Stracone złudzenia.



                                           źródło : www.photopin.com


Ciemnobrązowy długi stół. Kilka kieliszków, kufle z piwem, zielony drink. Dzbanek z pomarańczowym sokiem. Brązowe sofy. Mokre serwetki. Nasiąknięte, naddarte. Ścieram nimi coś w jednym miejscu. Bo coś się rozlało. Przejeżdżam dalej, wyłączam się na chwilę.

Jest nas kilkoro. Głośna muzyka, nie wiem co grają. Za konsolą didżejka. Jestem zupełnie nieskupiona, mimowolnie wyłapuję postacie trzech młodych dziewczyn w wysokich kozakach na szpilce, z naklejkami na podeszwie. Kozaki wykończone futerkiem, dziewczyny pokazują szczupłe brzuchy z błyszczącymi kolczykami w pępkach.

Mijają nas, słyszę ich śmiech. Podążam bezwiednie wzrokiem za ich sylwetkami, uśmiecham się kącikiem ust. Jestem tak trochę ponad tym.

Czy wyjdą stąd dzisiaj zawiedzione…?

***

W głowie mam czterdzieści scenariuszy. Piszą się same, grzeją mnie od środka niczym kubek z gorącą herbatą. 

Czy w kubku z gorącą herbatą można szukać ciepła?

No można…

Rozmawiają tuż obok mnie. Nagle słyszę podniesiony głos. Dociskam tę serwetkę, kieruję wzrok na prawo. Wstają. Stoją po przeciwnych stronach stołu, on się lekko nad nim pochyla.

Ze strzępek rozmowy wyłapuję jedno zdanie.  

- Moja matka codziennie umiera na raka.

Zamieram. Serwetka wprost roztapia mi się pod palcami.

Pokazuję ręką miejsce po mojej lewej stronie.

Przysiada się. Odsuwam się troszkę. Cytuje mi coś z pamięci. Patrzy tak wprost na mnie i mówi. Ja patrzę pod stół, na czubki swoich butów, szuram stopami po zimnej posadzce. Przegarniam nogą niewidzialne kłęby kurzu.

- To z Kabaretu Starszych Panów - mówi mi.

Podnoszę wzrok, uśmiecham się nieśmiało.

Odsuwam mu kieliszek, mówię, zostaw, nie pij już.

Bierze ten kieliszek w dłoń. Wychyla go jednym haustem. Teraz to on nie patrzy na mnie, tak zerka tylko. Teraz to ja go obserwuję, tak lekko zmieszana.

Nie wiem który raz w życiu rozmawiamy. Piąty? Siódmy?

- To nauczyło mnie pokory. Naprawdę. I za to dziękuję. To znaczy nie za chorobę…

Milczę. Mieszam swoją słomką. Nerwowo. Wypijam duży łyk. Jeden, drugi, trzeci.

On mówi ja słucham. Mówi mi o Pani Bovary. Mówi mi o literaturze o której nie mam pojęcia. Opowiada, cytuje. Zaskakuje mnie wraz z każdym kolejnym słowem.

Słucham, choć wiem, że wypił za dużo. 

- Czytam Cie. 

- Mnie?

- Twojego bloga.



Mówi mi, że moje krótkie zdania drgają od emocji.



***

Chłonę kolejne słowa. Opowiada mi, że Anna Karenina była najpiękniej oddaną kobietą w literaturze. 

- Tak jak o Annie Kareninie mówi się, że najpiękniej oddana kobieta w literaturze (ewentualnie Flaubert i Pani Bovary) tak mówi się, że najpiękniej odda CAŁY ŚWIAT kobieta…

Zaskakuje mnie nadal.

Idę o krok dalej, zainspirowana jego słowami pytam – dlaczego jesteś sam?

Pytam i od razu przepraszam za mój nietakt.

Mówi mi, że usłyszał, że niby jest tym przeklętym, którego nigdy ten świat nie pokocha.

A później zjadł drożdżówkę i zapalił papierosa. Rozbawia mnie tym zdaniem choć to nostalgiczny śmiech jest. Kontynuuje. Że u niego to jest sytuacja przejściowa, że, ciężko jest być samotnym. Mówi mi - wy mówicie wprost ze łzami, facet nie może, bo tak go wychowali i rozpieprza sobie życie… a we mnie… jeszcze jest we mnie dobroć.
Mówi dalej, jedno ważne, najistotniejsze zdanie.
- Nie jestem kimś złym. Tylko te stracone złudzenia…


***

Jest późny wieczór. Rozmawiam z nią online.

- W sumie to nie mam po co żyć. No bo po co, co ja mam. Psa? Laptopa?

Złoszczę się na nią, wypalam szybko, że jak nie ma po co żyć, to niech odda organy tym, którzy żyć chcą. Piszę jej po chwili, że tak nie wolno.

- Ale ja miałam wszystko. A teraz? Co zostało? Stracone złudzenia…

***

Siedzę u dermatologa widząc swoje odbicie w lśniących płytkach na podłodze. I w gablocie którą widzę po skosie. Uśmiecham się. Przeczesuje grzywkę, zaprasza mnie do gabinetu. Lubię ją, zawsze sobie rozmawiamy. W końcu znamy się już siedem lat i ona przywróciła mi wiarę w stracone złudzenia, że ze wszystkim się uporamy. Nakłada igłę na strzykawkę, to co damy radę? Jak zawsze…

Zaczyna dość chaotycznie.

Wie pani, znam takiego stolarza, no cudotwórca, o tu, tu mieszka, my tak sobie siebie polecamy jeden przez drugiego. Jakie on piękne rzeczy tworzył.
 Ludzie są tacy niecierpliwi mają takie wyimaginowane roszczenia… Awantury o nic to już w ogóle nie rozumiem.

Opowiada mi dalej.

Późno dzieci mieli, takie wie pani wyczekane dziecko a tu się okazuje, że jakiś glejak paskudny. Teraz we wrześniu wykryty i co to dalej będzie… Może już nic nie będzie… Zostaną tylko stracone złudzenia…

On ma mój zegar, dałam mu do renowacji, nawet nie śmiem się przypominać. Odda jak będzie mógł. Albo nie odda w ogóle, najwyżej wisiał nie będzie, czy to takie ważne w końcu, żeby zegar wisiał. Nie, nie ważne…

Boli? Bo tak pani mruży oczy…

Nie, nie boli…

***

Zapalam świece o zapachu wiśni i czekolady. W kubku Earl Grey z cytryną. Obok czekoladowo-waniliowe lody z pomarańczami.

Mimowolnie gładzę palcami klawiaturę, przejeżdżam palcem między klawiszami, zastygam w bezruchu, podnoszę kąciki ust, przez głowę przelewa się ciepła myśl…

Proszę Was.
Uśmiechnijcie się.
Zostawcie w tyle stracone złudzenia…


Podobne wpisy

4 komentarze

  1. Czasami trudno rozstać się ze stracony złudzeniami, przecież da wielu były tak ważne. No ale i tak trzeba się podnieść, bo skoro stracone to nie wrócą.

    OdpowiedzUsuń
  2. Stracone złudzenia? Czasem nie tylko je trzeba zostawić w tyle...nie można tracić po prostu życia, oglądając się za siebie....
    Czasem to wydaje się niesprawiedliwe...ktoś, kto tak bardzo chce żyć odchodzi, ktoś, kto nie chce żyje nadal i nie robi nic ze swoim życiem...a jednak, każdy życie ma swoje. Swój oddech, którym musi walczyć każdego dnia. Mimo wszystko.

    OdpowiedzUsuń