, wracacie? 

- Nie. Ja wróciłam. Ja i Marika. Mogę tu zapalić?

Otworzyłam balkonowe drzwi. Kawy?

Siedziałyśmy na progu wąskiego balkonu. Tylko różnokolorowe sznurki na bieliznę odgradzały nas od zgiełku miasta… 

- Nic nie było dobrze – zaciągnęła się. Nic. Zabrał mi telefon. Mogłam dzwonić raz w tygodniu ze stacjonarnego. Nie miałam dostępu do Internetu, wszędzie pozakładał hasła. Nie miałam nawet na tampony, rozumiesz? O wszystko musiałam prosić. O uwagę. Jedzenie. Zainteresowanie. Pomoc przy małej. O możliwość wyjścia do sąsiadki A on mówił, że wszystkie są pojebane i mam z pizdą w domu siedzieć. Co Ci miałam powiedzieć – zaciągnęła się, nie wiem już którym, no co? Wstydziłam się. Wiesz, jakie tłamszące bywa poczucie wstydu? Wiesz? Nikt nie wiedział. Wstydziłam się porażki. Złych decyzji. Głupoty własnej. Wiesz, nie żałuję, mówiła na jednym oddechu, jest Marika. Ona mi wynagradza wszystko. Poszukam pracy, złożę pozew, jakoś to będzie, tak?

- Tak. Powiedziałam tak. Z przekonaniem. Pełnym…

- Słuchaj, mnie jest głupio. Upiła łyk. Czy Ty mi możesz pożyczyć jakieś pieniądze? Boże, jak mi wstyd. Ale ja Ci oddam, co do grosza oddam, przepraszam, mogłabyś?

Mogłabym. Mogłam.

***

Drogi tak trochę błyszczały, sama nie umiałam ocenić, czy to odwilż, czy szklanka… 

Włączyłam telewizję, przerzucę na jakiś kanał, jakiś prezenter znający się na kierunkach świata na pewno mnie w tym uświadomi…

Szklanka

… 

Samemu trudno czasem ocenić… czy szklanka jest do połowy pusta, czy do połowy pełna. I czy ma drugie dno. Ukryte dno…

***

Bo mnie na uśmiech zawsze stać,
Nie lubię życia brać,
Zbyt serio, serio zbyt…
Bo ja na przekór wszystkim tym
Co zasmucają świat,
uśmiecham się przez łzy…


                   Hanna Banaszak – Pogoda ducha


*Imiona zostały zmienione


Podobne wpisy

0 komentarze